Reklama

Bożena Stachura: Lubię być tu i teraz

Choć najbardziej znana jest z serialu "Barwy szczęścia", można ją teraz zobaczyć na kinowym ekranie. Bożena Stachura zbiera świetne opinie za zagranie jednej z głównych ról w filmie Janusza Kondratiuka "Jak pies z kotem".

Choć najbardziej znana jest z serialu "Barwy szczęścia", można ją teraz zobaczyć na kinowym ekranie. Bożena Stachura zbiera świetne opinie za zagranie jednej z głównych ról w filmie Janusza Kondratiuka "Jak pies z kotem".
Bożena Stachura na festiwalu w Gdyni 2018 /AKPA

Jako Beata, kobieta bezinteresownie opiekująca się umierającym człowiekiem w filmie "Jak pies z kotem", jest pani rewelacyjna.

- Zostałam zaproszona do najintymniejszego związku, jaki sobie można wyobrazić. Gram partnerkę Janusza Kondratiuka. Ja jedna w obsadzie nie musiałam sprostać roli osoby publicznej, wszystkim znanej. Krótko mówiąc - ikony. Moi koledzy mieli trudniejsze zadanie: mierzyli się z legendą Igi Cembrzyńskiej (Aleksandra Konieczna), Andrzeja (Olgierd Łukaszewicz) i Janusza (Robert Więckiewicz) Kondratiuków. Czułam, że mam więcej wolności w interpretacji. Musiałam zainstalować się w gronie wielkich postaci kina, granych przez wybitnych aktorów i dorównać ich nietuzinkowym osobowościom. Nasza czwórka podeszła do tego projektu z sercem. Zaufaliśmy reżyserowi. Plan filmowy stał się dla nas czymś więcej. Dzięki temu czułam się bezpieczna.

Reklama

Nie miała pani tremy?

- Oczywiście, że miałam! Wspaniali partnerzy, wielcy aktorzy... To zobowiązuje. Olgierd Łukaszewicz oddał reżyserowi siebie do pełnej dyspozycji. Poszłam tym samym tropem. Uczyłam się czynności związanych z pielęgnacją obłożnie chorego. Robert Więckiewicz, jako Janusz, wspaniale mi we wszystkim pomagał.

Sceny ukazujące ofiarność Beaty urzekają pięknem.

- Jej cicha obecność jest rodzajem wstążki oplatającej opowiadaną historię. Ta kobieta to uosobienie dobra w bardzo intymnym procesie, jakim jest odchodzenie człowieka. Układa chorego, karmi, myje, przewraca na drugi bok, słucha i cały czas chowa własne ego.

Taka postawa może być dla nas ważną nauką.

- To prawda. Dzisiaj wypieramy chorobę i śmierć. Narzekamy na brak czasu. Zatrudniamy obcych, by opiekowali się naszymi bliskimi na ostatnim etapie ich życiowej wędrówki. Mamy być wiecznie młodzi, a potem umierać dyskretnie, w kącie, bez słowa. Albo tak spektakularnie, żeby stało się to wielkim show. Nasz film mówi: nie tędy droga. Jeśli choć jedna osoba, po obejrzeniu go, powie: - Nie wiem jak wy, ale ja mojej babci, dziadka, rodziców nie opuszczę - będzie to wielki sukces.

Uwielbia pani gromadzić drobiazgi, bibeloty, małe dzieła sztuki.

- Suszone liście, kasztany, figurki... Tych wspomnień robi się powoli za dużo. W tym roku, na festiwalowym bankiecie w Gdyni, mój cudowny kolega z Teatru Narodowego w pewnym momencie wyznał: - Słuchajcie, u Bożeny nie ma tak, że coś leży, bo upadło. Tam każdy drobiazg ma swoje miejsce, opowiada jakąś historię. Na to, by obejrzeć jedną ścianę, trzeba godziny. Na drugą - kolejnej. Zapoznanie się z całym pokojem zajmuje cztery godziny. A dzieją się tam cuda. Niestety, kolega Robert ma rację. Jestem graciarą. W dodatku z wiekiem to się nasila. (śmiech)

Mnie się ta pani pasja podoba.

- Lubię starocie. Pewnie dlatego, że dziadkowie umarli, gdy byłam mała. Brakowało mi typowego babciowego domu, więc sama go sobie zrobiłam. Mam stare meble, okrągły stół, kredens, szyfonierę. Ale ktoś niedawno uzmysłowił mi, że mam też szczęście do "kolekcjonowania" cudownych, dużo ode mnie starszych przyjaciół. Rzeczywiście, to wielkie wyróżnienie. Niedawno dołączył do nich Janusz Kondratiuk. Układa się to w sensowną całość. Zbieram starocie, kocham starszych ludzi. Szukam wśród nich autorytetów. Nie uważam, żeby nasze pokolenie zjadło wszystkie rozumy. Myślę, że mamy obowiązek słuchać tych, którzy byli przed nami.

Warto napisać o tym książkę.

- Podobno pióro mam lekkie. Coś mnie przed tym jednak powstrzymuje. Nastała taka epoka, że każda Zosia pisze bloga. Codziennie ktoś wydaje swoją opowieść. Nie wiem, czy chcę do tego dokładać własną.

Byle nie była to książka kucharska albo kolejny poradnik lifestyle’owy.

- Prowadziłam kiedyś w telewizji śniadaniowej program o zdrowym żywieniu, z moją świetną dietetyczką Magdą Jarzynką. Jednak nie będę z tego robić literatury. Mam pewien ciekawy plan, ale to jeszcze sporo pracy. Dziś wolę cieszyć się sukcesem naszego filmu.

I sympatią miłośników "Barw szczęścia".

- Serialowa Urszula pojawia się i znika. Teraz znowu będzie pomagać córce Julicie (Kasia Sawczuk). Liczę, że scenarzyści rozpiszą ciekawie ten watek.

A kiedy ma pani chwilę tylko dla siebie, czym wypełnia czas?

- Uwielbiam fotografować przyrodę. Ostatnio moją pasją są liście i ich magiczna struktura. Niezwykle cenię Krystynę Cybińską, wybitną profesor wydziału szkła i ceramiki wrocławskiej ASP, mistrzynię stylu szkliwienia "krakle" w Polsce. Zapytała mnie niedawno: - Wie pani, jak sprawdzałam, czy ktoś będzie ceramikiem, czy nie? Na pierwszych zajęciach rozdawałam studentom liście i prosiłam o odbicie ich w glinie, a potem o zrobienie ceramicznej interpretacji ich struktury. Nigdy nie studiowałam ceramiki, a zawsze czułam tak samo. Zrobiłam niedawno sesję zdjęciową liści podświetlonych wschodzącym słońcem. Były przezroczyste, miały wyraźne linie papilarne. W zbliżeniu to coś nieprawdopodobnego - przypomina mapę miasta poprzecinanego tysiącami ulic. Przyroda to wspaniała ściąga dla wszelkich sztuk. Potrafię godzinami w zapamiętaniu fotografować jeden liść. Albo cienie traw na plaży, tworzące najpiękniejsze grafiki.

Wszyscy gdzieś biegniemy. pani umie zwolnić. To wielki dar.

- I znowu wracamy do sedna. Zawdzięczam tę cechę bliskości z ludźmi starszymi. Dzięki nim potrafię w ciągu dnia przystanąć. We wczesnej młodości, we Wrocławiu, wynajmowałam pokój u prof. Jerzego Schroedera. Przyjaźniłam się z jego rodziną. Mieli niezwykły dom w starej, secesyjnej kamienicy. Tam zegary jakby wolniej odmierzały czas. Na ścianie królował portret profesora z jego młodości we Lwowie, autorstwa Witkacego. Córka profesora, Dorota, uczyła mnie celebracji codzienności, niespiesznego picia herbaty i miłości do ceramiki. Poprzez swoją powolność i uważność pokazała mi, jak intensywniej odbierać świat. Lubię się zapatrzyć na ludzi, przyrodę, być tu i teraz. Tak było również na planie filmu. Mam wrażenie, że moja droga układa się, mimo wybojów, w spójną całość. Jedno wynika z drugiego i prowadzi mnie dalej.

Odnalazła pani sens życia?

- Za mocne słowa. Chodzi o to, żebyśmy sklejali siebie z przeżytych fragmentów i powoli dokopywali się do całości. Obserwuję różne etapy mojego życia i czuję, że wszystko jest po coś. Czy nam się to podoba, czy nie. Fajnie jest uczyć się na błędach, brać ze sobą to, co dobre i zostawiać to, co złe. Myślę że trzeba pomyłki z godnością znosić, być uważnym, wiernym sobie i iść swoją drogą, a reszta się ułoży.

Rozmawiał Maciej Misiorny

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Bożena Stachura
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy