Reklama

Borys Szyc: Klęska urodzaju

Borys Szyc to znakomity aktor, który ma na swym koncie role w takich filmach, jak "Wojna polsko-ruska", "Vinci", "Testosteron", "Symetria", "Pokot", "Piłsudski" czy "Kamerdyner". Teraz aktora możemy oglądać w najnowszej produkcji Canal+ - serialu "Król". Szyca dopadła w tym roku prawdziwa "klęska urodzaju" - pracuje na kilku planach jednocześnie. "Staję na głowie, by to jakoś łączyć" - mówi.

Borys Szyc to znakomity aktor, który ma na swym koncie role w takich filmach, jak "Wojna polsko-ruska", "Vinci", "Testosteron", "Symetria", "Pokot", "Piłsudski" czy "Kamerdyner". Teraz aktora możemy oglądać w najnowszej produkcji Canal+ - serialu "Król". Szyca dopadła w tym roku prawdziwa "klęska urodzaju" - pracuje na kilku planach jednocześnie. "Staję na głowie, by to jakoś łączyć" - mówi.
Borys Szyc na planie serialu "Król" /Gałązka /AKPA

Przed Borysem Szycem po raz kolejny stanęło nie lada zadanie. W "Królu" - najnowszej produkcji Canal+, która powstała na podstawie głośnej powieści Szczepana Twardocha - aktor wciela się w Janusza Radziwiłka, urodzonego w ortodoksyjnej, żydowskiej rodzinie "doktora". Szyc, chcąc wiernie odtworzyć swojego bohatera, musiał połączyć wiele elementów składowych tej postaci w jedną, spójną całość.

W serialu "Król" wciela się pan w Janusza Radziwiłka. To szalenie ciekawa, ale też i wymagająca od aktora rola. Janusz jest dokładnie taki, jaki chciał pan by był?

Borys Szyc: - Trudno jest się mierzyć z postacią, która w książce autorstwa Szczepana Twardocha jest tak silnie napisana. Czytając powieść, jeszcze nie wiedziałem, że powstanie serial, choć miałem taką nadzieję. Wizualizowałem sobie Janusza w głowie, tak, jak to zwykle robimy z postaciami książkowymi. Tworząc tego bohatera, musiałem się mierzyć nie tylko z wyobrażeniami swoimi, ale także innych ludzi. Mam wrażenie, że w takich starciach książka zawsze wygrywa, bo trafia prosto do naszej wyobraźni, a nic lepiej nie działa, niż skojarzenia z czymś, co nas kształtowało przez życie. Realizując "Króla" wiedzieliśmy, że nie damy rady wziąć książki i tak po prostu odegrać ją przed kamerą.

Jak zatem wyglądał proces odwzorowywania bohatera powieści na postać filmową?

- Najpierw były wielomiesięczne boje z samym scenariuszem, od tego ta praca się zaczęła. Po spotkaniu ze Szczepanem Twardochem i przeczytaniu pierwszej wersji scenariusza poczuliśmy, że brakuje w dialogach tego Radziwiłka. Janusza tworzy słowo i jego język, które są dziwne. Opowiadałem się za tym, by jego sposób mówienia był jak najbardziej pokręcony. Tak dziwaczny, że trudno go powtórzyć, a co dopiero się nauczyć. Jednak chciałem się na to porwać. Dwa tygodnie później Szczepan wrócił z nową wersją dialogów, które były o wiele bardziej zakręcone. Do tego doszło jeszcze kilka rzeczy, których nie ma w książce, takich jak przemówienia Herr Janusza, które są straszne i śmieszne zarazem. Później tę bazę, którą dostałem od Szczepana zacząłem jeszcze bardziej obudowywać - dodawałem słówka, przestawiałem konstrukcję zdania, zmieniając ją na niemiecką z czasownikiem na końcu, bardziej ją zagmatwałem.

Reklama

Język niemiecki musiał pan opanować biegle?

- Trudno powiedzieć, że Janusz mówi po niemiecku. On używa paru słów zapożyczonych z niemieckiego, ale miesza je z hebrajskim, polskim, rosyjskim, będąc przekonanym, że w każdym z tych języków mówi świetnie. Radziwiłek posługuje się esperanto stworzonym na swoją własną potrzebę. Tak naprawdę rozumie go tylko Kum Kaplica, który zna go od dziecka i wie, jak pokręconą i dziwną postacią jest Janusz Radziwiłek. Nie wie natomiast, jak wielka w nim tkwi zadra i niespełniona ambicja oraz poczucie bycia wiecznym drugim, które w nim gnije i nie pozwala mu normalnie żyć.

Połączenie w całość myśli, emocji, słów, gestów charakteryzujących granego przez pana bohatera, musiało zabrać panu sporo energii.

- Każdą rolę wgrywam w siebie jak program w komputerze, po kolei: tekst, sposób poruszania się, spojrzenia... Do tego później dochodzi kostium, który jest bardzo ważny. Tutaj ten sposób ubierania się i mundur strzelecki, miały duże znaczenie. W wojskowych butach od razu inaczej się chodzi, a to przekłada się na gesty. Okulary natomiast miały dawać Januszowi rys "doktora", jakiegoś wykształcenia, które za nim idzie. Choć oczywiście, wiadomo, że Janusz nie jest żadnym doktorem... Te wszystkie elementy trzeba było zgrać jeszcze przed zdjęciami, by na planie zaczęły już działać symultanicznie.

Ambicja Janusza i ciągła rywalizacja z Szapiro sprawia, że to on w serialu jest tym złym?

- Szapiro na pewno nadeptuje Januszowi na odcisk i depcze mu po piętach. Doktor go nie znosi, ale z drugiej strony ma do niego szacunek, bo wie, że potrzebuje pozycji Szapiro i jego siły, żeby móc realizować swoje plany i interesy. Sprzedaż narkotyków jest planem przyszłościowym Radziwiłka, w który Kum Kaplica chce mu przeszkodzić. Janusz nie umie i nie chce się z tym pogodzić.

Kim dla Janusza jest Tiutczew?

- Już w pierwszym odcinku serialu widzimy, do czego Tiutczew służy Januszowi Radziwiłkowi. To przyboczny, dziwny, milczący psychopata, który załatwia za Janusza najkrwawszą robotę. Dajemy jednak też mały sygnał, że między nimi zachodzi dziwna relacja, a Tiutczew pełni też inne funkcje, ale nie do końca to tłumaczymy.

W Januszu można znaleźć jakieś strzępy człowieczeństwa?

- Na pewno nie starałem się go bronić, ale mimo wszystko chciałem pokazać człowieka. Szukałem takich zwykłych zachowań, które ma każdy z nas. Pokazuję, że on lubi jeść, jest porządny, dba o siebie, ma ciepły stosunek do Tiutczewa, wręcz nadopiekuńczy. Posiada kilka ludzkich cech, nie jest kompletnie odczłowieczony. Natomiast brakuje mu jednej ważnej rzeczy - empatii - nie współodczuwa, nie widzi, że kogoś coś boli. Myślę, że patrzenie na podrzynane komuś gardło nie sprawia mu żadnego bólu. On patrzy na to, jak na jakiś ciekawy obrazek. Pod tym względem jest absolutnie psychopatą.

Kilka lat temu wziął pan udział w filmie o Tadeuszu Kantorze - "Kantor. Nigdy tu już nie powrócę". Grał pan tam główną, wymagającą rolę, do której musiał pan schudnąć, przefarbować włosy. Jakie są losy tego filmu?

- Sam chciałbym wiedzieć, co się z tym filmem dzieje. Zostawiłem tam mnóstwo serca, wysiłku, krwi i... kilogramów - 15 kilo mniej. Producenci nie stanęli na wysokości zadania i nie umieli znaleźć pieniędzy, by skończyć ten projekt. Mam nadzieję, że Polski Instytut Sztuki Filmowej, który współfinansował film, zajmie się losami tej produkcji i ujrzymy go jeszcze kiedyś na ekranie, o ile będą jeszcze kina.

Lockdown bardzo odbił się na pana pracy?

- Jest inaczej, na pewno trudniej. Od marca do sierpnia nie pracowałem. Akurat w moim przypadku połączyło się to z narodzinami dziecka, więc w pewnym sensie było to dla mnie zbawieniem, ponieważ mogłem być z synem przez pięć miesięcy i patrzeć jak rośnie. Później nastąpiła tak zwana klęska urodzaju, ponieważ produkcje filmowe, które wcześniej stanęły, latem zaczęły wszystko nadrabiać. Obecnie jestem w trakcie zdjęć do gigantycznego serialu HBO, "Warszawianka". Łączę to ze zdjęciami do serialu "Kierunek: Noc", który produkuje Netflix. Pierwszy sezon był w ubiegłym roku, teraz trwają prace nad drugim, a zdjęcia odbywają się w Belgii. Wymaga to ode mnie nie lada wysiłku. Staję na głowie, by te dwie rzeczy jakoś łączyć.

Myśli pan, że teatry przetrwają kolejne ograniczenia?

- Sądzę, że teatry długo się jeszcze nie podniosą. Wprowadzenie takich obostrzeń, jakie mieliśmy, kasuje jakąkolwiek opłacalność spektakli. Pod względem ekonomicznym już dla 50% widowni nie było sensu grać, co dopiero dla 25% - wtedy to jest jedynie sztuka dla sztuki. Teatr powinien grać zawsze, ale w pewnym momencie kończą się pieniądze i nie ma jak tego fizycznie robić. Krystyna Janda chwyta się tego, co może, wymyśla różne rzeczy i chwała jej za to. Teatr 6. piętro stoi. Tym teatrom jest najtrudniej, bo należą one do osób prywatnych. Placówki państwowe, tudzież wspierane przez dotacje, raczej przetrwają, ale w jakim stanie? Z jakim zespołem? Są ludzie, którzy żyli tylko z teatru, nie grają w filmach czy serialach i ich sytuacja jest rzeczywiście tragiczna...

Wyjściem z tej sytuacji mogą być nowe technologie i szukanie innych dróg dotarcia do widza.

- Dwa lata temu postawiłem na platformę, która nazywa się TheMuBa. Tam można znaleźć spektakle, które wcześniej zarejestrowaliśmy na żywo m.in. monodramy Krystyny Jandy, Andrzeja Grabowskiego, spektakl ode mnie z Teatru Współczesnego "Psie serce" i wiele innych. To teraz ma rzeczywiście ogromny wzrost popularności, bo ludzie chcą chociaż jakiś fragment teatru i sztuki mieć dla siebie i mogą to mieć w domu. Zachęcam do oglądania teatru oraz nie porzucania spektakli i artystów. Ostatnio mieliśmy premierę genialnego "To nie jest kraj dla wielkich ludzi - One Man Show" Rafała Rutkowskiego. Ten tytuł bardzo się zgrywa z tym, co obecnie dzieje się w naszym kraju.

Rozmawiała Barbara Skrodzka/AKPA

AKPA
Dowiedz się więcej na temat: Borys Szyc | Król (serial)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy