Reklama

Aneta Todorczuk: Nie jestem celebrytką

Aneta Todorczuk już dawno przestała marzyć o dużych, pierwszoplanowych rolach i kasowych produkcjach. Aktorka skupia się na własnych projektach, które dostarczają jej wiele wrażeń, ale i satysfakcji. Choć nie jest jej łatwo i czasem musi się napracować, to jednak cieszy się, że nadal może się rozwijać.
Aneta Todorczuk /AKPA /AKPA

Patrząc na to, co pani robi i na rozwój pani kariery, odnoszę wrażenie, że zawsze wybierała sobie pani trudniejszą drogę, szukała innych rozwiązań, pozostawała asertywna. Było tak od początku?

Aneta Todorczuk: - Tak? Pewnie wynika to z mojego charakteru. Nie lubię spoczywać na laurach. Na trzecim roku akademii teatralnej udało mi się zagrać Anusię w "Szkole żon" Moliera w Teatrze Narodowym. Od tego wszystko się zaczęło. Stało się to dosyć przypadkowo, nie wierzyłam, że osiągnę sukces w teatrze. Było to wspaniałe doświadczenie, ale po 7 latach odeszłam, ponieważ zobaczyłam, że bardzo łatwo mogę tam utknąć. Potem zrobiłam pierwszy monodram "Matka Polka terrorystka", z którym udało mi się trafić do Teatru Polonia pani Krystyny Jandy. Grałam go przez 3 lata na małej scenie.

Ta zmiana i przeskok z dużej, znanej sceny na mniejszą chyba nie był łatwy?

Reklama

- Na początku było mi bardzo trudno stanąć samej oko w oko z publicznością. Spektakl trwał nieco ponad godzinę. Po tym doświadczeniu powiedziałam sobie, że już nigdy więcej czegoś takiego nie dźwignę. Nie jestem celebrytką, nie zarabiam kokosów w serialach i filmach. Przez wiele lat zastanawiałam się, dlaczego za każdym razem te role idą do kogoś innego, ale przestałam i nie oglądam się już na to. Aktor przychodząc na plan serialu, uczy się kilku kwestii, wypowiada je, szybko zapomina, a pieniądz wpływa na konto.

Występowanie w teatrze jest nieporównywalnie cięższą pracą.

- Grając trudny spektakl, trzeba się dobrze napocić. Ludziom wydaje się, że my tylko leżymy na pieniądzach i pachniemy. Nic bardziej mylnego. Pamiętam jak Anna Polony, z którą spotkałam się w serialu "Stacyjka", zziębnięta na nocnej scenie w plenerze, powiedziała: "Boże, to nie jest zawód dla delikatnych wrażliwych kobiet, tylko dla twardych mężczyzn". Ten zawód pozwolił mi odnaleźć w sobie siłę, nauczył wytrzymałości i tego, że trzeba się sporo narobić, żeby zobaczyć efekt.

Ostatnio angażuje się pani nie tylko w sprawy artystów, ale także kobiet. Z pomocą 27 ochotniczek nagrała pani wyjątkowy utwór - "Red football". Co było impulsem, który pchnął panią do podjęcia tego przedsięwzięcia?

- Pomysł na akcję pojawił się w mojej głowie 22 października, kiedy nie mogłam pójść na pierwszy strajk kobiet, ponieważ musiałam zostać w domu z chorymi dziećmi. Nosiłam w sobie dużo emocji, chodziłam od ściany do ściany, aż w końcu zaczął mi się śpiewać utwór Sinead O'Connor "Red football". Stąd wziął się pomysł na zaśpiewanie tej piosenki online. Pomyślałam, że idealnie ona odzwierciedla naszą sytuację. Gdybyśmy miały więcej czasu i dysponowały lepszymi możliwościami technicznymi, byłoby nas więcej. Samych zainteresowanych było 150 osób!

Po rozwodzie rzuciła się pani w wir obowiązków. Praca pomogła pani poradzić sobie z trudnymi chwilami w życiu prywatnym?

- Jestem zwolenniczką hasła: "Na kaca najlepsza jest praca". Praca w ogóle jest dobra, ale nie aż tak, żeby pochłonęła mnie do końca. Udało mi się jednak spełnić swoje marzenia i przestać się bać kilku rzeczy. Myślę, że w tym czasie przed rozstaniem brakowało mi odwagi, wiary w siebie, wsparcia. W pewnym momencie pomyślałam, że sama sobie to zapewnię. Przez ostatnie 2,5 roku zrobiłam bardzo dużo dla mnie ważnych rzeczy zawodowych. Nie twierdzę, że mój zawód zawsze jest misją, chociaż bywa. Wiem, co znaczy grać w spektaklu, który porusza bardzo ważną społecznie tematykę i wiem, jak to jest zagrać lekkie przedstawienie.

Zmiany w życiu wpłynęły też na zmianę w pani wyglądzie. Nowa fryzura jest tego efektem?

- Za tę zmianę odpowiada natura. Nie mam burzy włosów, jak niektóre kobiety. Moje włosy są słabe, miękkie i cienkie. Długo zbierałam się, by coś z nimi zrobić, ale w końcu wpadłam w ręce wspaniałej fryzjerki, która zrobiła mi coś, z czego jestem zadowolona. Czułam także pewną potrzebę zmiany. Dobrze czuję się w nowej fryzurze.

Teraz udaje się pani znaleźć więcej czasu dla siebie?

- Chcąc mieć czas dla siebie, trzeba umieć się zorganizować. Mam koleżanki, które mają dzieci i potrafią je zostawić i wyjechać na tydzień jogi albo detoks. Ja jeszcze sobie na to nie pozwoliłam. Od miesięcy umawiam się do kosmetyczki. W końcu udało mi się też pójść do mojej ulubionej kliniki i zadbać o siebie. Jestem w rękach fantastycznego doktora, Marka Wasiluka z kliniki Triclinium, ale nie robię sobie inwazyjnych zabiegów, bo trochę się ich boję.

Branża artystyczna przeżywa teraz trudne chwile. Wiele osób nie ma pracy. Jak lockdown wpłynął na pani sytuację zawodową?

- Do tej pory utrzymywałam się przede wszystkim z występów w teatrze oraz z grania koncertów i muzodramów. W styczniu i lutym 2020 miałam ręce pełne roboty - koncertowałam z "Projektem Koffta" oraz muzdramą "Matka, żona, kochanka". Grałam też spektakle w Teatrze Komedia, "Kobietę, która wpadała na drzwi" w Teatrze WARSawy, spektakle w Teatrze Miejskim w Lesznie, Och-Teatrze. Ilość spektakli, które mi przepadły, jest ogromna, a będzie jeszcze większa.

Nie myślała pani nad tymczasową zmianą zawodu, pracą, która pomogłaby pani w utrzymaniu domowego budżetu?

- Mam 41 lat, tytuł magistra sztuki, umiem grać i śpiewać. Te umiejętności mało kogo dziś obchodzą. 20 lat temu chciałam pójść na dodatkowe studia, ale okazało się, że czasu brak, muszę powtórzyć matematykę i fizykę, czego nie zrobiłam. Nie mam w ręku innego fachu. Na szczęście pracuję także jako wykładowca aktorstwa na Uniwersytecie Muzycznym im. Fryderyka Chopina. Cały czas się rozwijam, jestem w trakcie pisania pracy doktorskiej, choć przy dwójce dzieci, codziennych zajęciach i tym, co dzieje się wokół nas, ciężko jest mi się na niej skupić. Nagrywam także audiobooki, więc nie jest tak fatalnie, jak mogłoby być.

Zawód nauczyciela na pewno nie należy do najprostszych. Jak znajduje pani w sobie cierpliwość do uczniów?

- Na szczęście uczę studentów, dzieci bym nie zniosła. Byłabym okropnym pedagogiem dziecięcym. Lubię dzielić się wiedzą i dopóki czuję, że otrzymuję od studentów energię zwrotną, że się uczą i mówią, że chcą ze mną pracować, czerpią z tej nauki radość i nie omijają moich zajęć, tylko przychodzą na nie z energią, jest dobrze. Wielu studentów przyszło na wydział wokalno-aktorski mając już ukończone studia medyczne, psychologiczne. Ja do szkoły teatralnej poszłam od razu po liceum, mając 19 lat. Dostałam się za pierwszym razem, czułam, że złapałam Boga za nogi, a teraz mam, co mam. Studenci UMFC mają zupełnie inne priorytety, nie wszyscy mówią, że widzą siebie jako gwiazdy na pierwszym planie. Część chce pracować w teatrze, ktoś inny być w zespole, ktoś ma drugi zawód. Widać między nami tę różnicę pokoleniową. Nie są to egocentryczne organizmy, które myślą tylko o sobie. Na moim roku wszyscy byli raczej indywidualistami i tak zostało do dzisiaj.

Barbara Skrodzka/AKPA

-------------------------

Samochód 20-lecia na 20-lecie Interii!

ZAGŁOSUJ i wygraj ponad 20 000 złotych - kliknij!

Zapraszamy do udziału w 5. edycji plebiscytu MotoAs. Wyjątkowej, bo związanej z 20-leciem Interii. Z tej okazji przedstawiamy 20 modeli samochodów, które budzą emocje, zachwycają swoim wyglądem oraz osiągami. Imponujący rozwój technologii nierzadko wprawia w zdumienie, a legendarne modele wzbudzają sentyment. Bądź z nami! Oddaj głos i zdecyduj, który model jest prawdziwym MotoAsem!

AKPA
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy