Reklama

"Staram się chwytać chwilę"

Alicja Bachleda-Curuś ma 18 lat. Jest bardzo uzdolniona muzycznie. Przez osiem lat uczęszczała na lekcje baletu. Mimo swojego młodego wieku jest laureatką wielu festiwali muzycznych - zarówno polskich, jak i zagranicznych. Nagrała już dwie samodzielne kasety - pierwszą "Sympatyczne sny" w wieku ośmiu lat, drugą "Nie załamuj się - minuta fantazji" pięć lat później - oraz kilka teledysków. W lipcu 1999 roku podpisała kontrakt z wytwórnią fonograficzną Universal Music Polska na nagranie solowej płyty. Znajdą się na niej utwory skomponowane i napisane specjalnie dla niej. W październiku tego samego roku ukazał się singel i teledysk promujący płytę. Nosił tytuł "Marzyć chcę".

Reklama

Alicja z powodzeniem występuje również w filmach. Jej najbardziej znaną kreacją była rola Zosi w adaptacji "Pana Tadeusza", w reżyserii Andrzeja Wajdy. Wystąpiła ponadto w "Syzyfowych pracach" Pawła Komorowskiego, na podstawie powieści Stefana Żeromskiego i "Wrotach Europy", w reżyserii Jerzego Wójcika (na motywach reportażu Melchiora Wańkowicza "Szpital w Cichiniczach").

Z Alicją Bachledą-Curuś rozmawiała Magdalena Voigt.

Gdy umawiałyśmy się na spotkanie mówiłaś, że masz niewiele czasu ponieważ spieszysz się do teatru. Czy to oznacza, że masz jakieś teatralne plany zawodowe?

Alicja Bachleda-Curuś: Nie, tym razem idę do teatru jako widz. Jeśli mam tylko czas i jestem w Krakowie, staram się być na bieżąco z repertuarem teatralnym. Dziś wybieram się do Teatru Słowackiego.

Czy zamiłowanie do teatru ma związek z twoimi młodzieńczymi doświadczeniami teatralnymi? Czy już wtedy kochałaś teatr?

AB-C: To zamiłowanie ma na pewno związek z moimi młodzieńczymi próbami teatralnymi. Od najmłodszych lat miałam wiele wspólnego z teatrem. W wieku ośmiu lat zaczęłam występować w teatrze muzycznym, w "Akademii Pana Brzechwy". Potem grałam dwa lata na deskach krakowskiego Teatru Groteska w sztuce "Pilot i książę". Tak więc teatr był bardzo istotny i ciągle pojawiał się w moim życiu i mam nadzieję, że w przyszłości będę miała okazję wystąpić ponownie na deskach teatralnych. Natomiast w tej chwili jestem bardziej pochłonięta przez film.

Słyszałam, że pracowałaś ostatnio nad zagranicznym filmem. Czy mogłabyś nam coś na ten temat powiedzieć?

AB-C: Byłam w Niemczech, skończyłam właśnie zdjęcia do filmu niemieckiego. Realizacja trwała pół roku, z długą przerwą. Pracowałam dwa miesiące w zeszłym, a miesiąc w tym roku, w kwietniu. Film jest w tej chwili skończony, czeka na tamtejszą kolaudację. Jest to obraz całkowicie niemiecki, a jestem jedynym polskim akcentem i w całym filmie mówię po niemiecku. Było to dla mnie dość trudne, ponieważ zagrałam główną rolę, a po niemiecku wcześniej nie mówiłam w ogóle. Tak więc "dla potrzeb roli" nauczyłam się języka. Oczywiście gram Polkę, która jest w Niemczech bodajże od roku, więc mój akcent był usprawiedliwiony.

A czy możesz zdradzić trochę więcej szczegółów dotyczących samego filmu?

AB-C: Szczegółów nie zdradzę, ale mogę ogólnie opowiedzieć historię. Jest to opowieść o młodych ludziach, Niemcu i Polce, którzy zakochują się w sobie, mają pewne przygody. Nie jest to film kipiący akcją albo straszący brutalnością, czy bardzo "ostrymi" scenami. Jest to po prostu historia dwojga młodych ludzi, która mogłaby się przydarzyć każdemu. Myślę, że to właśnie czyni ten film bardziej interesującym. I ponieważ jest tak normalny, to wydaje mi się, że łatwo jest się w niego wciągnąć i zżyć z bohaterami. Mam przynajmniej taką nadzieję. Ja to tak odebrałam czytając scenariusz.

Czy znany już jest tytuł filmu?

AB-C: Nie, jeszcze nie. Właśnie wszyscy zastanawiamy się teraz nad tytułem. Zobaczymy co z tego wyniknie.

Kto był reżyserem?

AB-C: Michael Gutmann. To znany w Niemczech reżyser, ale jeszcze bardziej znany scenarzysta. Produkcją zajęła się też jedna z lepszych niemieckich firm "Claussen&Wőbke".

W jaki sposób trafiłaś na plan tego filmu?

AB-C: Oczywiście przez przypadek, jak zawsze. W Polsce casting do filmu odbywał się od kwietnia ubiegłego roku, do mnie zadzwoniono w lipcu. Dyrektor castingu spotkał przypadkowo drugiego reżysera z "Pana Tadeusza", z którym współpracował przy innym filmie i zapytał go, czy ten przez przypadek nie zna młodej dziewczyny, która już zagrała w jakimś filmie, ponieważ oni od czterech miesięcy robią casting i nie mogą nikogo odpowiedniego znaleźć. Drugi reżyser powiedział, że jest taka dziewczyna, Ala Bachleda-Curuś. Byli bardzo zdumieni, że wcześniej nikt o mnie nie wspomniał. Tym bardziej, że "Pan Tadeusz" był wtedy w kinach. A ja zupełnie nieświadoma spędzałam wtedy wakacje nad polskim morzem i nie miałam pojęcia o tym castingu. Tak więc to wszystko rządzi się przypadkami. I tak to się stało, że uczestniczyłam w castingu. Byłam bardzo zaskoczona, ponieważ z dnia na dzień musiałam przygotować osiem stron tekstu po niemiecku. Jednak udało się, zostałam wybrana. Bardzo się z tego powodu cieszę, ponieważ atmosfera na planie i sposób pracy w Niemczech różnią się w znacznym stopniu od sposobu i trybu pracy na planie polskim. Tak więc miałam okazję porównać te dwa sposoby pracy i myślę, że dużo mi to dało.

Czy Twoim zdaniem zdobycie roli Zosi to też był przypadek? Pokonanie dwóch tysięcy konkurentek?

AB-C: Myślę, że to było bardziej szczęście niż przypadek. W przypadki staram się nie wierzyć. To wszystko było tak, że zagrałam wcześniej w filmie kinowym, który później stał się serialem telewizyjnym, w "Syzyfowych pracach" na podstawie powieści Stefana Żeromskiego. Podczas nagrywania postsynchronów, wspomniano mi, że jest w tym samym czasie w Warszawie casting do roli Zosi w "Panu Tadeuszu". Słyszałam o tym, w prasie i w telewizji było o tym głośno, ale zupełnie nie utożsamiałam Zosi ze mną. Jakoś nie wyobrażałam sobie siebie na tym castingu. Tak więc te wszystkie wiadomości puszczałam mimo uszu, natomiast będąc w Warszawie, zachęcana przez innych, żeby przynajmniej spróbować "pokazać się", pojechałam na casting. Miałam tylko tę "przewagę" nad innymi kandydatkami, że nie musiałam czekać w kolejce. Z tego co widziałam, to tam naprawdę były tłumy dziewczyn. Wtedy mówiono, że zgłosiło się ponad dwa tysiące kandydatek. Tak więc gdybym miała czekać w kolejce, to pewnie bym się nie doczekała. Zostałam więc wpuszczona prawie bez kolejki. A casting był zupełnie standardowy - trzy etapy. Pierwszy to przedstawienie się z karteczką i ze swoim numerkiem, czego ja za bardzo nie lubię, ale no cóż, taką drogę trzeba przejść...

A czy teraz zdarza się, że przechodzisz przez pierwszy etap castingu, z karteczką i numerkiem?

AB-C: Teraz już rzadziej. Ale cóż, castingi są konieczne. Nawet jeśli reżyser zdecydowany jest na jakąś aktorkę, musi ją jeszcze zobaczyć w danej roli, w danym tekście. A wracając jeszcze do "Pana Tadeusza". O tym pierwszym etapie już wspomniałam - był raczej "bezosobowy", po prostu przedstawienie się i numerek. Później przechodziło się do drugiego etapu, gdzie trzeba było przygotować tekst. Po nim powiedziano mi, że najprawdopodobniej ktoś się ze mną skontaktuje w najbliższym czasie. O ile pamiętam, casting odbywał się w dzień po moich urodzinach, to znaczy 13 maja, natomiast o tym, że dostałam się do trzeciego etapu, dowiedziałam się w połowie czerwca. Trzeci etap odbył się już z udziałem pana Andrzeja Wajdy. Mówiłam wszystkie kwestie Zosi i dodatkowo jakieś wiersze i prozę. I tak to się stało.

Mówiłaś wcześniej, że gdy dowiedziałaś się o castingu do roli Zosi w "Panu Tadeuszu", nie utożsamiałaś się z tą postacią. W jaki sposób można później budować rolę, do której nie miało się wcześniej przekonania?

AB-C: Miałam to szczęście, że w ósmej klasie przerabialiśmy bardzo wnikliwie "Pana Tadeusza", tak więc byłam na bieżąco z tą epopeją i miałam dość wyraźne wyobrażenie Zosi. Oczywiście, w moim wyobrażeniu Zosia była niebieskooką, płową blondynką, a ja, cóż ukrywać, taką blondynką nie jestem i nie byłam, tak więc tym bardziej byłam zaskoczona, gdy na ekranie zobaczyłam siebie jako płową blondynkę, słowiańską dziewczynę. Grając Zosię cały czas starałam się czerpać inspiracje z tego pierwotnego wyobrażenia o tej postaci.

A czy Andrzej Wajda miał bardzo skonkretyzowany "pomysł" na Zosię?

AB-C: Oczywiście. Pan Andrzej ma bardzo skonkretyzowane pomysły na każdą rolę. Myślę, że jego wielkość polega na tym, że on pozornie daje aktorowi dużą swobodę. Zostawia wszystko jakby w gestii aktora - przynajmniej daje mu takie wrażenie. I aktor chce coś zrobić, czuje się wolny i kreatywny, chce zaproponować coś swojego. Jeżeli to wszystko mieści się w tym ogólnym wyobrażeniu pana Andrzeja, jeżeli to wszystko konweniuje z jego wizją, wówczas wszystko idzie do przodu. Przynajmniej ja to tak odbierałam. Oczywiście, aktor ma wtedy wrażenie, że realizuje tylko swoją wizję, ale myślę, że naprawdę tak nie jest, i że każdy z aktorów, który współpracował z panem Andrzejem, zdaje sobie z tego sprawę.

Jak pracowało się na planie "Pana Tadeusza", z całą plejadą polskich gwiazd filmowych?

AB-C: To jest tak, że im większa gwiazda - raczej nie używam tego słowa, im większa osobowość i doświadczenie, tym aktor jest bardziej skromny, a zarazem bardziej profesjonalny w tym, co robi. A do młodszych aktorów-amatorów, podchodzi bardzo wyrozumiale i po partnersku. To bardzo pomaga, nie ukrywam - przełamuje barierę między aktorami. Tak więc, jak już wielokrotnie wspominałam, jestem wszystkim aktorom z "Pana Tadeusza" bardzo wdzięczna za to, że nie dawali mi odczuć tej bariery i różnicy. Na planie naprawdę czułam się dobrze. Oczywiście była trema i na początku trochę przeszkadzała, ale potem stała się mobilizująca.

Czy po rozlicznych doświadczeniach teatralnych i filmowych, myślisz o tym, żeby w przyszłym roku, po zdaniu matury, zdawać do szkoły teatralnej bądź filmowej?

AB-C: Wychodzę z założenia, że jeszcze mam cały rok na decyzję. Jeśli chodzi o szkołę aktorską, tyle samo osób mi ją poleca, co odradza. Mam swój punkt widzenia i wiem, że szkoła aktorska daje osobie, która chce grać, tę szansę "zaistnienia", czy to w teatrze, czy w filmie, i przeważnie jest to jedyna droga, aby znaleźć się w tym świecie.

Ale przecież ty już "zaistniałaś"?

AB-C: Rzeczywiście, wystąpiłam w paru filmach, grałam w teatrze, jakieś doświadczenie już mam i - jak sama to określiłaś - "istnieję" na rynku. Tak więc ten aspekt szkoły, o którym mówiłam wcześniej, mógłby się mijać z celem. Natomiast szkoła daje warsztat, pewne doświadczenia i umiejętności, które niewątpliwie są bardzo przydatne. Ale czy na to naprawdę trzeba poświęcać pięć lat życia? Myślę, że mógłby wystarczyć rok. Albo czy nie byłby lepszy taki paromiesięczny kurs, który zapewniłby warsztat i bazę podstawowych umiejętności? Mam też zupełnie odmienne plany.

Czy ma to jakiś związek z Twoim specyficznym hobby, to znaczy zamiłowaniem do zgłębiania fenomenu trąb powietrznych i tornad? Czy myślałaś o studiach w tym kierunku?

AB-C: To jest rzeczywiście moje hobby. Dużo czytam na ten temat. Jeżeli w ten sposób choć trochę mogę się zbliżyć do tych zjawisk, to jest to bardzo interesujące. Natomiast czy rzeczywiście chciałabym studiować geografię czy geologię, jeszcze nie wiem. Myślę, że są to kierunki zbyt absorbujące, jeśli chciałabym robić to, czym zajmowałam się dotychczas - czyli śpiewać i grać, mieć coś wspólnego ze sztuką. Myślałam jeszcze o studiach na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, to jest niewątpliwie bardzo blisko sztuki. W wolnych chwilach, których ostatnio mam niewiele, rysuję. Najczęściej rysuję węglem.

Wspomniałaś o jeszcze jednej swojej pasji, to znaczy o śpiewaniu. Nie mogę przy tej okazji nie spytać o twoją najnowszą płytę.

AB-C: Jeśli chodzi o moje śpiewanie, sprawa wygląda tak. Pierwszą płytę wydałam, mając osiem lat. To była zupełnie dziecięca propozycja. Druga była podobna, bo nagrywając ją miałam lat dwanaście i nie mogłam przecież mówić o czymś bardzo dojrzałym. Natomiast teraz ukończyłam nagrywanie płyty dla firmy Universal. Tę płytę wypromował wcześniej singel "Marzyć chcę". Album nie będzie raczej nosić takiego tytułu ponieważ singel był wydany już prawie półtora roku temu, a to jest bardzo długi czas. Od tamtej pory wiele się zmieniło, także od strony produkcji, od strony firmy. Premiera płyty ciągle była przekładana na inny termin. Nieoficjalnie wiem, że powinna się ukazać po wakacjach, natomiast nie ma jeszcze konkretnego terminu. Dużo się zmieniło także jeśli chodzi o muzykę, i piosenka "Marzyć chcę" będzie potraktowana raczej jako bonus do właściwej płyty. Przez ten czas moja wrażliwość muzyczna uległa pewnej zmianie i to, co mnie teraz interesuje, co chcę teraz robić, różni się od tego, co robiłam dwa lata temu.

Jaka będzie ta płyta?

AB-C: Mogę powiedzieć, że będzie "moja", będzie moją osobistą wypowiedzią.

A czym kierowałaś się przy wyborze utworów, jakie są Twoje fascynacje muzyczne, bo jeszcze jakiś czas temu była to Celine Dion?

AB-C: Podziwiam skalę jej głosu, natomiast ten etap został już za mną. W tej chwili słucham bardziej "muzyki płynącej", na przykład Erikah Badu czy Everything But The Girl, także wszelkiego rodzaju utworów funky jazz, acid jazz...

Czy coś z tych klimatów będzie można usłyszeć na twojej płycie?

AB-C: Mówię szczerze, że niestety nie. Ponieważ jest to mój debiut i utwory, które znalazły się na płycie, musiały być pewnym kompromisem. Jeśli chodzi o debiut to, przynajmniej z punktu widzenia firmy fonograficznej, musi to być coś komercyjnego, coś co "chwyci". Dodatkowo wydaje mi się, że powielanie wzorców z Zachodu jest niebezpieczne, ponieważ są one niedoścignione i starając się coś od nich przechwytywać czy naśladować, można stworzyć po prostu gorszą kopię, a tego zdecydowanie bym nie chciała.

Jak można pogodzić taką ilość zajęć: śpiewasz, grasz w filmie, udzielasz się publicznie, a cały czas jesteś uczennicą trzeciej klasy liceum? Jak wspomniałaś, masz jeszcze czas na bieganie do teatru. Jak godzisz te zajęcia?

AB-C: Biegam jeszcze do kina, nawet częściej niż do teatru! Jak to można pogodzić? Nie wiem... Ja po prostu staram się chwytać chwilę i raczej nie odkładać nic na później. Z racji tego, że w szkole nie bywałam ostatnio zbyt często, bo jak wspominałam byłam długi czas w Niemczech, to w tej chwili robię w szkole dwa semestry równocześnie i nie ukrywam, że jest to dość trudne. Tym bardziej, gdy chce się być na bieżąco z filmem i teatrem.

Czy czujesz się w tym momencie jak Alicja w krainie czarów, gdzie wszystkie marzenia się spełniają?

AB-C: Nie, myślę, że spełnienie moich marzeń jest jeszcze dość odległe i gdyby wszystkie się spełniły, to mogłabym powiedzieć, że dziękuję, zakończyłam moją misję. Dążę do realizacji tych marzeń i myślę, że to właśnie daje mi tę siłę, że dzięki temu mogę tak skrzętnie podążać ku nim. Jeśli chodzi o cele, to mam je, oczywiście, ale jestem osobą, która woli brać wszystko na bieżąco i raczej nie planuję na przyszłość. Po prostu chwytam dzień.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Alicja Bachleda-Curuś
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy