Reklama

" Dwa w jednym"

Małgorzata Szumowska ukończyła Wydział Reżyserii PWSFTViT w Łodzi. Wcześniej dwa lata studiowała historię sztuki na UJ. Córka znanych krakowskich dziennikarzy Doroty Terakowskiej i Macieja Szumowskiego, siostra reżysera filmów dokumentalnych Wojciecha Szumowskiego.

Zrealizowała wiele nagrodzonych na różnych festiwalach filmów dokumentalnych. Jej debiut fabularny to film "Szczęśliwy człowiek", do którego napisała także scenariusz.

Z Małgorzatą Szumowską, po pokazie prasowym filmu "Szczęśliwy człowiek", rozmawiała Magdalena Voigt.

Dlaczego na swój debiut fabularny wybrałaś tak ciężki i trudny temat?

Reklama

Małgorzata Szumowska: Dlatego, że taką miałam potrzebę, to mi w duszy grało. Zawsze chciałam zrobić taki film. Wyrastam ze szkoły filmowej, w której była taka tradycja i wychowałam się na takich filmach. Chciałam zrobić od razu film poważny, traktujący o sprawach fundamentalnych, dotykający jakiejś tajemnicy życia. Wiedziałam, że porywam się z motyką na słońce, ale chciałam tego. Może również dlatego, że to Wojciech Jerzy Has opiekował się tym pomysłem i jego postawa była taka bezkompromisowa i radykalna. W podobny sposób i ja ten swój pierwszy krok poczyniłam i cieszę się z tego, ponieważ myślę, że to jakoś kształtuje mnie jako reżysera na kolejne lata mojego życia.

Czy nad scenariuszem "Szczęśliwego człowieka" pracowałaś od dłuższego czasu?

MSz: Ten scenariusz powstawał bardzo długo, bo to była chęć takiego wyrażenia jakiegoś stanu ducha, i wobec tego ten scenariusz przechodził różne koleje losu. Czekałam także na pieniądze na tej film, więc to nie było tak od razu, zajęło mniej więcej 2 lata.

A czy twoje doświadczenia dokumentalne pomogły przy realizacji debiutu fabularnego?

MSz: Doświadczenia dokumentalne bardzo pomagały, bo ja sobie nawet wyżej cenię w jakiś sposób dokument, przez to, że on wymaga pokory, obserwacji drugiego człowieka, zejścia z takiego poziomu tylko i wyłącznie egocentryzmu. A fabuła jest egocentryczna. To jest takie budowanie własnego świata, stwarzanie go i takie przefiltrowywanie wszystkiego przez siebie. Natomiast ja jakoś tak nie do końca to umiem, wobec czego robiąc filmy fabularne posługuję się dokumentalnym warsztatem i chcę przy tym zostać jak najdłużej. Także przy tym takim patrzeniu z ciekawością na otaczający mnie świat, a nie tylko na samą siebie.

A czy dla dokumentalisty wykreowanie takiego nierealnego świata w fabule jest trudne?

MSz: Tak, bardzo, ale mam wrażenie, że mnie czasami z większą trudnością przychodzi zrobienie dobrego dokumentu niż kreowanie tych światów. W ogóle fabuła to jest rzecz gustu, jednemu się podoba a drugiemu nie, zwłaszcza taka fabuła jak "Szczęśliwy człowiek". Natomiast jeśli chodzi o dokument, to on jest bardzo rzetelny i czasami trudniejszy, tak mi się wydaje.

A jak bardzo Wojciech Jerzy Has wpływał na kształt tego filmu

MSz: Nie wpływał w ogóle. Ludziom się oczywiście wydaje, że wpływał, bo w filmie są te długie ujęcia, bo jest wolna narracja, bo jest to w takiej tradycji łódzkiej szkoły filmowej, natomiast Has nie wpływał, ponieważ nie ingerował. To był człowiek zbyt wielkiego formatu, żeby się w coś wtrącać. On mówił: "To jest twój film, ty jesteś reżyserem, rób co chcesz".

Czy miał jakiś wpływ na pracę nad scenariuszem?

MSz: Też nie ingerował. On po prostu czytał jakiś fragment i mówił tak: "Jest konstrukcja w tym filmie", albo: Nie ma konstrukcji w tym filmie". I to były całe jego odpowiedzi. Jak mówił: "Nie ma konstrukcji", to ja się przez trzy dni zastanawiałam, co to znaczy "nie ma konstrukcji". Potem przynosiłam mu inną wersję i na przykład mówił mi: "Jest lepiej". Albo mówił: "Jest gorzej", i to były dokładnie takie uwagi, po jednym zdaniu.

Czyli można powiedzieć, że była to samodzielna praca pod okiem mistrza?

MSz: Absolutnie samodzielna. I to było takie właściwie puszczenie samopas. Ale Has po prostu uważał, że tak trzeba, bo inaczej nigdy się nic nie nauczysz się. Trzeba się od razu rzucić na głęboką wodę.

W jaki sposób młody reżyser radzi sobie z całą organizacją produkcji filmu? Film jest przecież przemysłem i trzeba się zająć chociażby kwestiami finansowymi, a także zapanować nad całą ogromną ekipą. Jak można sobie z tym poradzić, pamiętając cały czas, że pracuje się nad utworem artystycznym?

MSz: To jest chyba najtrudniejsza rzecz i jest to przyczyna, dla której bardzo wiele zdolnych osób nie robi filmów i gdzieś odpadają po drodze. Żeby być reżyserem, bo reżyseria to nie jest taka czysta sztuka, to jest także coś związane z pieniędzmi, z dyrygowaniem ludźmi, trzeba mieć taką bardzo dziwną osobowość. Z jednej strony mieć coś do powiedzenia w kwestii artystycznej, a z drugiej strony być całkowitym realistą, materialistą, posiąść umiejętność dyplomacji, przekonania ludzi do siebie, do swojego projektu. I chyba mało jest takich osób, żeby było to "dwa w jednym".

W jaki sposób udało się w takim razie zebrać pieniądze na ten projekt, czy to ty musiałaś się tym zająć, czy w jakiś inny sposób kompletowaliście budżet?

MSz: Nie, oczywiście że nie ja to załatwiałam. To po prostu Has wybrał mnie, żebym robiła film, debiut u niego w studiu "Indeks", którego był dyrektorem artystycznym. I potem już przez studio producent załatwiał pieniądze na debiut, a telewizja zachowała się bardzo życzliwie i te pieniądze po prostu przyznała. Spotkałam się wtedy z wieloma osobami, które mi bardzo pomogły, tak że nie miałam takiej sytuacji, że ktoś mi rzucał kłody pod nogi. Ale oczywiście długo to trwało, ale nikt mi w ten film nie ingerował. Zrobiłam taki film jaki chciałam i uważam, że jest to szalenie ważne.

Jeżeli film jest taki, jaki chciałaś, to w jaki sposób dobierałaś ekipę, czy pracowałaś z ludźmi, których sama wybrałaś?

MSz: Dokładnie tak. Dlatego w tym filmie jest tylu debiutantów, osoby mi bliskie i osoby, z którymi - jak podejrzewam - będę pracowała przy swoich kolejnych projektach.

A skąd decyzje obsadowe? Jak udało się przekonać Jadwigę Jankowską-Cieślak żeby zagrała w tym filmie

MSz: Wybrałam ją, ponieważ to jest niesamowita osoba, gwiazda, ale nie z pierwszych stron poczytnych magazynów. Nie uprawia spektakularnego gwiazdorstwa w takim negatywnym sensie, natomiast jest wybitną aktorką, która ma przeciekawą twarz i ogromny zakres możliwości aktorskich. Ja po prostu do niej zadzwoniłam, potem poszłam, przedstawiłam jej scenariusz i przekonywałam do siebie. To też jest taka umiejętność reżysera - rozmawiania z drugim człowiekiem i to się też bardzo liczy. Jadwigę Jankowską-Cieślak musiałam do siebie po prostu przekonać.

W jaki sposób młody reżyser pracuje z tak doświadczoną aktorką na planie?

MSz: Uparłam się na długie rozmowy i dużo prób. Jadwiga przyjechała tydzień wcześniej do Krakowa na próby, na takie normalne aktorskie próby.

A czy wszystkie twoje wcześniejsze doświadczenia, studia na historii sztuki, zamiłowanie do muzyki, czy to pomogło ci w pracy reżysera?

MSz: Tak, bardzo mi pomogło. Dzięki historii sztuki mogę jakoś plastyczniej zobaczyć film, dzięki temu, że uczyłam się śpiewać i bardzo lubię muzykę, to wiem, jak ją wykorzystać w filmie. Tak mi się przynajmniej wydaje, że to się wszystko przydaje i to jest bardzo rozwojowa rzecz.

A czy są jakieś filmy, które wpłynęły na twój sposób widzenia świata i twój sposób reżyserowania?

MSz: Na mnie na pewno bardzo wpłynęły filmy Tarkowskiego. Ale to jest trochę śmieszne, bo teraz mówią to wszyscy, na przykład von Trier, który opowiada tylko o Tarkowskim. Kogo się nie zapytasz, wszyscy mówią o Tarkowskim. To jest niesamowite, jaki on wywarł wpływ na kino, i jak się nam wszystkim wydaje, że my coś tam próbujemy zrobić tak jak on. I nic nam z tego nie wychodzi. Bo każdy jest indywidualną osobą i idzie swoją drogą. Ale Tarkowski to był taki reżyser, który dotknął Absolutu, moim zdaniem jako jedyny reżyser w historii całej kinematografii. Natomiast poza tym cała masa filmów wywarła na mnie wpływ, chociażby "Ziemia obiecana" Wajdy, obrazy Bertolucciego, Felliniego, Bergmana, film rosyjski, a z ostatnich filmów "American Beauty", "Przełamując fale" Larsa von Triera. Jest cała masa filmów, które wywarły na mnie wpływ i które mi się bardzo podobają. Natomiast żaden z tych filmów nie jest u mnie tak wysoko notowany, jak filmy Tarkowskiego.

Czy masz już kolejne plany dokumentalne lub fabularne?

MSz: Pierwszy projekt to film dokumentalny, który właśnie rozpoczynam. To będzie film o niemożności dotknięcia prawdy przez dokument, o momencie życiowym, w którym się teraz znalazłam - czyli młoda reżyserka po debiucie. Mam ochotę zrobić zwariowany film. Nie wiem, czy mi się to uda, ale mam ochotę zrobić film o stanie ducha, w którym się teraz znajduję i o tym, że wydaje mi się, że życie jest zbyt kolorowe, piękne, dziwne, żeby dało je się zamknąć w oku kamery. Taki mam zwariowany pomysł.

A plany fabularne?

MSz: Tak, mam też plany fabularne. Pierwsza wersja scenariusza jest już napisana. Pomaga mi w tym Przemek Nowakowski, współscenarzysta "Egoistów". Tytuł to "Ono". Jest to historia młodej dziewczyny, która zachodzi w ciążę. Bardzo bym chciała ten film zrobić. Będzie to zupełnie inne kino niż "Szczęśliwy człowiek", ale jest chyba normalna kolej rzeczy, bo człowiek się zmienia i szuka czegoś trochę innego niż zrobił. Mam nadzieję , że ten film wkrótce powstanie.

A wymarzony temat?

MSz: To jest właśnie ten temat. O tej dziewczynie w ciąży. O tym chcę zrobić film.

Dziękuję za rozmowę i życzę jak najszybszej realizacji tego projektu.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy