Aleksandra Szwed: Zaczynała jako pięciolatka
Występuje w teatrze, koncertuje, nagrywa single, a na dodatek prowadzi program. Praca na wielu płaszczyznach to jej żywioł.
W jednym z wywiadów powiedziała pani, że 21 lat temu zaczynała od prowadzenia programów. Jak to możliwe!
Aleksandra Szwed: - Tak jakoś wyszło. W wieku pięciu lat zaczęłam moją przygodę z telewizją właśnie od tego. Najpierw było "Ziarno", potem "5-10-15" i wiele innych.
Możemy powspominać? To była dla pani wtedy zabawa czy już jednak obowiązek?
- Szczerze mówiąc, ani jedno, ani drugie. To była przygoda. Cieszyłam się, że mogę to robić i poznawać tych wszystkich wspaniałych ludzi, zobaczyć, jak telewizja wygląda od kuchni, że mam dostęp do świata, który dla większości moich kolegów był niedostępny. Mimo że byłam małą dziewczynką, już to doceniałam.
Telewizja, serial, występy z Majką Jeżowską. Nieźle, jak na malucha! Które z tych zajęć było najfajniejsze?
- Każde było zupełnie inne. Jakiekolwiek zestawianie ich, porównywanie mija się z celem. Zupełnie inaczej pracuje się na planie programu telewizyjnego, inaczej działa plan serialu, a występy na żywo przed publicznością na scenie to jeszcze inna para kaloszy. Każda z tych czynności pozwalała mi się rozwijać, każda w odmiennej dziedzinie i każda, na swój wyjątkowy sposób, sprawiała i nadal sprawia mi radość. Jak widać, nigdy nie lubiłam działać jednokierunkowo.
Co z pani karierą muzyczną? Udowodniła pani wielokrotnie, że świetnie śpiewa, koncertując i występując w programach muzycznych. Są już pierwsze single, a co z płytą?
- To, że nie lubię działać jednokierunkowo, z mojej perspektywy, ma nie tylko dobre, ale i złe strony. Jeden z tych mrocznych aspektów działania na kilku płaszczyznach jednocześnie to zupełny brak czasu. Pracujemy z Korotki Music, moim managementem i firmą producencką, nad kolejnymi singlami. W maju wypuściliśmy "Powiedz, że nie kochasz". Wyreżyserowałam nawet teledysk tego utworu. Niestety doba, jak na złość, nadal nie chce być z gumy, ale robię, co mogę. Inną kwestią jest to, że nie chcę się z tym spieszyć - nie chcę się gonić z kalendarzem i wypuścić w świat czegoś, w co sama nie wierzę. Po co, skoro nie muszę? Mogę zdradzić, że nagrywamy właśnie nową piosenkę. Jest więc czad!
Dużo ostatnio pani koncertuje. Co czuje artysta, stając przed często bardzo dużą publicznością?
- Czego nie czuje! Entuzjazm, nerwy, adrenalinę, spokój, skupienie, rozkojarzenie, strach, szczęście, euforię, panikę, smutek, radość, moc, zmęczenie, energię, wzruszenie, nagły ból gardła, miękkość w kolanach i dużo więcej. A wszystko naraz! (śmiech).
Czym jest dla pani muzyka?
- To bardzo trudne pytanie, bo nie sposób opisać tego w kilku słowach. Dla mnie muzyka to język, który potrafi oddać wszystko to, czego nie jesteśmy w stanie przekazać słowami, odzwierciedlić za pomocą rytmów, dźwięków i wersów nawet najbardziej skomplikowane emocje, nasz stan ducha, a czasem nawet przywołać odczucia, których nie jesteśmy w pełni świadomi. To w muzyce szukamy ukojenia czy zapomnienia. Muzyka jest przewodnikiem dla emocji, nośnikiem naszej pamięci, niezbitym dowodem na istnienie ludzkiej duszy. Muzyka jest... magią.
Czy możemy wspomnieć o pani mistrzach muzycznych i muzycznych inspiracjach?
- Jest ich zbyt wielu, by wszystkich wymieniać. Jednak zawsze największą inspiracją byli dla mnie ludzie, których pasję i miłość do tego, co robią, mogłam zobaczyć na własne oczy, w pewien sposób nasiąknąć nią. Jedną z takich osób jest niewątpliwie lider mojego zespołu The CzadMakers, kompozytor, autor piosenek - prywatnie mój serdeczny przyjaciel, Marcin Przytulski. Dzięki niemu dziś śpiewam.
- Ponad pięć lat zajęło mu przekonanie mnie, że to dobry pomysł. Przez te pięć lat nigdy we mnie nie zwątpił, nakłaniał do rozwijania się w tym kierunku, inspirował, uczył, motywował, dodawał odwagi. Po prostu dawał, nie żądając nic w zamian, nie oczekując nawet, że sięgnę po to, co podsuwał mi przez lata pod sam nos. Czyż nie tak właśnie powinien robić mistrz z prawdziwego zdarzenia?
Iwona Leończuk