Reklama

Zbigniew Cybulski: Podwójne samobójstwo i sukces w Cannes

Zbigniew Cybulski prawdopodobnie nie zagrałby w uznawanym za arcydzieło światowego kina filmie, gdyby nie pewne podwójne samobójstwo.

Zbigniew Cybulski prawdopodobnie nie zagrałby w uznawanym za arcydzieło światowego kina filmie, gdyby nie pewne podwójne samobójstwo.
Zbigniew Cybulski w roli Alfonsa van Wordena w "Rękopisie znalezionym w Saragossie" /archiwum Filmu /Agencja FORUM

W krakowskiej Jamie Michalika 8 lipca 1963 r. był komplet widzów. Wszyscy niecierpliwie czekali na rozpoczęcie programu. Jednak tego wieczora spektakl nie odbył się. Powodem była nieobecność jednego z aktorów, Zbigniewa Wójcika. Zerwanie przedstawienia przez aktora to najpoważniejsze przewinienie, jakie może się zdarzyć w tym zawodzie.

W kuluarach powtarzano, że tego dnia o szóstej rano Wójcik pojechał taksówką do Wieliczki po aktorkę i życiową partnerkę, Zofię Marcinkowską. A że oboje byli znani z rozrywkowego trybu życia, podejrzewano, że po prostu upili się i pojechali "gdzieś w Polskę". Zaalarmowana przez znajomych matka Marcinkowskiej cały dzień wydzwaniała po różnych miejscach, szukając córki. Bez skutku: oboje przepadli jak kamień w wodę.

Nie czekając na odnalezienie się kolegi, Tadeusz Kwiatkowski, kierownik literacki Jamy Michalika, zdecydował, że usunie go z zespołu za notoryczne lekceważenie obowiązków. Wójcik miał już na koncie wyrok w zawieszeniu za ciężkie pobicie, więc jeśli tym razem coś przeskrobał, trafi do więzienia. Kwiatkowski był także autorem scenariusza do filmu Wojciecha Jerzego Hasa "Rękopis znaleziony w Saragossie" na podstawie XVIII-wiecznej powieści Jana Potockiego, w którym Wójcik miał zagrać główną rolę Van Wordena. Propozycję tę złożono mu zaledwie 2 dni wcześniej. Był nią zachwycony.

Teraz Kwiatkowski postanowił porozmawiać z reżyserem, by nie zawracał sobie nim głowy. Choć uważał Wójcika za jednego z najzdolniejszych aktorów swego pokolenia, jego nieprzewidywalność uniemożliwiała poważną współpracę. Co ciekawe, rok wcześniej Wójcik miał zagrać u Hasa główną rolę w filmie "Jak być kochaną".

Reklama

"Do filmu był umówiony aktor z Krakowa, ale zdarzyła się jakaś tragedia i kolega został zatrzymany. Has załatwił nawet, że na plan miał go doprowadzać milicjant z bronią. Powiedziałam, że w takim razie wycofuję się z filmu" - wspominała Barbara Krafftówna. Reżyser na jego miejsce zaangażował wtedy Zbigniewa Cybulskiego.

Tymczasem po odwołanym przedstawieniu dziennikarz Jacek Stwora, aktor Marian Cebulski i kierownik kawiarni Tadeusz Lekan pojechali do mieszkania Wójcika. Cebulski bezskutecznie dobijał się do drzwi. Potem wszedł do lokalu po drabinie, przez okno. W kuchni znalazł dwa ciała: Marcinkowskiej i Wójcika. On miał na twarzy czarujący, łagodny uśmiech, jakby przed chwilą usłyszał dobry dowcip. W całym mieszkaniu czuć było zapach gazu. Następnego dnia rano informacja ta w formie plotki rozniosła się po całym Krakowie.

Na pogrzeb Zofii Marcinkowskiej przyszły tłumy ludzi. "Kiedy trumnę spuszczono do grobu, ojciec Zosi krzyczał: 'Moją córkę, ofiarę miłości, zamordował Zbigniew Wójcik, alkoholik'" - zanotował Tadeusz Kwiatkowski w "Dzienniku" (Włodzimierz Marcinkowski był znanym krakowskim działaczem antyalkoholowym).

Pogrzeb Wójcika przebiegł bez ekscesów. Prokuratura szybko umorzyła śledztwo uznając, że para popełniła samobójstwo. Jeden z lekarzy sądowych opowiadał, że Wójcik zmarł koło siódmej rano, a Marcinkowska kilka godzin później. Pozostawiła list, w którym opisała agonię ukochanego. Potem odkręciła gaz.

Po śmierci Wójcika główną rolę w "Rękopisie..." otrzymał niejaki André Claire. Przedstawiał się jako francuski aktor polskiego pochodzenia, świetnie wypadł na zdjęciach próbnych. Chwalił się, że znakomicie jeździ konno i fechtuje. Do Polski przyjechał z żoną i dziećmi. Produkcja wynajęła im willę. Podczas zdjęć od początku coś było nie tak. André grał fatalnie, nie miał też pojęcia o jeździe konnej. Okazało się, że oszukał reżysera. Naprawdę nazywał się Trześniewski i we Francji był zaledwie statystą. Wojciech Has przerwał zdjęcia i zerwał umowę.

Wtedy kierownik produkcji Barbara Pec-Ślesicka rzuciła nazwisko Cybulskiego. Jednak Van Worden miał być młody, szczupły i sprawny fizycznie, a Cybulski był jego przeciwieństwem. Mimo to Has się zgodził. Misję ściągnięcia aktora na plan powierzono autorce pomysłu. Wspominała: "Piąta rano, czekam na Zbyszka w taksówce. Wyszedł ubrany w czarny żupanik, z niewielką torebką w dłoni. Stanął przed taksówką i mówi: 'Baśka, popatrz na mnie. Czy wy jesteście świadomi? Ja z tą dupą przy kolanach? Taką rolę?'".

"Rękopis..." był dla Cybulskiego wyjątkowym filmem. Choćby dlatego, że występował w nim bez swych słynnych ciemnych okularów. Ledwie widział, przez co kilkakrotnie o mało nie spadł z konia. Filmowy Madryt z gipsu zbudowano we wrocławskim parku Morskie Oko, tam realizowano też zdjęcia studyjne. Cybulski znikał na całe noce, potem odsypiał i trudno było go zbudzić. Był to obowiązek Pec-Ślesickiej. Gdy pukała do drzwi jego pokoju, słyszała plusk wody i głos aktora, który meldował, że właśnie się myje. Dopiero po kilku spóźnieniach na plan odkryto, że puszczał wodę i szedł dalej spać.

Na planie Cybulski był często skacowany. Grał nierówno. Potrafił dawać rady młodszym kolegom, albo pokłócić się z reżyserem. "Ja wiem, że jestem dla ciebie tylko rezerwowym aktorem" - krzyczał do Hasa, który wykazywał wobec niego anielską cierpliwość. Film bez problemu przeszedł ministerialną kolaudację, ale zebrał mieszane recenzje krytyków. Wybredny zwykle Zygmunt Kałużyński uznał go wprawdzie za "dziwactwo", dodał jednak, że od strony widowiskowej "jest największym osiągnięciem w dziejach polskiego filmu".

"Rękopis..." nie bił rekordów frekwencji. Publiczność spodziewała się filmu z gatunku płaszcza i szpady z wartką akcją, a tymczasem oglądała trzygodzinny obraz z poszarpaną fabułą, składający się w dużej mierze z dialogów.

Film miał reprezentować Polskę na festiwalu w Cannes w 1965 r. Ponoć szef kinematografii Tadeusz Zaorski podjął już decyzję w tej sprawie. Jednak Aleksander Ford, wciąż niezwykle wpływowy reżyser, utrącił ją swoimi intrygami. "Sposób, w jaki - dzięki stosunkom w KC - obszedł się z 'Saragossą...' był obrzydliwy" - notował Tadeusz Kwiatkowski. W Cannes pokazano więc "Pierwszy dzień wolności" Forda ("Rękopis..." wyświetlano poza konkursem). Film Forda przepadł z kretesem. Za to film Hasa zrobił na festiwalu duże wrażenie.

"Pierwszy dzień wolności" był ostatnim filmem Aleksandra Forda zrealizowanym w Polsce. Zbigniew Cybulski zagra u Hasa jeszcze jedną rolę: Maćka, syna głównego bohatera (w tej roli Jan Kreczmar) w filmie "Szyfry" z 1966 r. "Rękopis znaleziony w Saragossie" jest dziś powszechnie uważany za jeden z najwybitniejszych filmów światowego kina. Cybulski nie zagrałby w nim, gdyby nie krakowska tragedia...

PT

Życie na Gorąco Retro
Dowiedz się więcej na temat: Zbigniew Cybulski | Rękopis znaleziony w Saragossie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy