To miało być arcydzieło Johna Travolty. Wyszła największa katastrofa jego kariery
To miał być projekt życia Johna Travolty. Popularny aktor czuł, że przenosząc na ekrany "Bitwę o Ziemię", powieść autorstwa L. Rona Hubbarda, założyciela kościoła scjentologicznego, stworzy drugie "Gwiezdne wojny". Boleśnie się pomylił. Film został uznany za jeden z najgorszych w historii. 10 maja 2025 roku mija ćwierć wieku od czasu tej katastrofy.
Historia rozgrywała się w 3000 roku. Ziemia została opanowana przez najeźdźców z planety Psychlo. Na ich czele stoi brutalny Terl (John Travolty), żądający od niedobitków ludzkości wydobywania złota. Wkrótce wybucha rebelia, na której czele staje Jonnie Goodboy Tyler (Barry Pepper).
Hubbard wyszedł z pomysłem adaptacji "Bitwy o Ziemię" zaraz po premierze swojej książki w 1982 roku. Rozpoczął nawet szeroko zakrojoną akcję promocyjną, mającą znaleźć fundusze i twórców chętnych do współpracy. Z tych planów jednak nic nie wyszło, a ostateczny kres położyła im śmierć pisarza w 1986 roku.
Do "Bitwy o Ziemię" wrócił John Travolta, członek kościoła scjentologicznego od 1975 roku. Hubbard rozmawiał z nim o adaptacji przed swoją śmiercią. Aktor przeżywał wtedy gorszy okres w karierze i samodzielnie nie mógł unieść tego projektu. Wszystkie zmieniło się wraz z premierą "Pulp Fiction" Quentina Tarantino w 1994 roku, za które otrzymał nominację do Oscara. Zaczął chodzić od studia do studia, zapowiadając kinowe arcydzieło. W końcu udało mu się przekonać wytwórnię Metro-Goldwyn-Mayer do dystrybucji. Do napisania scenariusza zatrudniono J.D. Shapiro. Chociaż Travolta był zachwycony jego pracą, studio poprosiło o zmiany. Niezgadzający się z nimi Shapiro został zwolniony. Zastąpił go Corey Mandell. Jak wspominał później w rozmowie z "Vice", jego agent odradzał mu przyjęcie oferty. Nie posłuchał go.
Wkrótce projekt porzuciło MGM, obawiające się odbioru "Bitwy o Ziemię". Szybko zastąpiło je 20th Century Fox, które zaraz wycofało się z tej decyzji. Podobnie jak MGM, widziało w adaptacji Hubbarda ryzykowną produkcję. Nie bez znaczenia okazało się zaangażowanie przez Travoltę innych scjentologów. Część Hollywood nie chciała mieć z nimi nic wspólnego. Wydawało się, że "Bitwa o Ziemię" nie powstanie.
Wtedy na scenę wszedł Elie Samaha, dawny właściciel sieci pralni i klubów nocnych, które obiecywały spełnić każdą zachciankę odwiedzających je gwiazd. Niedawno założył on wytwórnię Franchise Pictures, która miała prosty model biznesowy — skupowała projekty odrzucone przez większe studia i realizowała je po kosztach. Gdy Samaha dowiedział się o "Bitwie o Ziemię", zaraz skontaktował się z Travoltą. "Obiecał, że spełni moje marzenia. Nie wiedziałem, kim on jest. Mój menadżer też nie" - wspominał aktor w rozmowie z "New York Times". Samaha deklarował, że film powstanie bez budżetu 100 milionów dolarów. Przepisem na to miało być przeniesienie produkcji do Kanady. Koszty obniżono do 75 milionów dolarów.
Dziennikarze i przedstawiciele Hollywood przyglądali się temu ze zdziwieniem. Samaha miał opinię cwaniaka, dbającego przede wszystkim o własny interes. Andrew Stevens, producent filmowy i jego dawny wspólnik, osobliwie opisał współpracę z nim w rozmowie z "Vice". "Był jak słoń z rozwolnieniem, a ja biegłem za nim z łyżeczką i próbowałem po nim posprzątać. Bez względu na to, jak bardzo się do tego przykładałem, zawsze było za dużo bałaganu". "Bitwa o Ziemię" była również przedstawiana jako zachcianka Travolty. Nawet Tom Cruise, także ważny członek kościoła scjentologicznego, miał przestrzegać producentów z Warner Bros., że wikłanie się w produkcję będzie złym pomysłem.
Film znajdował się w preprodukcji tak długo, że 45-letni Travolta nie mógł wcielić się w młodego protagonistę Jonnie'ego Goodboya Tylera. Przypadła mu więc rola złego kosmity Terla. Mandell otrzymał polecenie dopisania dodatkowych scen z tą postacią. "Wtedy po raz pierwszy byłem pewny, że to wszystko nie skończy się dobrze" - wspominał scenarzysta.
Travolta był natomiast pewny, że pracuje nad arcydziełem. Pierwszy draft "Bitwy o Ziemie" określił mianem "'Listy Schindlera' kina science fiction'". Później zapowiadał, że film będzie jak "'Gwiezdne wojny, tylko lepszy". Tymczasem Mandell musiał usuwać kolejne sceny. Mimo zapewnień Samahy pieniędzy było coraz mniej. "Nie ma mowy, żeby ktoś nakręcił cokolwiek z tego, co napisałem, z takim budżetem".
Tymczasem Travolta poszukiwał reżysera. Myślał o Tarantino, ale ten grzecznie odmówił. Wtedy ukazały się zwiastuny "Gwiezdnych wojen: Mrocznego widma". Aktor skontaktował się z George'em Lucasem. Przekonywał go, że chce nakręcić swoje arcydzieło kina science fiction, ale z niewielkim budżetem, budując analogię do pierwszych "Gwiezdnych wojen". Lucas odmówił, ale wskazał na swojego scenografa i drugiego reżysera — Rogera Christiana. Także Tarantino popierał jego kandydaturę, wskazując na "Nadawcę" z 1982 roku jego autorstwa, jeden ze swoich ulubionych filmów. Christian przyjął ofertę Travolty i Samahy.
Wydawało się, że wszystkie pożary zostały ugaszone. Okazało się jednak, że prawdziwe kłopoty dopiero się zaczęły. Budżet był jeszcze mniejszy, niż przypuszczano. Pion techniczny zastanawiał się, jak przenieść wizję Travolty na ekran. Opracowano skomplikowaną charakteryzację kosmitów, w książkach mających po prawie trzy metry wzrostu. Aktorzy wcielający się w najeźdźców musieli chodzić w swoich scenach na ponad metrowych szczudłach. Charakteryzacja wymagała kilku godzin nakładania. I prezentowała się fatalnie.
Jedną z najważniejszych decyzji Christiana było specyficzne ustawienie kamery. Niemal wszystkie kadry są mniej lub bardziej przekrzywione. Według niego miało to nadać filmowi charakter komiksu. Gdy jeden z asystentów operatora ustawił kamerę w poprawny sposób, został prawie zwolniony. Jego artystyczna decyzja została później bardzo źle przyjęta przez krytyków. "Pan Christian zauważył, że w lepszych filmach i u lepszych reżyserów niektóre kadry bywają przekrzywione. Niestety, nie sprawdził, dlaczego takie są" - pisał Roger Ebert dla "Chicago Sun Times".
Co zaskakujące, sama atmosfera na planie nie należała do najgorszych. Panował na niej chaos, a ekipa godziła się na kolejne kompromisy z racji szybko kończących się pieniędzy, ale wszyscy starali się stworzyć jak najlepszy film. Travolta przez cały czas w niego wierzył. Gdy stwierdził, że jedzenie na planie jest kiepskie, sprowadził swojego osobistego kucharza. Gdy budżet się wyczerpał, dołożył do niego z własnej kieszeni. Michael Perron, który zagrał jedną z pomniejszych ról, wspominał, że aktor po przybyciu na plan przedstawił się wszystkim po kolei. "Nie zakładał z góry, że każdy wie, kim on jest" - wspominał. Na planie zjawiła się także żona aktora, Kelly Preston, która wystąpiła w jednej scenie.
"Bitwa o Ziemię" miała swą uroczystą premierę 10 maja 2000 roku. Dwa dni później film wszedł do dystrybucji w Stanach Zjednoczonych. Krytycy go zniszczyli. Elvis Mitchell przyznał, że to "'Plan 9 z kosmosu tego pokolenia". Ebert porównał seans do "przejażdżki autobusem z osobą, która od dłuższego czasu się nie myła". Także zwykli widzowi nie byli zachwyceni. Na pokazach przedpremierowych wiele osób śmiało się, buczało lub wychodziło w trakcie. Wedle anegdoty Travolta miał wypytywać o opinie po premierowym pokazie. Nikt mu nie odpowiedział.
Kiepskie recenzje i złe opinie pierwszych widzów sprawiły, że "Bitwa o Ziemię" szybko okazała się zawodem finansowym. Kosztujący 44 miliony dolarów film zarobił prawie 30 milionów na całym świecie. Po tej porażce przyszło jeszcze wątpliwe uznanie w postaci nominacji do Złotych Malin. "Bitwa o Ziemię" otrzymała ich aż osiem. Wygrała siedem — za najgorszy film, reżyserię, występy Travolty, Peppera i Preston, scenariusz i duet na ekranie. Shapiro pojawił się na rozdaniu i odebrał swoją Malinę. Na tym się jednak nie skończyło. W 2005 roku "Bitwa o Ziemię" otrzymała kolejną Malinę, tym razem za najgorszy film 25-lecia antynagrody. Dziewiątą statuetkę wręczono jej w 2009 roku, uznając ja tym samym najgorszą produkcję pierwszej dekady XXI wieku.
Travolta, który planował w 2003 roku wypuścić sequel filmu, bronił "Bitwy o Ziemię". "Nie każdy film może być sukcesem komercyjnym i artystycznym. Byłoby okropnie, gdyby 'Bitwa o Ziemię' nie była ani jednym, ani drugim. To nie jest ten przypadek. Zyski dobijają do granicy 100 milionów dolarów, więc znalazła swoich widzów mimo braku aprobaty ze strony krytyków" - mówił po ukazaniu się filmu na wideo. Sprzedaż kaset miała być według niego oszałamiająca. Inna sprawa, że informacje o zyskach otrzymał od Samahy, który nie słynął z prawdomówności. W rozmowie z "Daily Beast" aktor zapewniał, że "niczego nie żałuje". "Gdybym mógł to ponownie nakręcić, zrobiłbym to. To była chwila, gdy miałem całą moc tego świata i robiłem, co chciałem. Niewiele osób miało taką możliwość, a ja owszem — i robiłem, co chciałem".
"Większość ludzi go nawet nie widziała. Po prostu poszli za falą krytyki" - mówił Christian w rozmowie z amerykańskim "Newsweekiem" w 2020 roku. I przekonywał, że film jest "ogromnym osiągnięciem grupy profesjonalistów poświęconych swej pracy, którzy nakręcili film mimo bardzo małego budżetu". "Miałem 21 milionów dolarów na film z mnóstwem efektów komputerowych i specjalnych. A w końcowym kosztorysie wyliczono, że całość powinna kosztować 75 milionów"- wyliczał.
"Mój scenariusz był skrajnie różny od tego, co zobaczyliśmy na ekranie. Był mroczniejszy, brutalniejszy i miał bogatą historię ze świetnymi postaciami. A czego nie miał? Efektu zwalnianego tempa stosowanego na każdym kroku. Krzywych kadrów. Kiczowatych dialogów. Kosmitów w butach zespołu KISS. Peruk Boba Marleya" - mówił Shapiro w rozmowie z "The New York Post". "Widziałem ten film tylko w dniu premiery i to był o raz za dużo. [...] Wspominając go z dystansem, jestem z niego w dziwny sposób dumny. Ze wszystkich złych filmów mój jest najgorszy".
Franchise Pictures zbankrutowało w 2007 roku. Sporą rolę odegrała w tym niemiecka firma Intertainment, która dystrybuowała "Bitwę o Ziemię" w Europie i Chinach, a także pokrywała 47% jej budżetu. Samaha sztucznie go zawyżał, by to oni ponieśli większość kosztów. Sprawa skończyła się w sądzie. W 2004 roku orzeczono, że Franchise ma zapłacić Intertainment 121,7 miliona dolarów.