Reklama

Niegwiazdorskie gwiazdy

Zdarza się, że jedna rola winduje aktora czy aktorkę na szczyty popularności i rozpoznawalności, ale przeważnie status gwiazdy osiąga się latami ciężkiej pracy i wielu różnych wyrzeczeń. A potem należy nieustannie dokładać wszelkich starań, aby nie zaznać bolesnego upadku. Nie bez powodu Hollywood jest nazywane Fabryką Snów, w końcu każdy może tam być sławnym przez kilka minut, ale masowa produkcja coraz to nowych gwiazd sprawia, że utrzymać się na topie jest znacznie trudniej. Drugich szans przeważnie nie ma.

Raz na jakiś czas zdarzają się jednak celebryci, którzy sami rezygnują ze statusu gwiazdy, by zająć się bardziej przyziemnymi rzeczami, takimi jak wychowywanie dzieci czy kontynuowanie brutalnie przerwanej przez kulturę masową edukacji. To zestawienie jest właśnie o nich oraz o powodach, dla których uciekli od blasku hollywoodzkich reflektorów. A także o aktorach i aktorkach, którzy zostali zmarginalizowani nie z własnej winny. I o tych, którym rozpoznawalność przyniosła raczej cierpienie niż satysfakcję, mimo że X Muza zdawała się być ich pasją i przeznaczeniem.

Reklama

Cameron Diaz

Jedna z najbardziej znanych aktorek świata, która potrafiła swoim nazwiskiem przyciągnąć do kin miliony widzów, powiedziała "dość" w być może najlepszym z perspektywy komercyjnej okresie kariery. W 2014 roku na ekrany weszły trzy hity z jej udziałem - "Annie" Willa Glucka, "Inna kobieta" Nicka Cassavetesa oraz "Sekstaśma" Jake'a Kasdana. A kolejnych mało ambitnych, lecz kasowych propozycji przybywało. Aktorka zdecydowała się jednak rozstać z aktorstwem, ponieważ, jak sama przyznała w jednym z wywiadów, nie wiedziała, kim się stała. W ciągu ostatnich kilku lat wyszła za mąż i napisała poczytne książki związane ze zdrowym trybem życia i nauką akceptowania upływającego czasu. Nie zamierza wracać do starego życia.

Jack Gleeson

Joffrey Baratheon był jedną z najbardziej znienawidzonych postaci "Gry o tron", prawdopodobnie najbardziej popularnego serialu telewizyjnego XXI wieku. Jack Gleeson, który wcielał się w tę wywołującą skrajne emocje postać, nie miał z tym większych problemów, potraktował Joffreya po prostu jako wyzwanie. Tyle że pojawiał się przed kamerami od 8. roku życia, poświęcając aktorstwu większość swego dzieciństwa. I wolał studiować filozofię oraz teologię. Filozofia interesowała również Jonathana Taylora Thomasa, "złotego dzieciaka lat 90.", który miał na koncie między innymi "Króla Lwa" (użyczył głosu młodemu Simbie). Po zakończeniu kariery aktor edukował się na Harvardzie oraz Uniwersytecie Columbia.

Ashley Judd

W przypadku Judd mamy do czynienia z sytuacją, w której aktorka dowiedziała się na długo po fakcie, że jej kariera była sabotowana. Chodzi o Harveya Weinsteina, niegdyś najsłynniejszego amerykańskiego producenta, którego liczne seksualne podboje i zboczone zachowania dały początek kampanii #MeToo. Otóż Judd była jedną z aktorek, które nie poddały się do końca seksualnym naciskom Weinsteina, a w rezultacie ten zaczął ją wszędzie oczerniać. A że był człowiekiem wpływowym, udało mu się zniechęcić do aktorki między innymi Petera Jacksona, który brał ją pod koniec lat 90. pod uwagę do jednej z ról w trylogii "Władca Pierścieni". Judd wciąż występuje w filmach, ale przeważnie na drugim planie lub w mało znanych produkcjach.

Josh Hartnett

Niewielu było w stanie dorównać Hartnettowi rozpoznawalnością w pierwszych latach XXI wieku. "Pearl Harbor" Michaela Baya uczyniło go sławnym, "Helikopter w ogniu" Ridleya Scotta pozycję tę ugruntował, a kino popularne w typie "40 dni i 40 nocy" Michaela Lehmanna sprawiło, że stał się idolem milionów młodych kobiet. I mężczyzn. Po pewnym czasie miał jednak tego dość. Zrobił sobie przerwę od aktorstwa, wrócił do rodzinnej Minnesoty, żeby nabrać dystansu do branży i świata, a po powrocie zaczął wybierać projekty, w których chciał, a nie powinien był zagrać. W większości produkcje niezależne, o których w Polsce raczej się nie słyszy. Wyjątkiem popularny serial "Dom grozy", w którym zagrał jedną z głównych ról.

Sarah Michelle Gellar

Przypadek Sary Michelle Gellar jest jednym z najbardziej zastanawiających, bowiem aktorka miała wszelkie predyspozycje, by zostać gwiazdą pierwszej wielkości, ale z jakiegoś powodu nigdy nie zbliżyła się do takiego statusu. Na przełomie wieków była rozchwytywana za sprawą serialu telewizyjnego "Buffy: Postrach wampirów" oraz filmu "Szkoła uwodzenia" Rogera Kumble'a, jednakże później jej kariera zaczęła stopniowo wygasać. Częściowo zaszkodziły źle dobrane projekty ("Scooby-Doo" i "Scooby-Doo 2: Potwory na gigancie" Rajy Gosnella), częściowo fakt, że w jej życiu zawodowym i prywatnym nie było żadnych skandali. Najwyraźniej kariera filmowa nie była jej pisana. Obecnie pojawia się sporadycznie w telewizji.

Cary Grant

Ojcostwo przekonało niejedną gwiazdę do porzucenia blasku reflektorów na rzecz uroków domowego zacisza. Wśród nich był megagwiazdor "starego" Hollywood - Cary Grant, człowiek, który miał dosłownie wszystko i na którym Ian Fleming oparł częściowo pierwsze powieści o przygodach Jamesa Bonda. Gdy został ojcem w wieku 62 lat, Grant stwierdził, że szkoda mu czasu na jeżdżenie po planach zdjęciowych, bowiem chce go spędzać z córeczką. Innym, znacznie smutniejszym przypadkiem jest historia Ricka Moranisa, który w latach 80. - między innymi za sprawą "Pogromców duchów" Ivana Reitmana - był na fali. Gdy w połowie lat 90. jego żona zmarła na raka, rozstał się z Hollywood bez żalu, by wychować porządnie dzieci.

Greta Garbo

Enigmatyczna Szwedka, która w latach 30. miała u stóp całe Hollywood, zawsze była samotniczką. Nie lubiła czytania recenzji i udzielania wywiadów, nie bawiło jej podpisywanie książek czy dawanie autografów, nie czuła się dobrze pośród blichtru hucznych premier filmowych. I wreszcie, po zagraniu kilkunastu ikonicznych ról, stwierdziła, że ma dość branży rozrywkowej. Zakończyła swoją przygodę z kinem w wieku 36 lat i z tej przedwczesnej emerytury nigdy już nie wróciła. Nie pojawiła się nawet na gali rozdania Nagród Akademii, by odebrać przyznanego jej honorowego Oscara. Jej życie osobiste pozostało owiane tajemnicą, a sama Garbo zmarła w roku 1990 w wieku 84 lat, przeżywszy życie na własnych warunkach.

Gene Hackman

Jeden z gigantów "Nowego" Hollywood, który naznaczył swoją charyzmą i niekwestionowanym talentem kilkadziesiąt ważnych amerykańskich filmów z lat 70., 80. i 90. XX wieku, wliczając w to "Francuskiego łącznika" Williama Friedkina, "Bez przebaczenia" Clinta Eastwooda czy "Karmazynowy przypływ" Tony'ego Scotta. Zrezygnował z aktorstwa na początku XXI wieku, kilka lat po świetnie przyjętej roli w "Genialnym klanie" Wesa Andersona, ponieważ stwierdził, że poszedł w zawodzie na wystarczająco wiele kompromisów i granie w filmach zapewnia mu już więcej stresu niż satysfakcji. Na emeryturze odnalazł nową pasję - pisanie powieści, które sprzedają się w całkiem przyzwoitych nakładach.

Audrey Hepburn

W latach 50. i 60. była równie wielką ikoną co Marilyn Monroe, a jej elegancka kreacja ze "Śniadania u Tiffany’ego" Blake’a Edwardsa zainspirowała miliony kobiet. Hepburn miała jednak od czasów młodości znacznie większe ambicje, dlatego ostatecznie wybrała pracę na rzecz UNICEF i pomaganie biednym ludziom w takich krajach jak Wietnam, Honduras czy Somalia. W stronę aktywizmu skierowała się też Shirley Temple, dziecięca gwiazda nagrodzona Oscarem w wieku siedmiu lat i unieśmiertelniona w pozie uroczego brzdąca. Gdy dorosła, nie potrafiła odnaleźć się w branży, więc bez większego żalu zrezygnowała z aktorstwa, a niedługo później trafiła do polityki. W 1989 roku był amerykańską ambasador w Czechosłowacji.

Dave Chappelle

W Polsce nazwisko Chappelle'a nie mówi wiele, jednak w Stanach Zjednoczonych czarnoskóry komik i uznany aktor komediowy stawał się w połowie zeszłej dekady prawdziwą gwiazdą. Ba, miał nawet swój program telewizyjny. I nie wytrzymał ciągłej presji, dziennikarskich próśb o wywiady oraz tabloidowych historii. Najpierw poleciał na jakiś czas do Republiki Południowej Afryki, by ukryć się przed amerykańską kulturą masową, a potem skupił się po prostu na rodzinie i robieniu tego, co przynosiło mu mniej pieniędzy, lecz więcej radości. Obecnie Chappelle, znacznie dojrzalszy i emocjonalnie opanowany, powraca powoli do branży. Już niedługo będzie można go obejrzeć w drugoplanowej roli w "Narodzinach gwiazdy" Bradleya Coopera.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy