Reklama

Młodzi i Film 2019: Thelma i Louise, Panna Młoda, a teraz Nowak i Kowalska

Po ulicy spalonego słońcem podmiejskiego polskiego osiedla jedzie dziewczyna z karabinem przewieszonym przez ramię. Jej rywalka kupuje w spożywczaku dwa opakowania z nabojami. Płaci kartą. To będzie historia o zemście i buncie kobiet!
"Eastern" wzbudził najwięcej emocji na tegorocznym festiwalu w Koszalinie /materiały prasowe

O żadnym innym filmie - na zakończonym już 38. Koszalińskim Festiwalu Młodzi i Film - aż tyle się nie dyskutowało, co o "Eastern" w reżyserii Piotra Adamskiego, opowieści o dwóch dziewczynach, Kowalskiej i Nowak, wciągniętych wbrew swej woli w porachunki prawa krwi. Ta edycja festiwalu w ogóle należała do kobiet - przed i za kamerą. Kobiety zdobyły główne nagrody i intrygowały widzów w różnorodnych opowieściach w rolach, w których do tej pory polskie kino raczej ich nie obsadzało lub obsadzało bardzo rzadko...

Kobieta na pierwszym planie

W zwycięskiej "Mojej polskiej dziewczynie" (Grand Prix - Wielki Jantar za "przejmujący opis samotności współczesnego człowieka. Za film spełniony") w reżyserii i według scenariusza Ewy Banaszkiewicz oraz Mateusza Dymka poznaliśmy losy aspirującej aktorki Alicji (w tej roli pracująca na co dzień w Anglii Aneta Piotrowska). Trzydziestoletnia Polka dorabia w jednym z londyńskich kin, marzy jednak o karierze na ekranie. Na castingu - chodzi na nie regularnie - młoda reżyserka z Ameryki, Kate, proponuje jej realizację dokumentu na jej temat. Alicja dostrzega w tym szansę na wybicie się i zgadza się właściwie bez wahania. Przed kamerą na przemian kreuje się i oszukuje samą siebie, desperacko usiłując zamaskować swoją samotność i poczucie życiowej porażki. Widz jest cały czas z nią, w każdej chwili słabości i pozornego triumfu.

Reklama

Surowa, paradokumentalna i nieco hermetyczna, a zarazem nieszablonowa i odważna forma filmu w filmie utrudni produkcji życie w kinowym mainstreamie - hitu box office raczej spodziewać się nie można, ale w obiegu festiwalowym i arthouse'owym zdobywa kolejnych widzów. Prezentowana już była w Gdyni, Wrocławiu, Edynburgu i Rotterdamie. W Koszalinie otrzymała nie tylko Wielkiego Jantara, ale i nagrodę za (w przeważającej mierze) czarno-białe zdjęcia Michała Dymka - to kawał pomysłowej roboty operatorskiej, w której udało się osiągnąć naturalistyczny efekt, a zarazem zachować ducha indie cinema. "Moja polska dziewczyna" ma już potwierdzoną dystrybucję kinową w Wielkiej Brytanii i USA. Jeszcze nie w Polsce.

Inną wymykającą się jednoznacznej ocenie kobietę jury w Koszalinie pominęło, ale widzowie kinowi mieli okazję poznać ją już kilka miesięcy temu - mowa o Ninie z filmu Olgi Chajdas o takim właśnie tytule. Bohaterka śmiało grana przez Julię Kijowską to trzydziestokilkuletnia nauczycielka francuskiego, która pragnie dziecka. Nie może jednak zajść w ciążę, szuka więc razem z mężem Wojtkiem surogatki. Poznana przez przypadek Magda (Eliza Rycembel) wydaje się idealną kandydatką. Jest w niej jednak coś więcej niż tylko "dobry genetyczny potencjał". Młodsza dziewczyna rozbudza w Ninie uczucia, których ta nigdy się po sobie nie spodziewała - dzień po dniu przypomina jej smak zauroczenia i fascynacji, utracone już w relacji z mężem. Kobieta opuszcza swoją strefę komfortu, wygodne i bezpieczne, choć ewidentnie niespełnione życie, i poddaje się nowym emocjom. Zakochuje się, bez deklarowania się jako osoba hetero- czy homoseksualna. "Magdoseksualna" - mówi o sobie w jednej ze scen. Chajdas wykreśla z napisanego wspólnie z Martą Konarzewską scenariusza manifesty i społeczne analizy związane z ruchem LGBT na rzecz - portretu człowieka, który jest w ciągłym procesie przemiany, rozwoju, poszukiwania. Kobiety, która nie zamyka się w jedynie słusznych i akceptowalnych przez społeczeństwo ramach. Film zdobył już kilkadziesiąt nagród i nominacji na festiwalach w kraju i za granicą, może więc dlatego został w Koszalinie pominięty w werdykcie?

Kobieta w procesie twórczym

Jury wyróżniło za to Julię Kijowską - za kreację w innym konkursowym filmie: "Via Carpatia" w reżyserii Klary Kochańskiej i Kaspra Bajona. Tutaj główna rola kobieca równoprawna jest głównej roli męskiej (Piotr Borowski). Skromna produkcja porusza kwestie związane z kryzysem uchodźczym - małżeństwo rezygnuje z wakacji, żeby spróbować wydostać z obozu dla uchodźców ojca mężczyzny, ale wyróżnia się nie tylko tematem. Również metodą realizacyjną. W proces powstawania cały zespół był zaangażowany właściwie na równych prawach. Aktorzy zaangażowali się w scenariusz, odpowiadali za to, jak ich postaci się ubierają, w jakim otoczeniu się poruszają. Wzięli na siebie także część obowiązków producenckich - przez co powstało dzieło w pełni autorskie, nieskrępowane, bez z góry wyznaczonej agendy. "Kameralny film o wielkich sprawach, wymykający się jakimkolwiek definicjom. Za odwagę spojrzenia tam, gdzie inni z zakłopotaniem odwracają wzrok" - napisali jurorzy, przyznając produkcji Nagrodę Specjalną za reżyserię. Z kolei w pracy Julii Kijowskiej dostrzegli "kreację zbudowaną na celowym samoograniczeniu, delikatności i dojrzałości".

Koszalin był też miejscem triumfu innego tandemu damsko-męskiego - Piotra Dylewskiego i Magdaleny Celmer, którzy wspólnie napisali nagrodzony Jantarem scenariusz filmu "Zgniłe uszy". Celmer dodatkowo wcieliła się w główną rolę kobiecą, a Dylewski zajął się reżyserią. Produkcja opowiada o niekonwencjonalnej terapii małżeńskiej, której uczestnicy wystawieni zostają na wyjątkowo ciężkie, stojące na bakier z etyką próby. Czy uratują związek? Czy raczej noc pod okiem radykalnego terapeuty skończy się rozstaniem? Odpowiedź nie pada, za to jury dostrzegło w opowieści "twórcze, sprawne wodzenie widza za noc i wytarganie za uszy". Grana przez Celmer Marzena zdaje się tu też być postacią silniejszą niż jej mąż - Janek (Mikołaj Chroboczek), właściwie chłopiec uwięziony w ciele mężczyzny, niezdecydowany, stroniący od odpowiedzialności, skoncentrowany na sobie.

Koszalin był też miejscem sukcesu debiutantki Kaliny Alabrudzińskiej, autorki filmu "Nic nie ginie" zrealizowanego z grupą studentów Szkoły Filmowej w Łodzi. To kolejna odsłona inicjatywy, którą kilka lat temu filmem "Śpiewający obrusik" uruchomił Mariusz Grzegorzek. Od tamtej pory z nowym pokoleniem aktorów pracowali także Łukasz Barczyk ("Soyer"), Artur Urbański ("Kryształowa dziewczyna") oraz Jagoda Szelc ("Monument"). Tym razem Mariusz Grzegorzek, rektor łódzkiej uczelni filmowej, pozwolił, żeby na planie stanęli nie tylko debiutująca reżyserka i aktorzy, ale i początkujący operator - Nils Crone (student ostatniego roku). Alabrudzińska sama napisała scenariusz - wyzwanie trudne, gdyż przed jej kamerą stanąć miał właściwie cały rok. Różne postaci spięła sesją terapii grupowej. Szkoła dostarczyła sprzęt. Budżet był symboliczny - w normalnych warunkach mógłby wystarczyć na realizację... jednej sceny?

Efekt - film nie tylko o pojedynczych bohaterach, co raczej o całym pokoleniu - zagubionym w rzeczywistości, własnych uczuciach, marzeniach i niepowodzeniach. Smutku. A także Jantar im. Stanisława Różewicza za reżyserię. "Jak to udało się ogarnąć reżysersko? Nie wiemy... Ale witamy nowy talent w polskim kinie" - oznajmili jurorzy. W tym świecie odnaleźli się również jurorzy młodzieżowi - "za udowodnienie, że staranność i dobre filmowe rzemiosło mają szansę wygrać z wysokim budżetem - innymi słowy: Życie dało im cytryny, a zrobili z nich dobre wino" - napisali w swoim werdykcie o dziele Alabrudzińskiej, które ona sama nazywa "smutną komedią". Nagrodę najmłodszego jury przyjęła z nieskrywaną radością - jako statuetkę od widzów, dla których realizować będzie kolejne filmy. 

Dwie dziewczyny, spluwy i zemsta

Kino gatunkowe - akcja, komedia, przede wszystkim zaś western we wschodnim stylu (jak wskazuje sam tytuł), acz à rebours, przefiltrowane przekornie przez autora, pojawia się również w "Eastern". Pełnometrażowy debiut Piotra Adamskiego, który zwrócił na siebie uwagę trzy lata temu nagrodzoną m.in. na Krakowskim Festiwalu Filmowym krótką fabułą "Otwarcie" z udziałem Zbigniewa Libery, powstał w ramach nowego programu Studia Munka - Stowarzyszenia Filmowców Polskich o nazwie "60 Minut". Rozrósł się aż do 78 minut i pokazywany będzie na pewno w telewizji Canal+ (koproducent), a wcześniej w kinach - data premiery jest jeszcze ustalana.

W Koszalinie mocno się wyróżnił - nieoczywistym scenariuszem (wspólnym dziełem Piotra Adamskiego i Michała Grochowiaka), wyrazistym charakterem, konsekwentnym stylem, zdjęciami, które przemieniają polskie osiedle w krainę rozpaloną słońcem (autorstwa Bartosza Nalazka), brawurowym aktorstwem, silnymi bohaterkami i pomysłem otwierającym pole dla kilku - równoprawnych - interpretacji. Niektórzy recenzenci widzą w nim czystą zabawę formą czy polską odpowiedź na kino Yorgosa Lanthimosa oraz nową grecką falę. Ten kierunek myślenia narzuca nieco powolny rytm i surrealistyczny, czarny humor. Ot, dziewczyny jedzą słonecznika. Kupują naboje. Piją i śpiewają na stypie...

Mocny jest również trop kobiecej siły, który znajduje swoje odzwierciedlenie w dwóch bohaterkach - zbuntowanych córach zwaśnionych rodów w świecie, w którym obowiązuje honorowe prawo krwi, zainspirowane kodeksem prawa zwyczajowego. Dziewczyny nie chcą ulec patriarchalnej, morderczej tradycji i szukają sposobu na to, jak się jej wyślizgnąć. Przy nich faceci zdają się bezwładni, uwięzieni w sztywnych ramach praw, niemal tchórzliwi. To one podejmują ryzyko, to one śmiało wychodzą niebezpieczeństwu i bezwzględnym regułom naprzeciw, chcąc przerwać koło przemocy.

Są też recenzje, które wpisują "Eastern" w nurt kina trawestującego to, co dzieje się w naszej polityce, Polsce "plemiennej", zaciekle walczącej po przeciwnych stronach barykady: Nowacy kontra Kowalscy... Może nowe pokolenie jest nas w stanie wyrwać z tej walki - zastanawiają się krytycy.

Bez wątpienia największą siłą są w "Eastern" aktorzy - na pierwszym i drugim planie. Marcin Czarnik (ostatnio wychwycony przez László Nemesa w "Schyłku dnia"; popularny dzięki "Artystom" i "Drogówce"), Anna Kłos, Edyta Torhan, Bartłomiej Krat, Tomasz Sobczak, Bruno Tomczyk, Magdalena Kuta i Tadeusz Bradecki stanowią idealne tło dla dwóch dziewczyn: znanej z krakowskiego Teatru Ludowego i krótkometrażowej fabuły "Users" Jakuba Piątka Mai Pankiewicz oraz Pauliny Krzyżańskiej. Dziewczyny... WYMIATAJĄ. Spokojnie mogłyby stanąć w jednym szeregu obok Lindy Hamilton - Sarah Connor i walczyć z kolejną generacją terminatorów, spotkać się z Panną Młodą i przybić piątkę z Thelmą i Louise.

Pankiewicz zresztą otrzymała od jury Jantara za odkrycie aktorskie - uzasadnienie mówi wszystko i trudno się pod nim nie podpisać: "Charyzma, magnetyczna siła ekranowej obecności nawet w ciemnym zoo". Odbierając statuetkę, aktorka podkreślała, że nie stworzyłaby swojej roli bez Pauliny. "To nagroda dla nas obu" - mówiła ze sceny Filharmonii Koszalińskiej, gdzie odbyła się gala zamknięcia festiwalu. Tam też wywołany został zespół Pro8lem, który stworzył piosenkę "Monza" ("Po prostu najlepszy muzyczny utwór. Został w nas, idealnie "siedzi" w filmie. Szacun. Chcemy płytę" - głosił werdykt; za całość muzyki, utrzymanej w westernowym tonie, odpowiadał Hubert Zemler). Reżyser Piotr Adamski w imieniu ekipy odebrał też Nagrodę Dziennikarzy - "Za czerpanie pełnymi garściami z mitów i podań, przełamywanie konwencji, nieustanne zaskakiwanie widza oraz dwie postaci dziewczęce, których mogłyby pozazdrościć produkcje Marvela".

Kobiety nie tylko w pełnym metrażu

Sądząc po Koszalinie, a także mając na uwadze, że czekamy też i na inne kobiece debiuty (wkrótce premiera "Maryjek" Darii Woszek), wygląda na to, że przyszłość polskiego kina to... kobieta. Kobiecych akcentów (ba - wykrzykników) w krótkich metrażach, których na festiwalu zaprezentowano aż 65, było jeszcze więcej. Wśród laureatek znalazły się Julia Orlik (autorka animacji "Mój dziwny starszy brat"), Zuzanna Zachara (autorka zdjęć do filmu "Piołun"; statuetkę operatorską ex aequo otrzymał też Adam Suzin za "Love Machines") oraz Jola Bieńkowska (autorka animacji "Story" - nagroda w postaci zakupu licencji emisyjnej przez kanał filmowy Ale kino+, wcześniej film prezentowany był w Berlinie).

W czasie konkursowych seansów zauważyć się dało także prace Zofii Kowalewskiej ("Bliscy" - obecnie pokazywani na festiwalu w Palm Springs), Magdy Strzyżyńskiej ("Dzień jak co dzień"), Klaudii Folgi ("Jaskinia żółwi"), Natalii Nylec ("Utrata"), Marii Ornaf ("Piołun"), Heleny Oborskiej ("Ukąszenie" z Mary Komasą w głównej roli), Elizy Godlewskiej ("To, co zostaje"), Anny Kasińskiej ("Synchronizacja"), Kariny Węgiełek ("Rudy"), Agaty Trzebuchowskiej ("Pustostan"), Katarzyny Hordowicz ("Pierwszy dzień lata’), Agnieszki Nowosielskiej ("Oddech jest niedosyty"), Ewy Lang ("Nie widzieliście tego, co ja widziałam"), Agaty Minowskiej ("Jestem tutaj"), Nawojki Wierzbowskiej ("Bajka na niespokojny sen"), Marii Wider ("We mnie") oraz jeszcze niemal 20 animatorek i dokumentalistek, które szukają własnej drogi, tematów, dzielą się z widzami swoją wrażliwością, uczuciami i przemyśleniami. Nawet jeżeli jeszcze po seansach pozostaje jakiś niedosyt (poprzednie lata w Koszalinie przyzwyczaiły nas do bardzo wysokiego poziomu konkursu), widać, że coś się dzieje, że pojawiają się nowe tematy i bohaterowie (oraz bohaterki). Pod koniec festiwalu rozmawiano o "cichej szarży kobiet w polskim kinie". Cichej? Już chyba nie.


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy