Reklama

Marieta Żukowska: Jej życiem rządzą emocje

- Nadwrażliwość stała się moim przyjacielem. Nie znam stanów pośrednich. Albo szaleję ze szczęścia, albo spadam na dno rozpaczy. Jakby mój świat składał się tylko z emocji. Ale dla mnie to piękne - czuć i widzieć więcej - szczerze wyznaje Żukowska.

Ta nadmierna wrażliwość sprawiała, że nie było jej w życiu lekko. Kiedy miała 13 lat, zaczęła uczyć się w szkole muzycznej w Bielsku-Białej, daleko od ciepłego, rodzinnego domu w Żywcu. Nie łatwo było jej się dostosować.

Mieszkała w internacie prowadzonym przez siostry zakonne. Dla nieśmiałej, niepewnej siebie dziewczynki to było trudne doświadczenie. Taka szkoła życia... Jeszcze dzisiaj wspomina wielką tęsknotę, ogromną samotność, przyspieszone dojrzewanie, dyscyplinę i próbę chronienia siebie, choćby przez ucieczkę w marzenia.

Reklama

- Tęskniłam bardzo za domem, który dawał mi miłość i poczucie bezpieczeństwa. Zresztą dalej tęsknię. Tata każe mi codziennie do siebie dzwonić - opowiada.

O swoich rodzicach mówi jeszcze, że byli "absolutnie nielogiczni". Tata, z zawodu fizyk, pochodzi z okolic Lwowa. Mama była nauczycielką wychowania muzycznego. Pragnęła, by córka obcowała z pięknem idealnym, jak nazywała muzykę klasyczną.

W szkole muzycznej mała Marieta nie miała chwili oddechu. Wciąż musiała ćwiczyć. W jednym z wywiadów szczerze wyznała, że stała się więźniem skrzypiec...

- Matura ze skrzypiec była dla mnie stresem paraliżującym znacznie bardziej niż dzisiaj premiera teatralna. Czułam, że potrzebuję czegoś innego. Nie żałuję. Będąc muzykiem, byłabym nieszczęśliwa. Dyplomowy koncert oznaczał dla mnie lata pracy, życie bez chłopaka. Skrzypce zastępowały cały świat - wspomina aktorka.

Początki po zdobyciu indeksu szkoły filmowej nie zapowiadały sukcesu. Wielu profesorów nie wierzyło, że uda jej się zaistnieć w zawodzie. W mniej lub bardziej otwarty sposób, wypominali jej, że jest za za drobna, za chuda, taka... mało kobieca.

Ci, którzy wątpili w jej możliwości, pewnie dziś czują się zawstydzeni W zawodzie pani Marieta radzi sobie świetnie. Zagrała w kilku ważnych filmach, m.in. "Nieruchomy poruszyciel".

Telewizyjna publiczność najbardziej polubiła stworzone przez nią postacie w serialach: Marzenę w "M jak miłość" i tę ostatnią - Bożenę z "Barw szczęścia".

Bardzo starała się, by na karierze nie ucierpiało jej życie rodzinne. Jeszcze na studiach związała się z Wojciechem Kasperskim - ambitnym reżyserem, jednym z najbardziej obiecujących twórców młodego pokolenia. Są ze sobą ponad dziesięć lat, bez większych kryzysów. Mąż okazał się też wspierającym ojcem ich córeczki Poli.

- Z tatą są świrki i wygłupy, a mama jest oprawcą, który czyści nos - śmieje się pani Marieta.

Na pytanie, czy w swoim życiu coś by zmieniła, odpowiada: Nic. Bo nawet trudne doświadczenia miały swój sens. - Gdyby ich nie było, nie mogłabym być tym, kim jestem... - deklaruje.

DA

Świat & Ludzie
Dowiedz się więcej na temat: Marieta Żukowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy