Margot Robbie o intymnych scenach z Leonardo DiCaprio. "To było dla mnie naprawdę szokujące"
Premiera filmu "Babilon" z Margot Robbie w roli głównej wzbudza całą paletę emocji. W obrazie aktorka wcieliła się w gwiazdę niemego kina lat 20. Promując swoje najnowsze dzieło, aktorka znana m.in. z takich produkcji jak: "Wilk z Wall Street", "Jestem najlepsza. Ja, Tonya", czy "Pewnego razu... w Hollywood" wróciła do początków swojej kariery i opowiedziała o tym, co szczególnie ją zaskoczyło.
Występ w głośnym "Wilku z Wall Street" był początkiem hollywoodzkiej kariery Margot Robbie. Rozchwytywana dziś aktorka przyznała, że na planie produkcji Martina Scorsese odczuwała ogromny stres - zwłaszcza przed kręceniem scen intymnych.
"To było dla mnie naprawdę szokujące. Mieli na planie takie pomieszczenie, które całe wypełnione było merkinami, czyli perukami na narządy płciowe. To w sumie było fascynujące. Można było tam wejść i wybrać sobie jedną" - opowiadała rozbawiona w rozmowie z BBC.
Jednocześnie gwiazda przyznała, że na planie stosowano się do obowiązujących zasad. "Wszystko było przeprowadzone bardzo profesjonalnie, zgodnie z zasadami obowiązującymi w tym zawodzie" - podkreśliła.
Goszcząc w programie "Bafta: A Life In Pictures" w listopadzie aktorka przyznała, że choć w filmie wygląda na bardzo pewną siebie, na planie była mocno onieśmielona. Nerwy dały o sobie znać tuż przed nakręceniem scen łóżkowych z jej ekranowym partnerem. Szczególnie problematyczna okazała się dlań scena, w której jej postać próbuje uwieść ukochanego w pokoju dziecięcym ich córki. Aby pokonać tremę, aktorka postanowiła wówczas sięgnąć po rozluźniający trunek.
"Nie zamierzam kłamać. Wypiłam kilka kieliszków tequili, ponieważ byłam zdenerwowana - bardzo, bardzo zdenerwowana" - wyjawiła Robbie.
Robbie już wcześniej mówiła, że kręcenie intymnych scen do tej pory jest dla niej niekomfortowym doświadczeniem. "To takie niezręczne. Mnóstwo ludzi cię obserwuje. Chcesz po prostu zrobić to jak najszybciej i mieć spokój" - wyznała w jednym z wywiadów. Nie zdradziła jednak, czy stres na planie wciąż łagodzi tequilą.
Niedawno w innym wywiadzie aktorka ujawniła, że po premierze "Wilka z Wall Street" rozważała porzucenie aktorstwa. Powodem było nadmierne zainteresowanie mediów jej osobą. "To, co działo się na wczesnym etapie mojej kariery, było dość okropne. Pamiętam, jak powiedziałam mamie: 'Wiesz, chyba nie chcę dłużej tego robić'. A ona spojrzała na mnie z powagą i odparła: 'Kochanie, myślę, że na to jest już za późno'. Wtedy zrozumiałam, ż jedyna słuszna droga prowadzi naprzód" - zdradziła w rozmowie z "Vanity Fair".
Od piątku 20 stycznia w polskich kinach można zobaczyć najnowszy film Damiena Chazelle’a pod tytułem "Babilon". To widowisko o początkach kina dźwiękowego z Bradem Pittem i Margot Robbie w rolach głównych w Stanach wyświetlane jest już od kilku tygodni i wyraźnie dzieli widzów. Z tych sporów zadowolony jest Chazelle, bo jego zdaniem jednym z głównych zadań twórców kina jest właśnie to, by dzielić widzów.
Od momentu premiery "Babilon" w części recenzji określany jest mianem arcydzieła, w innych nazywany jest klapą. Dla Damiena Chazelle’a taka rozbieżność opinii to nowa sytuacja. Od czasu jego głośnego debiutu, filmu "Whiplash", kolejne wyreżyserowane przez niego filmy były zgodnie uznawane przez krytyków za dobre, wartościowe kino. Tym razem jest inaczej. Film zbiera skrajne opinie nie tylko wśród recenzentów, ale też wśród widzów. W parze z tymi skrajnymi ocenami idzie też słaby wynik w box-office. Nakręcony za 80 milionów dolarów film zarobił do tej pory zaledwie niecałe 15 milionów.
Reżysera ta rozbieżność ocen nie martwi. "Dobrze jest mieć coś, co stymuluje rozmowy, debaty oraz skutkuje wieloma zażartymi opiniami po obu stronach. Wiedzieliśmy, że robimy film, który nastroszy piórka wielu osobom, a niektóre z nich wścieknie. I myślę, że to dobrze. Więcej filmów powinno wywoływać taki efekt" - powiedział Chazelle w rozmowie z portalem "Insider". Reżyser podkreślił jednak, że nie sprawdza reakcji na swoje filmy, gdy trafią już do kin.
"Nie zwracam na to uwagi. To interesująca rzecz, gdy tworzysz film, a potem go skończysz i staje się on dostępny dla krytyków, widzów, dla wszystkich. I każdy z nich będzie miał jakieś swoje zdanie na jego temat. I myślę, że wszystkie opinie są uzasadnione. W pewnym sensie film należy do świata. Nie wierzę w coś takiego jak wracanie do filmu po czasie i spekulowanie. Są filmowcy, którzy to robią i to dobrze. Myślę jednak, że filmy reprezentują konkretny moment w czasie i historii" - stwierdził.