Reklama

Gregory Peck: Krążyły plotki o jego romansach

Swojemu synowi mówił, że nigdy nie chciał być aktorem. Robił to tylko dla pieniędzy, za to najlepiej jak potrafił. 191 cm wzrostu, krucze włosy, piękna twarz i talent na dokładkę. Gregory Peck był skazany na sukces.
"Prawdziwie ją pokochałem" - mówił Gregory Peck o Ingrid Bergman /Silver Screen Collection /Getty Images

"Tata nie lubi konfliktów - mówił o słynnym ojcu Stephen Peck, reżyser filmów dokumentalnych. - Jest tam, gdzie jest, ponieważ ma ego, ambicję i motywację. Ale człowiek, którego widzę, wciąż jest chłopcem z małego miasteczka. Jest nieśmiały i bardzo wrażliwy na uczucia ludzi".

Peck senior pewnie by się z tą charakterystyką zgodził. Przecież zawsze, nawet gdy był u szczytu sławy, powtarzał, że jest po prostu chłopakiem z małomiasteczkowej Kalifornii.

Zostawił imię w pociągu

Prowincjonalne pochodzenie wcale nie zagwarantowało mu jednak sielskiego dzieciństwa. Niezbyt udane małżeństwo jego rodziców nie trwało długo. Bunny Mae, pełna życia lokalna piękność, dusiła się z Gregorym Peckiem seniorem, skrupulatnym i nieco nudnym chemikiem i aptekarzem. Kiedy w 1916 r. przyszedł na świat ich jedyny syn, nazwała go z fantazją Eldred Gregory Junior.

Reklama

"Mama musiała chyba szukać inspiracji w książce telefonicznej" - uśmiechał się po latach Gregory, który - jak łatwo się domyślić - nigdy nie był fanem swego pierwszego imienia. Miał zaledwie pięć lat, gdy państwo Peck ostatecznie się rozstali i przez następne dwa lata przerzucali między sobą jedynaka. Chłopiec ostatecznie wylądował u babci, która co tydzień zabierała go do kina. Ale i to szybko się skończyło: niedługo po tym, gdy jako 10-latka wysłano go do słynącej z dyscypliny katolickiej szkoły, ukochana babcia zmarła.

W liceum pomieszkał trochę z ojcem, wreszcie z ulgą wyruszył na studia. "Byłem samotny, zagubiony i wycofany" - wspominał tamten czas. Finansowo też nie układało mu się najlepiej - po maturze rok przepracował za kółkiem ciężarówki, a gdy mógł już pozwolić sobie na opłatę wstępną na prestiżowy uniwersytet Berkeley, wykonywał różne prace na terenie kampusu w zamian za stołówkowe wyżywienie.

Chciał zostać lekarzem, ale wszystko zmieniło się, gdy kolega namówił go na udział w próbie wydziałowego teatru. Kiedy po raz pierwszy stanął na scenie, miał ochotę "wleźć w dziurę w ziemi i ze wstydu przeczołgać się aż do Meksyku", ale publiczność była nim zachwycona. "Spostrzegłem, że graniem mogę wyrazić siebie i zyskać aprobatę innych" - wspominał.

Tak złapał bakcyla. Na kilka tygodni przed końcowymi egzaminami uznał, że na uniwersytecie więcej się nie nauczy. Nie czekając na dyplom, ze 160 dolarami w kieszeni ruszył na wschód, by w Nowym Jorku klepać słodką biedę. Pracował jako odźwierny i przewodnik po mieście, dorabiał jako model. Bywało, że spał na ławce w Central Parku, ale szczęśliwszy jeszcze nigdy nie był. Do studia aktorskiego zapisał się już jako Gregory Peck. "Eldred wsiadł do pociągu w San Diego, w Nowym Jorku wysiadłem ja" - podsumował po latach.

W teatrze debiutował tydzień przed atakiem na Pearl Harbour. Nie przyjęto go do wojska ze względu na uraz kręgosłupa, ale już niedługo brak bohaterskiej przeszłości trzeba było wyjaśnić zakochanym w swym idolu widzom. Agenci z wytwórni 20th Century Fox powiedzieli prasie, że to przez kontuzję nabytą podczas treningu wioślarskiego na uniwersytecie. "Tak naprawdę nabawiłem się jej na kursie tańca towarzyskiego, ale goście z Hollywood nie uważali, że to wystarczająco męskie. Od lat usiłuję sprostować tę historię" - wzdychał Gregory Peck.

Ślub z przypadku

Dzięki wojnie zyskał swoją szansę. Mężczyźni w wieku poborowym byli na froncie, a Hollywood na gwałt szukało nowych twarzy. Peck zadebiutował na wielkim ekranie w 1944 r. w "Kluczach królestwa" i od razu został nominowany do Oscara. Trzy kolejne nominacje dostał w ciągu czterech następnych lat. Mimo to stanowczo odmawiał podpisania długoterminowego kontraktu z którąś z bijących się o niego wytwórni filmowych.

Legenda głosi, że udało mu się doprowadzić do łez samego Louisa B. Mayera, twardego szefa MGM. "Nie żartuję - przysięgał aktor. - Wielkie łzy płynęły mu po twarzy i skapywały z brody". Pewnie na myśl o utraconych milionach... Peck przez ponad dekadę był bowiem jedną z najbardziej kasowych gwiazd Fabryki Snów.

W 1953 r., w "Rzymskich wakacjach" z Audrey Hepburn, sprawdził się doskonale jako amant, choć na początku jego kariery producenci mówili: "Peck amantem? On się boi własnego cienia, a co dopiero kobiet". Wątpiący musieli zmienić zdanie, a po Hollywood krążyły plotki o jego romansach z Audrey i innymi ekranowymi partnerkami: Sophią Loren i Greer Garson.

Pytany o nie Gregory, jako dżentelmen, tylko się uśmiechał, a rąbka tajemnicy uchylił jedynie nagabywany o Ingrid Bergman, którą poznał w połowie lat 40. na planie "Urzeczonej" Hitchcocka: "Prawdziwie ją pokochałem, i chyba tylko tyle mogę powiedzieć... Byłem młody. Ona była młoda. Tygodniami pracowaliśmy bardzo blisko".

Żaden z tych prawdziwych lub domniemanych romansów nie zachwiał jednak małżeństwem z poślubioną w 1942 r. charakteryzatorką Gretą Kukkonen, choć oboje na ślub zdecydowali się pod wpływem impulsu. Pracowali razem w teatrze, lubili się, i któregoś dnia, przechodząc koło kościoła, po prostu do niego weszli. Ksiądz znalazł świadków... Mieli trzech synów, uchodzili za szczęśliwą parę. Prowadzili dom otwarty, w gości wpadali sąsiedzi i przyjaciele, wśród nich państwo Reaganowie.

Podczas kręcenia "Rzymskich wakacji" Greta towarzyszyła mężowi we Włoszech. Niestety, właśnie wtedy coś się zaczęło między nimi psuć. Tak bardzo, że pojawiło się słowo rozwód. Dopiero czas pokazał, co było tego przyczyną... "Przez 3 tygodnie dręczyłem się w związku z moim synami. Snułem się po hotelowym pokoju jak raniony niedźwiedź - wspominał Gregory. - I wtedy stanęło mi przed oczami wspomnienie francuskiej dziewczyny, która kilka miesięcy wcześniej przeprowadzała ze mną wywiad".

Tylko raz dostał Oscara

Młoda dziennikarka nazywała się Veronique Passani i nie minęło wiele czasu, a stali się nierozłączni. Wzięli ślub pierwszego dnia 1956 r., dzień po rozwodzie aktora z Gretą. Jeszcze w tym samym roku urodził się im syn, potem córka. Zakochani na zabój, przeżyli razem niemal 50 lat. "Odnalazłem siebie dopiero, gdy odnalazłem Veronique" - mówił Peck.

Poszukiwał siebie także jako aktor. Niedługo po ślubie przyjął partię kapitana Ahaba w ekranizacji "Moby Dicka". "Powinienem być bardziej dziki, okrutny, oszalały - oceniał po latach. - Lecz w tamtym czasie po prostu nie miałem w sobie więcej". Również krytyka z ironią potraktowała te próby przełamania sztywnego wizerunku.

"Grał kapitana Ahaba niczym doskonale racjonalny milioner, zachodzący w głowę, po co ma wisieć uczepiony wielkiego mokrego wieloryba, kiedy przecież mógłby siedzieć w fotelu i trzymać w garści szklaneczkę wytrawnej sherry" - pisano. W rzeczywistości jednak trzymał się stwora wytrwale, tyle że ze strachu. Zdjęcia kręcono u wybrzeży Walii, Pecka mocującego się z gumowym rekwizytem ciągnięto za holownikiem. Sznur zerwał się i aktor z wielorybem jęli majestatycznie odpływać ku pełnemu morzu. Na szczęście po 15 minutach grozy, gdy Peck naprawdę zaczął już utożsamiać się z przeklętym przez los kapitanem, nadeszła pomoc.

Jego wysiłki krytycy docenili dopiero kilka lat później. Za kultowy dramat "Zabić drozda", gdzie wcielił się w prowincjonalnego prawnika broniącego czarnego mężczyzny, niesłusznie oskarżonego o gwałt na białej kobiecie, nareszcie dostał Oscara. "To było dla mnie łatwe - wzruszał ramionami. - Grałem tak, jakbym nosił wygodne, dobrze znoszone ubranie. Utożsamiałem się ze wszystkim, co działo się w tej historii, z całą jej małomiasteczkowością, która przypominała mi Kalifornię mojego dzieciństwa".

Oscarowy tryumf okazał się najwyższym punktem jego kariery. Po roli w "Zabić drozda" Hollywood nie miało już Peckowi zbyt wiele do zaoferowania, w latach 70. do kina wkroczyło nowe, zbuntowane pokolenie filmowców. Gregory, choć z coraz dłuższymi przerwami, grał aż do 82. roku życia, oddał się też działalności charytatywnej i organizował życie aktorskiego środowiska.

W ostatnich latach jeździł po kraju z show złożonym ze wspomnień, anegdot i rozmów z publicznością. "O Matko Przenajświętsza, Gregory Peck! Kochałam się w nim całe życie! - nagrano gdzieś jedną z krzyczących na jego widok fanek. - Ależ byłam głupia, myślałam, że już nie żyje - a przecież dalej jest taki przystojny!". Najpiękniejszy amant Hollywood zmarł we śnie w 2003 r. w wieku 87 lat.

MP


Życie na Gorąco Retro
Dowiedz się więcej na temat: Gregory Peck
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy