Reklama

Filmy o totalnej kontroli społeczeństwa

Śledzenie, nagrywanie, podsłuchiwanie. Bezwzględna biurokracja, ograniczenie wolności słowa, próba ograbienia z prawa do prywatności, samostanowienia, a także totalna kontrola państwowa nad społeczeństwem. Najróżniejsze formy represji pozostają do dziś jednym z najważniejszych tematów sztuki filmowej. Spośród niezliczonych tytułów niosących pesymistyczną wizję totalitarnego porządku świata, albo tych, które uwydatniają niepokoje współczesnego świata, wybraliśmy dla was dziesięć najbardziej kluczowych filmów dla tego nurtu, a także te niepokojąco diagnozujących nasze obecne położenie.
"Matrix" jako film dokumentalny? /Warner Bros/Courtesy Everett Collection /East News

"Gwiezdne wojny", reż. George Lucas

Zacznijmy od początku, a więc dawno, dawno temu w odległej galaktyce również istniały jednostki przyznające sobie absolutną władzę ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą, jak również sięgające po narzędzia kontroli oraz środki przymusu wobec obywateli. Galaktyczne imperium z filmowej serii George'a Lucasa, zostało wszak ufundowane na politycznych knowaniach kanclerza Palpatine'a, podstępnego lorda Sith i zwolennika ciemnej strony mocy, który torował sobie drogę do autorytaryzmu.

Ciesząca się dziś raczej złą sławą druga gwiezdnowojenna trylogia, tak zwanych prequeli z lat 1999-2005, wyraźnie ciążyła w stronę kina politycznego. "Mroczne widmo" dało początek wyjątkowo pogłębionym rozważaniom na temat burzliwej sytuacji w Senacie Galaktycznym, hierarchii polityczno-społecznej panującej w Republice, upadku ideałów demokratycznych, a w konsekwencji dojścia Palpatine'a do całkowitej władzy. Na przestrzeni kolejnych epizodów okazywało się, że pociągając za sznurki obu stron konfliktu, doprowadził on do wybuchu tak zwanych "wojen klonów" (jako Darth Sidious przewodził Separatystom, zaś jako Sheev Palpatine został wybrany przez Senat Republiki na urząd Najwyższego Kanclerza) i totalitarnego zniewolenia Galaktyki na ponad dwie dekady. W ten oto sposób Kino Nowej Przygody przeobraziło się w dosadny komentarz o zabarwieniu politycznym.

Reklama

"1984", reż. Michael Radford

"Rok 1984" George'a Orwella jest jedną z tych książek, która będzie zawsze aktualna. Mijają dekady, ewoluują środki masowego przekazu, aktualizują się zbiorowe lęki, a świat od przeszło siedemdziesięciu lat znajduje w dystopicznej wizji autorstwa brytyjskiego pisarza, istotny punkt odniesienia. Niektórzy twierdzą, że zawarty tam obraz autorytarnego rządu, zastraszanego społeczeństwa, manipulacji faktami i nieustannej inwigilacji, nigdy wcześniej nie był bardziej na czasie. Świadczyć może o tym między innymi fakt, że trzy lata temu w kinach na terenie całych Stanów Zjednoczonych i Kanady odbyła się seria pokazów najsłynniejszej adaptacji "Roku 1984" w reżyserii Michaela Radforda. Pokazy filmu, w którym trzydzieści trzy lata temu John Hurt wcielił się w postać urzędnika Ministerstwa Prawdy, który postanowił rozpocząć bunt przeciw władzy, były w rzeczywistości formą protestu wobec polityki Donalda Trumpa. Jak widać ponadczasowa diagnoza Orwella i filmowa interpretacja Radforda, to dla wielu nie tyle czcze wyobrażenie, co celna diagnoza naszych teraźniejszych lęków i niepewności.

"Brazil", reż. Terry Gilliam

Zostając przy temacie Orwella, należy stwierdzić, że miał on niebagatelny wpływ nie tylko na nasze wyobrażenie o świecie, ale również na nasz potoczny język (na stałe weszły do niego takie terminy, jak "Wielki Brat", "nowomowa", "nieosoba"), czy też kinematografię. Za uwspółcześnioną wersję powieści "Rok 1984" uważa się dziś "Brazil" Terry'ego Gilliama. Ekscentryczny Amerykanin, który na szerokie wody wypłynął jako jeden z członków komediowej grupy Monty Pythona, przedstawił wizję państwa, które nieustannie pozyskuje informacje o swoich obywatelach. Hiperboliczna, psychotyczna, zabarwiona krztyną czarnego humoru wizja świata, w której nieujarzmiona dyktatura idzie ramię w ramię z konsumpcyjnym przesytem społeczeństwa, uchodzi dziś za satyrę na prezydenturę Richarda Nixona, metaforę ery kryzysu naftowego oraz taczerowskiego kapitalizmu. Wizjonerskie dzieło Gilliama zdaje się skrywać przy tym mnóstwo intertekstualnych odwołań: począwszy od osadzenia całości w klimacie retro-futuryzmu, przez wizualne nawiązania do niemieckiego ekspresjonizmu z "Metropolis" Fritza Langa na czele, aż po subtelne inspiracje ekranizacją kafkowskiego "Procesu" w reżyserii Orsona Wellesa. "Brazil" to pochwała eklektyzmu, która przełożyła się na piorunujący filmowy efekt.

"Metropolis", reż. Fritz Lang

Żeby nie być gołosłownym: wspomniany powyżej film Gilliama pełen jest motywów i efektów wizualnych wymyślonych na użytek "Metropolis" Fritza Langa, podobnie zresztą jak najbardziej przełomowe arcydzieła science-fiction w historii. Nowatorskie gadżety, pojazdy, a przede wszystkim masywne modernistyczne wieżowce obecne w tym filmie, niewątpliwie wybiegały o dekady naprzód i wyznaczyły standardy gatunku. Uczciwie trzeba przyznać, że gdyby nie "Metropolis" prawdopodobnie losy światowej kinematografii potoczyłyby się zupełnie inaczej, a świat nie doczekałby się choćby "Łowcy androidów" Ridleya Scotta. Film Langa wyprzedził jednak jeszcze jedno charakterystyczne zjawisko: jako pierwszy zaproponował tak niezwykle sugestywną wizję dystopicznego miasta przyszłości, gdzie społeczeństwo zostało podzielone na dwie, starannie odizolowane od siebie klasy. Pierwsza z nich to uprzywilejowana grupa intelektualistów zamieszkująca górne warstwy metropolii, zaś druga to robotnicy sprowadzeni do roli trybików bezdusznego systemu, którzy gnieżdżą się w odhumanizowanych, podziemnych osiedlach. Nie dziwi więc, że "Metropolis" z 1927 roku było traktowane po latach jako przepowiednia dyktatury hitlerowskiej i "oświęcimskiego piekła".

"THX 1138", reż. George Lucas

Kolejny, a zarazem debiutancki film George'a Lucasa, który nie świecił jednak tak samo jasno jak "Gwiezdne wojny" na hollywoodzkim firmamencie. Niemniej "THX 1138" z Robertem Duvallem i Donaldem Pleasance'em w rolach głównych, do dziś pozostaje wstrząsającą wizją świata przyszłości, która z roku na rok zaczyna coraz bardziej wchodzić w dialog z naszymi czasami. Ten skromny, osadzony w sterylnym, orwellowskim świecie film science-fiction, pokazuje skutki katastrofy, w wyniku której ludzkość została zmuszona do zejścia pod ziemię i podporządkowana bezdusznemu systemowi komputerowemu. Jakby tego było, w antyutopijnej, niewolniczej rzeczywistości wszyscy ludzie zdają się pozbawieni osobowości i tożsamości, ich imiona zastępuje ciąg komputerowo wygenerowanych kodów identyfikacyjnych, a za największą zbrodnię uznaje się tam miłość i rozkosz fizyczną. Historia pary bohaterów - tytułowego THX 1138 i jego partnerki LUH 3417, którzy stają naprzeciw zmechanizowanemu terrorowi i podejmują rozpaczliwą próbę ucieczki, była odczytywana jako metafora zmierzchu hipisowskiej Ery Wodnika. Potwierdzał to zresztą sam Lucas, który powtarzał w wywiadach, że film ten  należy traktować jako fantastyczną wizję roku 1970, a zarazem krytykę ówczesnego rządu i boomu konsumpcyjnego. Nie bez powodu reżyser w dialogach posłużył się fragmentami przemówień prezydenta Richarda Nixona.

"Equilibrium", reż. Kurt Wimmer

W futurystycznym państwie Libra (podobnie jak w wizji Lucasa) ludzie są zmuszeni zażywać lek, który tłumi wszelkie uczucia, zaś świat podnosi się z kolan po doświadczeniach III wojny światowej. Założenie jest następujące - wolni od emocji obywatele nie będą zdolni do wywołania kolejnego globalnego konfliktu, co pomoże w uniknięciu rozlewu krwi i zachowaniu pokoju na świecie. Wstrzymywanie naturalnych procesów emocjonalnych, staje się jednak w "Equilibrium" oczywistym narzędziem opresyjnej kontroli i manipulacji. Walkę o wolność całego narodu i próbę obalenia zbrodniczego dyktatora, podejmuje tu wzorowy i podziwiany kleryk, John Preston (grany przez Christiana Bale'a), który do niedawna sam tropił i likwidował tych, którzy unikali brania leku. W trakcie tworzenia koncepcji świata przedstawionego oraz specyficznych sekwencji walk Wagner miał ponoć garściami czerpać z azjatyckich filmów o samurajach, klasycznych produkcji science-fiction, a także z futurystycznych szkiców architektonicznych autorstwa Hugh Ferrissa, które wywarły ogromny wpływ także na kształt Gotham City w komiksach o Batmanie.

"Gattaca - szok przyszłości", reż. Andrew Niccol

Uważany za jeden z najciekawszych i najbardziej intrygujących filmów science-fiction lat 90., w którym Andrew Niccol podjął się tematu niesprawiedliwości płynącej z idei społeczeństwa klasowego, a nade wszystko biopolityki, czyli biologicznego zarządzania populacją. W kapitalnej "Gattace" mamy do czynienia ze światem, który dąży do genetycznej doskonałości i dzieli ludzi na lepszych i gorszych - tych, którzy rodzą się ze sztucznie ulepszonym genomem jako "nadludzie" i otrzymują szansę na samorealizację, a także tych urodzonych w sposób naturalny, skazanych na status obywateli drugiej kategorii. Nieludzkie prawa tego futurystycznego, sprytnie wymyślonego przez Niccola świata, stały się przedmiotem licznych filozoficznych prac i wywołały ożywioną dyskusję na temat konsekwencji postępu inżynierii genetycznej, a także ochrony praw mniejszości. Wszak za historią Vicenta Freemana, chłopaka z wrodzoną wadą serca, który mimo swoich niedoskonałości, pragnie zrealizować swoje marzenie o podróży w kosmos, kryje się nic innego jak alegoryczna opowieść o dyskryminacji dotykającej Afroamerykanów w Stanach Zjednoczonych.

"Snowden", reż. Oliver Stone

Zostawiając na chwilę mroczne dystopie i alegoryczne formuły, należałoby spojrzeć także na filmy odwołujące się wprost do naszej rzeczywistości. Historia Edwarda Snowdena, byłego pracownika CIA, który w 2013 roku zdecydował się na ujawnienie dziennikarzom brytyjskiego "Guardiana" i "Washington Post" tajnych informacji na temat działań rządu Stanów Zjednoczonych, który przechwytuje miliony prywatnych korespondencji, czatów, e-maili, rozmów i transferów plików na całym świecie, była gotowym materiałem na scenariusz filmowy. Jeden z największych przecieków w historii amerykańskich służb specjalnych doczekał się doskonałego ujęcia w nagrodzonym Oscarem dokumencie "Citizenfour" Laury Poitras, a następnie fabularyzowanego komentarza w filmie "Snowden". Znany z demonstrowania swoich lewicowych poglądów i uprawiania politycznej publicystyki na ekranie Oliver Stone, zdecydował się ukazać tytułowego bohatera jako świętego męczennika, gotowego zrezygnować z uporządkowanego i godnego życia na rzecz demaskacji nadzoru rządowej machiny oraz walki o istotę naszej wolności, prywatności, anonimowości. Debata o szpiegowaniu i wyszarpywaniu z naszych rąk prywatności przez aparat państwa, którą siedem lat temu wywołał Edward Snowden, niezmiennie przyprawia o skurcz w gardle.

"Wróg publiczny", reż. Tony Scott

Osiemnaście lat przed wejściem na ekrany "Snowdena" o powszechnym systemie inwigilacji, który za pomocą wszelkich dostępnych środków podsłuchuje i podgląda ludzi z całego świata, postanowił opowiedzieć Tony Scott. "Wróg publiczny" z Willem Smithem i Genem Hackmanem w rolach głównych, ukazuje realia nieskrępowanych systemów kontroli, które uderzają przede wszystkim w zwykłych, Bogu ducha winnych obywateli. W śmiertelnie niebezpieczną aferę związaną z zamachem na wpływowego kongresmana zostaje tu bowiem wplątany młody, dobrze zapowiadający się prawnik z Waszyngtonu, który w wyniku działań agencji szpiegowskiej NSA z dnia na dzień traci pracę, oszczędności, a także rodzinę i dach nad głową. Ta skomplikowana, paranoiczna, wywiedziona wprost z orwellowskiej literatury opowieść, dążyła do obnażenia nadużyć, które miały miejsce na najwyższych władz państwowych w Stanach Zjednoczonych, przeniknięcia do świadomości społecznej i spowodowania wśród widzów poważnej utraty zaufania wobec administracji Billa Clintona.

"Matrix", reż. Lana i Lilly Wachowski

Kultowa scena, Neo musi wybrać, którą połknie pigułkę - niebieską czy czerwoną. Ta pierwsza sprawi, że obudzi się we własnym łóżku i już do końca życia tkwił będzie w iluzji, z kolei jeśli sięgnie po tę drugą, zyska wolność i pozna cała prawdę o otaczającej go rzeczywistości. Trylogia "Matrixa" odcisnęła się nie tylko na kinematografii, popkulturze, ale i na masowym postrzeganiu współczesnego świata. Wizjonerska seria, w której otaczająca nas rzeczywistość okazuje się być rodzajem komputerowej iluzji zaszczepionej ludziom przez wykorzystujące ich ciała maszyny, staje się coraz bardziej aktualna. Zniknęły ostatnie budki telefoniczne, od czasu premiery pierwszej części pokochaliśmy dotykowe ekrany, zamieniliśmy telefony z wysuwaną klapką na smartfony, jednak sam Matrix, przed którym ostrzegał Morfeusz grany przez Laurence'a Fishburne'a, zmaterializował się na naszych oczach w postaci rosnącego w siłę internetu, nowych technologii i portali społecznościowych. Joe Pantoliano, który w pamięci widzów zapisał się chyba najbardziej jako Cypher z "Matrixa", powiedział mi przed kilkoma miesiącami przy okazji wizyty na Forum Kina Europejskiego Cinergia w Łodzi, że po latach dzieło Wachowskich zyskało dla niego rangę filmu dokumentalnego. Nic dodać, nic ująć.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama