Reklama

Cudowne dzieci, czyli jak nie zrobić kariery w Hollywood

Hollywood słynie z kreowania dziecięcych gwiazd. Są w końcu słodkie i urocze, niektóre mają nawet talent aktorski. Każde cudowne dziecko "Fabryki Snów" w pewnym momencie jednak dorasta, a większości nie jest dane cieszyć się dalej sławą i rozpoznawalnością.
Corey Haim i Corey Feldman zaistnieli na ekranie tylko jako nastolatki /Ron Galella, Ltd./WireImage /Getty Images

Okazją do zestawienia słynnych hollywoodzkich "cudownych dzieci", które z różnych powodów nie stały się dorosłymi gwiazdami, są urodziny Haleya Joela Osmenta, czyli pamiętnego introwertycznego chłopca pomagającego duchom w "Szóstym zmyśle" M. Nighta Shyamalana. Był on obok Natalie Portman bodaj największą dziecięcą gwiazdą lat 90. Zabłysnął po raz pierwszy w filmie Roberta Zemeckisa jako młoda wersja tytułowego "Forresta Gumpa". Przez kilka kolejnych lat po "Szóstym zmyśle" kontynuował aktorską przygodę, grając u boku takich znakomitości jak Kevin Spacey i Helen Hunt ("Podaj dalej" Mimi Leder) czy Michael Caine i Robert Duvall ("Wakacje Waltera" Tima McCanliesa).

Reklama

Szło mu zresztą całkiem nieźle i próbował różnych wyzwań, od "sztucznego dziecka" Davida w "A.I. Sztucznej inteligencji" Stevena Spielberga po żydowskiego chłopaka Romka w głośnej - przynajmniej u nas - polsko-amerykańskiej koprodukcji "Boże skrawki" Jurka Bogajewicza. W pewnym momencie zniknął z ekranów, pozostawiając po sobie głównie dobre wrażenie, ale trochę żalu, że nie wyszło. Dzisiaj, gdy nabrał wagi i zapuścił brodę, z której dumny byłby każdy szanujący się drwal, gra raczej dla zabawy i igrania z dawnym wizerunkiem. W kinowej "Ekipie" Douga Ellina wcielił się w obleśnego bogacza, w "Kle" Kevina Smitha zagrał z kolei narwanego kumpla głównego bohatera. Zaliczył też krótkie role w serialach "Dolina Krzemowa" czy odświeżonym "Z archiwum X". I jest mu najwyraźniej dobrze z tym, że wyszło jak wyszło.

Wielka sława i aktorska dojrzałość, którą osiągnęły takie "cudowne dzieci" branży rozrywkowej jak Natalie Portman, Ryan Gosling, Anna Paquin czy Joseph Gordon-Levitt, nie była przeznaczona wielu dzieciakom, które w latach 80. i 90. rozpalały wyobraźnię widzów z całego świata.

Dziesiątkę tych, którym nie wyszło, otwiera niezwykle popularny w naszym kraju, pozytywnie zwariowany i szalenie kreatywny Kevin McCallister... To znaczy Macaulay Culkin. Jako młody chłopak osiągnął sławę, o jakiej nawet nie marzyło 90% jego dorosłych kolegów po fachu, a "Kevin sam w domu" i "Kevin sam w Nowym Jorku" Chrisa Columbusa są do dziś żelazną klasyką kina familijnego, zachwycającą kolejne pokolenia młodych widzów. Culkin szybko zmęczył się sławą, próbował odmienić wizerunek, grając choćby małego psychopatę w "Synalku" Josepha Rubena, ale nic z tego nie wyszło. Zrezygnował z aktorstwa w połowie lat 90. i od tamtego czasu pojawił się na ekranie dosłownie kilka razy. Stał się jednocześnie bardziej znany ze swych związków z Rachel Miner i Milą Kunis, a dzisiaj pisze książki, ma swój zespół muzyczny i podchodzi do wszystkiego zdecydowanie na luzie. Może sobie na to pozwolić.

Cóż to miała być za kariera! Jako dwunastolatka Lindsay Lohan zachwyciła cały świat podwójną rolą rudowłosych, piegowatych i niezwykle obrotnych sióstr w "Nie wierzcie bliźniaczkom" Nancy Meyers. Ale zanim do tego doszło miała już na koncie prawie dekadę doświadczeń w branży rozrywkowej - była dziecięcą modelką, grała w reklamach, stała się gwiazdką Disneya. W XXI wieku odnosiła sukcesy z komediami młodzieżowymi, choćby "Zakręconym piątkiem" i "Wrednymi dziewczynami" Marka Watersa. Śpiewała i nagrywała płyty, które rozchodziły się jak świeże bułeczki. Jednocześnie w jej życiu pojawiły się alkohol, narkotyki i hulaszcze imprezy, z których wychodziła na autopilocie i ze szwankującą bielizną. Potem przyszły Złote Maliny ("Wiem, kto mnie zabił" Chrisa Sivertsona) i jeszcze więcej kłopotów. Dziś Lohan jest wciąż w Hollywood uznaną personą, ale o aktorskiej sławie może co najwyżej pomarzyć.

Podobnie kariera aktorska ułożyła się słynnym filigranowym bliźniaczkom Olsen, które pojawiały się przed kamerami zanim zaczęły jeszcze na dobre chodzić i mówić. Dzięki serialowi "Pełna chata" Mary-Kate i Ashley zyskały ogromną popularność, która przełożyła się na liczne projekty telewizyjne i kinowe. Najbardziej znaczącym okazała się komedia "Czy to ty, czy to ja" Andyego Tennanta, czyli film o bardzo podobnych założeniach co "Nie wierzcie bliźniaczkom" z Lohan, tyle że tym razem w role bliźniaczek wcieliły się rzeczywiście bliźniaczki. Kiedy siostry Olsen już nieco dorosły, kariery zaczęły im podupadać, nawet gdy postanowiły kontynuować je indywidualnie. Ostatecznie zarzuciły aktorskie marzenia na rzecz zaistnienia w świecie wielkiej mody. Dziś mają własne linie ubrań, obracają się pośród największych w branży, piszą książki, inwestują w różne projekty i chyba już całkiem zapomniały, że kiedyś chciały być "tylko" aktorkami.

Edward Furlong był z kolei przykładem "złego chłopca", który nie potrafił być dostatecznie grzeczny i stabilny, by utrzymać karierę w "Fabryce Snów", znanej z kontrolowania każdego aspektu życia swoich "cudownych dzieciaków". Furlong zaliczył debiut, który zdarza się być może raz na dekadę - jego John Connor z "Terminatora 2: Dnia sądu" Jamesa Camerona był objawieniem: niewinny, acz przedwcześnie dorosły chłopak, który musi stawić czoła krwiożerczej i w zasadzie niezniszczalnej maszynie z przyszłości. Popłynęły kolejne propozycje, Furlong nagrał nawet solową płytę, której prawie nikt nie przesłuchał, a jego kariera trwała w zasadzie tylko kilka lat. Zaczął bowiem nadużywać alkoholu i narkotyków, co dosyć szybko przerodziło się w regularne wizyty na odwyku i w sądzie. Ostatnią ważną rolę zagrał w w "Więźniu nienawiści" Tonyego Kaye'a. Potem szczytem jego możliwości były role u takich tuzów kina jak Uwe Boll ("Darfur").

Twarz Jake'a Llloyda znają wszyscy fani kina science-fiction. Chłopiec bardzo szybko wycofał się jednak z branży, głównie ze względu na obezwładniającą rozpoznawalność, która spłynęła na niego po "Gwiezdnych wojnach: Części I - Mrocznym widmie" George'a Lucasa. Aktor wcielił się tam w młodego Anakina Skywalkera, kiedy ten jeszcze nie zaczyna flirtować z ciemną stroną mocy. Lloyd doświadczał zarówno wyrazów uwielbienia, jak i przemocy fizycznej ze strony szkolnych rówieśników. A na dodatek był za swoją rolę nominowany do Złotej Maliny. Pokazał natomiast wcześniej talent w kilku odcinkach "Ostrego dyżuru" oraz komediowej "Świątecznej gorączce" Briana Levanta, w której zagrał syna Arnolda Schwarzeneggera. Szkoda, że nie wyszło, tym bardziej, że problemy emocjonalne, które pojawiły się po "Gwiezdnych wojnach", naznaczyły całe jego dorosłe życie.  W kwietniu 2016 roku Lloyd trafił na leczenie w zamkniętym ośrodku terapeutycznym. Jego matka potwierdziła, że zdiagnozowano u niego schizofrenię.


Odpocznijmy na chwilę od lat 80. i 90., wspominając bodaj najsłynniejszą "dziecięcą gwiazdę" w historii kina. Shirley Temple nie miała normalnego dzieciństwa, rozpoczęła bowiem karierę w wieku trzech lat, a w wieku sześciu przebijała już popularnością Marlenę Dietrich, Gretę Garbo i inne gwiazdy lat 30. Mając niespełna siedem lat, została uhonorowana specjalnym Oscarem, stworzonym z myślą o niej, a przed ukończeniem dziesiątego roku życia Hollywood zaczęło się nią nudzić. Kilkanaście lat po załamaniu kariery, który to okres spędziła głównie na występowaniu w filmach, o których nikt nie pamiętał już po wyjściu z kina, próbowała zdobyć na nowo zainteresowanie widzów rolami telewizyjnymi, ale nic z tego nie wyszło. Ostatecznie stała się uznaną dyplomatką i ambasadorką USA w Afryce oraz Europie, a w późniejszych latach zasiadała w radach nadzorczych takich firm jak The Walt Disney Company i Bank of America.

Danica McKellar to aktorka zdecydowanie jednej roli, ale jaka to była rola! Któż z wchodzących wówczas w dorosłość nie kochał się w Winnie Cooper z "Cudownych lat", jednej z najbardziej znanych i uwielbianych postaci lat 80. i 90.? McKellar nie ugięła się pod presją sławy, nie miała problemów z alkoholem i narkotykami, nie zaznała żadnych większych traum w Hollywood, ale dorosła kariera jej po prostu nie wyszła. Gra do dzisiaj, zdarza jej się występować w odcinkach niezwykle popularnych seriali ("Prezydencki poker", "Jak poznałem waszą matkę", "Teoria wielkiego podrywu"), często podkłada również głos do produkcji animowanych (szczególnie polubiła projekty superbohaterskie ze stajni DC), ale robi to raczej hobbystycznie, nie zawodowo. Znacznie poważniej traktuje matematykę, którą pokochała na studiach, a której walory propaguje niestrudzenie wśród młodych ludzi - napisała nawet pięć książek na ten temat!

Mówi wam coś nazwisko Jonathan Ke Quan? Nie? Nie jesteście sami. Wystarczy jednak krótkie spojrzenie na zdjęcie, żeby wszyscy dorastający w latach 80., szczególnie miłośnicy kina nowej przygody spod znaku Indiany Jonesa, wiedzieli, o kogo chodzi. Jonathan Ke Quan zadebiutował w 1984 roku u boku Harrisona Forda w "Świątyni Zagłady" Stevena Spielberga, a już rok później śmieszył jako Data w "Goonies" Richarda Donnera, kultowym amerykańskim filmie młodzieżowym, na którym wychowało się całe pokolenie widzów. Na tym jednak skończyła się jego dobra passa, gdyż później szczytem możliwości Jonathana były nieznane szerszej publiczności seriale "Together We Stand" oraz "Head of the Class". Z braku perspektyw zakończył karierę, ale w zastępstwie aktorstwa związał się między innymi z branżą kaskaderską - na planie "X-Men" Bryana Singera asystował słynnemu choreografowi scen walk Coreyowi Yuenowi.

Corey Feldman to być może jeden z najsmutniejszych przypadków "dziecięcej gwiazdy", która mimo ogromnego potencjału nie była w stanie przebić się w "dorosłej" branży. Wszyscy pamiętamy Feldmana z ról wyszczekanych dzieciaków w kinie lat 80. - grał między innymi w efektownym horrorze komediowym "Gremliny" Joe Dantego, kultowej młodzieżowej przygodzie "Goonies" Richarda Donnera, dramacie "Stań przy mnie" Roba Reinera czy wampirycznych "Straconych chłopcach" Joela Schumachera. Ale relatywnie niewielu widzów wie, że kariera aktora załamała się nie tylko przez uzależnienie od narkotyków, ale także przypadki molestowania seksualnego, które opisał dopiero niedawno w swojej autobiografii "Coreyography", oskarżając Hollywood o ukrywanie pedofilii. Feldman nie przestał grać, ale projekty, w których się pojawiał, były coraz bardziej niszowe. Ma dziesiątki filmów i seriali na koncie, nigdy nie zrezygnował z show-biznesu.

Zupełnie inaczej potoczyła się kariera Coreya Haima, kolejnej gigantycznej nastoletniej gwiazdy lat 80., która świeciła zbyt intensywnie, by móc bez większych problemów przejść do "dorosłego aktorstwa". Wraz z Coreyem Feldmanem, z którym zagrali razem między innymi w "Straconych chłopcach" Joela Schumachera, stworzyli słynny duet "Dwóch Coreyów". Ale w przeciwieństwie do swego bardziej pokornego kolegi, Haim wykorzystywał do maksimum swoje pięć minut w Hollywood. Uwielbiał narkotyki, alkohol i imprezowanie do białego rana, co sprawiło, że zyskał reputację "trudnego we współpracy". Wiązało się to również w pewnym stopniu z molestowaniem seksualnym, którego Haim zaznał w latach 80., a które jego przyjaciel Feldman opisał w swojej autobiografii. Corey Haim próbował mimo to wrócić do Hollywood, ale bezskutecznie. Zmarł w 2010 roku na skutek powikłań związanych z zapaleniem płuc.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy