Reklama

"Chrzest": Jak bracia

W czwartek, 22 października 2020, mija dokładnie 10 lat od premiery "Chrztu" Marcina Wrony. Recenzenci zgodnie twierdzili, że nagrodzony Srebrnymi Lwami na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni obraz to jeden z najlepiej zrealizowanych w Polsce XXI wieku filmów sensacyjnych.

W czwartek, 22 października 2020, mija dokładnie 10 lat od premiery "Chrztu" Marcina Wrony. Recenzenci zgodnie twierdzili, że nagrodzony Srebrnymi Lwami na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni obraz to jeden z najlepiej zrealizowanych w Polsce XXI wieku filmów sensacyjnych.
Wojciech Zieliński i Natalia Rybicka w scenie z filmu "Chrzest" /Niemiec /AKPA

Akcja "Chrztu" rozpoczyna się od sceny, w której były bandyta, uciekając przed wyrokiem za zdradę, trafia z Tarnowa do Warszawy, gdzie rozpoczyna nowe życie, jako właściciel hurtowni, mąż i ojciec. Obawiając się zemsty, zaprasza na chrzest swojego kolegę, licząc, że ten, po jego śmierci, ożeni się z wdową po nim..

"Ta historia wydarzyła się naprawdę. Jeden ze scenarzystów znał osoby, które były protoplastami naszych bohaterów. Najbardziej zależało nam na tym, żeby nie robić rekonstrukcji wydarzeń świata kryminalnego. Chcieliśmy pokazać coś innego, szerszy kontekst tej historii. Stąd na początku filmu pojawia się rycina Kaina i Abla, ponieważ to są wartości, które ja odnalazłem w tym projekcie" - mówił reżyser Marcin Wrona.

Reklama

"Kiedy pierwszy raz przeczytałem ten scenariusz zrozumiałem, że przez tę ponurą historię przebija się jakieś czyste uczucie, pragnienie głównego bohatera, by ocalić to, co wydaje mu się cenniejsze niż jego własne życie. To jest taki motyw mesjanistyczny niemalże. Bardzo chciałem, żeby widz też miał takie wrażenie" - dodawał Wrona.

W głównych rolach w obrazie Wrony zobaczyliśmy Wojciecha Zielińskiego i Tomasza Schuchardt, którzy za swe kreacje zostali nagrodzeni na festiwalu filmowym w Gdyni w 2010 roku.

"Nie wybieram aktorów patrząc na to czy są popularni, nawet nie patrzę na to, czy aktor jest dobry. Wybieram takiego aktora, który jest stworzony do tej roli, a nie do żadnej innej. Drugi etap jest taki, że muszę dobrać partnerów, którzy także prywatnie tworzą relację, o którą chodzi w filmie. W 'Chrzcie' była taka sytuacja pomiędzy Tomkiem Schuchardtem, a Wojtkiem Zielińskim. Wojtek był pewnego rodzaju nauczycielem Tomka, ponieważ to był jego debiut. Tak było też w filmie. Michał uczył Janka lepszego życia, dojrzałości" - mówił reżyser.

Wojciech Zieliński grał już w poprzednim filmie Marcina Wrony "Moja krew". "Oprócz kunsztu aktorskiego, cenię w nim duże pokłady energii, szaleństwa i nieprzewidywalności, które dobrze, kiedy wyzwala się zawodowo przed kamerą. Lubię, kiedy aktorzy stapiają się z postaciami, co wymaga dużego skupienia. Wojtek właśnie tak 'wkręca się' w rolę" - chwalił aktora reżyser Marcin Wrona.

"Gangsterzy to tacy sami ludzie jak my, chcą być kochani i chcą kochać, niestety w pewnym momencie życia popełnili jakiś błąd. Poprzez tego bohatera chcę pokazać różne barwy gangstera, nie tylko takie, jakie znamy ze stereotypowych opowieści" - opowiadał o swej roli Wojciech Zieliński. "Przykład mojego bohatera pokazuje, że nie jest łatwo wyrwać się ze świata przestępczego i wyplenić całe zło, którym się przesiąka. Nawet, jeśli chce się zerwać z przeszłością, ona nas wciąż dopada" - dodawał aktor.

Tomasz Schuchardt w filmie Marcina Wrony debiutował na dużym ekranie. Młodego aktora odkryła odpowiedzialna za casting "Chrztu" Małgorzata Adamska.  "Szukaliśmy chłopaka zupełnie świeżego. Musiał mieć w sobie chłopięcy zachwyt, naiwność, pokorę, ale też gotowość by stać się kimś dojrzalszym. Dosyć szybko zorientowałem się, że Tomek udźwignie presję. W końcu to na jego wewnętrznej przemianie oparta jest konstrukcja filmu. Tomek reaguje naturalnie, potrafi spontanicznie improwizować rozwijając niuanse postaci"- mówił reżyser.

Aktorzy, aby lepiej przygotować się do ról, wraz z reżyserem mieli okazję spotkać się i porozmawiać z więźniami odsiadującymi wieloletnie wyroki w więzieniu na Rakowieckiej. "Jeden z nich nawet wziął scenariusz do korekty i naniósł kilka poprawek. Pomógł nam uwiarygodnić kwestie. Pod wpływem rozmowy z nim zmieniłem nawet początek filmu i zakończenie - zdradził Wrona.

Recenzent Interii chwalił Wronę za sugestywne przedstawienie na ekranie męskiej przyjaźni.

- Świetnie wygrane relacje pomiędzy Michałem i Jankiem, którzy różnią się niemal wszystkim, a mimo wszystko znakomicie uzupełniają, to bardzo mocna strona jego obrazu. Mężczyźni są niczym bracia, którzy się kochają, ale niekoniecznie lubią, z jednej strony oddaliby za siebie życie, z drugiej, jedno wydarzenie może spowodować, że się znienawidzą. Owa braterska relacja zostaje zresztą podkreślona w filmie licznymi nawiązaniami do historii Kaina i Abla - pisał Krystian Zając.

Dostało się jednak reżyserowi za stereotypowe przedstawienie kobiecej bohaterki.

- Najważniejsza kobieta w filmie - Magda, jest zupełnie bezwolna i całkowicie posłuszna wszystkim decyzjom otaczających ją mężczyzn. W niemal żadnym stopniu nie wpływa na wydarzenia, które kształtują jej losy. Jednocześnie wydaje się nie mieć pojęcia, na temat tego, co dzieje się wokół niej i wcale nie stara się takiego stanu rzeczy zmienić. Czyżby nie domyślała się szczegółów przeszłości swojego męża, nie zdawała sobie sprawy, że niebawem umrze i nie może nic w tej sprawie zrobić? Była jedynie pięknym dodatkiem, śliczną ozdobą? Mam wrażenie, że podobnie jak w wypadku "Mojej krwi", Wrona po raz kolejny będzie musiał zmagać się z oskarżeniami o zbyt szowinistyczny wydźwięk jego obrazu - prognozował recenzent Interii.

Natalię Rybicką reżyser znał z filmu "Żurek" i widział ją w serialach. Obsadzenie doświadczonej ale młodej aktorki w roli dojrzałej dziewczyny było ryzykowne. Podczas prób i realizacji filmu wątpliwości szybko zniknęły.

"Natalia jest bardzo plastyczna aktorsko, można z niej budować rozmaite postaci. Na planie prosiłem ją o różnie stany emocjonalne, ponieważ wiedziałem, że ostateczny ton napięć między trójką bohaterów wyjdzie dopiero na montażu. W jej postaci najbardziej kumulowało się owo napięcie trójkąta. Mam wrażenie, że taka głębiej osadzona postać jest jej dużo bardziej potrzebna, niż role w serialach, bo jest w niej potencjał na wybitną aktorkę" - opowiadał Wrona.

Najbardziej zaskakująca w filmie jest rola Adama Woronowicza. Mówiący z niepokojącym spokojem, bezwzględny szef gangu o ksywce "Gruby" pomógł aktorowi zapobiec zaszufladkowaniu po roli Popiełuszki. Przyniósł mu także nagrodę Orzeł na najlepszą rolę drugoplanową.

Marcin Wrona był bardzo zadowolony ze wspólnej pracy: "Pomysł na obsadzenie go w roli Grubego praktycznie załatwiał wszystko i ustawiał postać. Adam od razu wyczuł, że musi grać 'po prostu', zwyczajne, nie przekombinować. Szybko zorientowałem się, że zbytnie ingerowanie w jego kreację, może tylko coś popsuć lub niepotrzebnie dopowiedzieć. I proszę mi wierzyć, to jest właśnie najtrudniejsze: tak zagrać, żeby nic nie dopowiadać".

I dodawał, że zależało mu na tym, by zło w "Chrzcie" miało wymiar bardziej mentalny, niż fizyczny. "Wiedziałem, że Adam uwiarygodni postać Grubego. On potrafił wyzwolić w sobie takie niesłychanie napięcie wewnętrzne, dzięki któremu stworzył rolę niezwykle poruszającą" - mówił reżyser.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Chrzest
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy