Bez względu na to, czy w przestworzach, czy na torze wyścigowym, amerykański reżyser Joseph Kosinski uwielbia prędkość. Przed trzema laty w "Top Gun: Maverick" Tom Cruise szalał za sterami najnowocześniejszego myśliwca, teraz Brad Pitt wyciska co tylko może z bolidu Formuły 1. Takie zabawy sporo kosztują, bo budżet "F1" to ponad 300 milionów dolarów. W film zaangażował się także - i to w kilku rolach - siedmiokrotny mistrz świata Formuły 1 Lewis Hamilton. Było warto.
Gdyby "F1" opierało się na samej jeździe i związanych z nią efektach, byłby warte przyznania najwyższej możliwej oceny. A że w tym wszystkim jest jeszcze historia, raczej typowa dla amerykańskiej wysokobudżetowej produkcji, nota musi być trochę niższa. Jest w filmie Josepha Kosinskiego zatem miejsce na sporo patosu, pompatycznych dialogów, obowiązkowy romans oraz na kilka nie do końca logicznych pomysłów. Na czele z tym głównym. Bo nawet nie obserwując na co dzień świata Formuły 1, trudno wyobrazić sobie, by za sterami bolidu tak dobrze odnalazł się starszy pan w osobie głównego bohatera. Począwszy od morderczych stricte fizycznych przygotowań, przez czas reakcji liczony w milisekundach po szaloną ideę, że ktoś w ogóle pozwoliłby mu wsiąść za kółko bolidu wartego kilkanaście milionów dolarów. Jeżeli na te niespełna trzy godziny zapomnimy o logice, będziemy świetnie się bawić, poznamy ten świat od kuchni i poczujemy się jego częścią.
Głównym bohaterem filmu jest Sonny Hayes. Emerytowany kierowca wyścigowy, przez jednych nazywany weteranem, a przez tych bardziej złośliwych seniorem. Trudno nie odnieść tego do wcielającego się w jego rolę Brada Pitta. Hollywoodzki symbol młodości najwyraźniej przestał być już Benjaminem Buttonem, a zaczął normalnym człowiekiem, którego dotyka proces starzenia. Podejmując się tego wyzwania, amerykański aktor miał 60 lat. Co biorąc pod uwagę wymagania produkcji, jak chociażby trzymiesięczne szkolenie prowadzenia bolidów F3 i F2, jest samo w sobie imponujące. Coś à la Tom Cruise we wspomnianej kontynuacji "Top Guna". Zresztą te filmy, obok osoby reżysera, mają sporo wspólnego właśnie na poziomie historii. W obu oś narracji oparta jest na starciu pokoleń. I tak Hayes, który przed laty rywalizował na torze z Ayrtonem Senną czy Nigelem Mansellem (świetne materiały archiwalne), a karierę przerwał mu groźny wypadek, konfrontuje się z Joshuą Pearce'em (Damson Idris). Młodym wilczkiem chcącym iść w ślady Hamiltona czy Maxa Verstappena.
Po fatalnej pierwszej połowie sezonu Hayes dołącza do zespołu APXGP, którego właścicielem jest jego przyjaciel z dawnych lat Ruben (Javier Bardem). Dwóch kierowców, patrzących na siebie z byka, ma przyczynić się do tego, by APX nie został sprzedany zewnętrznym inwestorom. A do tego potrzebne jest wygranie przynajmniej jednego wyścigu. Tu kończy się fikcja, a zaczyna prawdziwy, wysokooktanowy świat Formuły 1. Pod tym względem realizm produkcji Kosinskiego jest porażający.
Bolidy, kierowcy, tory i cała otoczka towarzysząca tym najbardziej prestiżowym wyścigom są prawdziwe. Nawet pojawiający się w filmie komentatorzy to nie aktorzy, a prawdziwi dziennikarze związani od lat z Formułą 1 - Martin Brundle i David Croft. Zdjęcia były realizowane w trakcie sezonów 2023 i 2024. Nie dość wspomnieć, że zbudowany na potrzeby filmu zespół APX miał własny garaż oraz sesje na torze podczas weekendów wyścigowych, to jeszcze zaprojektowane przez Mercedesa samochody to przerobione prawdziwe bolidy Formuły 2. Wyposażone w specjalne, umieszczone na bolidzie kamery, które jeszcze bardziej intensyfikują to doświadczenie dla widza. Oglądając film Kosinskiego w IMAX-ie, można poczuć się wręcz wgniecionym w fotel.
Przed kilkoma laty Formułę 1 dla zwykłych śmiertelników odczarował serial Netfliksa, który bił na całym świecie rekordy popularności. Przetarcie ścieżki oraz zainteresowanie wyścigami widzów wcześniej wobec nich obojętnych było na pewno niezwykle ważne dla Kosinskiego oraz producenta Jerry'ego Bruckheimera. Już na nieco bezpieczniejszym i rozpoznanym terytorium zrobili kolejny krok do popularyzacji tego elitarnego sportu. Bo, parafrazując pułkownika Killgore'a z "Czasu Apokalipsy" Francisa Forda Coppoli, kto nie lubi zapachu spalonej gumy o poranku.
7/10
"F1", reż Joseph Kosinski, USA 2025, dystrybutor: Warner Bros., premiera kinowa: 27 czerwca 2025 roku.