42. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni
Reklama

"Sztuka kochania" [recenzja]: Co chcecie wiedzieć o seksie, a boicie się zapytać...

Twórcy "Bogów" nie odpuszczają, serwując w iście błyskotliwym i przebojowym stylu kolejną ekranową biografię - tym razem autorki "Sztuki kochania", Michaliny Wisłockiej. Być może sukces filmu Marii Sadowskiej nie byłby pełny, gdyby nie fantastyczna kreacja Magdaleny Boczarskiej.

Twórcy "Bogów" nie odpuszczają, serwując w iście błyskotliwym i przebojowym stylu kolejną ekranową biografię - tym razem autorki "Sztuki kochania", Michaliny Wisłockiej. Być może sukces filmu Marii Sadowskiej nie byłby pełny, gdyby nie fantastyczna kreacja Magdaleny Boczarskiej.
Magdalena Boczarska i Eryk Lubos w filmie "Sztuka kochania", fot. Jarosław Sosiński /materiały dystrybutora

"Sztuka kochania" według scenariusza Krzysztofa Raka to perfekcyjnie zrealizowany, smakowicie zagrany, i z werwą opowiedziany kawał solidnego kina. A że przy okazji jest to biografia postaci dziś mało znanej, choć swego czasu głośnej, dowodzi jedynie, że i w tej materii polska kinematografia zaczyna radzić sobie coraz lepiej.

Historia lekarki, twórczyni niezwykle popularnego poradnika seksualnego, jakim okazała się "Sztuka kochania", faktycznie zasługiwała na swój film. Sama Wisłocka to postać wręcz stworzona na duży ekran. Osoba niejednoznaczna, jeśli spojrzymy na nią choćby przez pryzmat opieki nad własnym dzieckiem. Wzbudzała też kontrowersje, prowadząc życie w emocjonalnym trójkącie z mężem Stachem i najlepszą przyjaciółką Wandą. Tworzyli nietypową rodzinę: mieszkali razem oraz wychowywali wspólne dzieci! Nie jest tajemnicą, że Stach był ojcem zarówno córki Michaliny, jak i syna Wandy.

Wreszcie, to Wisłocka była tą, która zatrzęsła socjalistycznym ładem obyczajowym i odważyła się głośno mówić o seksie, antykoncepcji, orgazmie... Łatwo jej nie było, co pokazuje film, ale w końcu się udało. I tak w roku 1976 w księgarniach, ale też na Bazarze Różyckiego, ukazało się pierwsze wydanie książki, która podbiła serca Polek i pewnie niejednego Polaka. Jak głosi tekst na obwolucie najnowszego wydania: "Mimo upływu czasu wciąż zadziwia aktualnością". Wówczas wydawnictwo odniosło spodziewany przez autorkę, a przez komunistyczne władze niespecjalnie pożądany sukces. Film w reżyserii Marii Sadowskiej ma duże szanse jego powtórzenia.

Reklama

Sadowska w swoim najnowszym projekcie wyraźnie rozwinęła warsztat od czasu debiutanckiego "Dnia kobiet". "Sztuka kochania" jest dziełem dojrzalszym, szalonym, ale pod kontrolą. Wraz z rewelacyjną Magdaleną Boczarską stworzyła zaskakująco sugestywny i żywy portret kobiety pełnej pasji, z pokorą szukającej szczęścia, wierzącej w miłość, której sama tak niewiele doświadczyła. Wisłocka w interpretacji obu pań łączy w sobie sprzeczności. Typ naukowca i empaty, gotowego pomóc całemu światu, lekko się przy tym zatracając.

Z pewnością Wisłocka to prekursorka ruchu feministycznego w kraju, w którym termin ten był uznawany za wywrotowy. I choć walczyła, to nie była typem bezwzględnej i krwiożerczej amazonki. Idea była prosta - pomóc tym, którzy tej pomocy potrzebowali. Czy rzecz dotyczyła zajścia w ciążę, czy orgazmu lub przełamaniu tabu, Wisłocka stała na pierwszej linii frontu. Ponosząc oczywiście też tego koszty. Wszystko to widać na ekranie. Zarówno Boczarska, która wciela się w swoją bohaterkę w różnych okresach jej życia, jak i Sadowska, pilnują, aby ekranowa historia nie była tylko serią zrekonstruowanych wydarzeń, tylko pełnym emocji życiem samej bohaterki.

Z drugiej strony "Sztuka kochania" przybliża czasy już minione. Nie kojarzą się one dobrze, a mimo to film ich też nie demonizuje. Bardziej ośmiesza, bawiąc się ignorancją ówczesnych władz, intelektualną indolencją politycznych oficjeli. Ale przecież w owym okresie królował też big beat, nie najgorzej miał się jazz. Z ekranu rozbrzmiewają te wszystkie radosne, charakterystyczne i kolorowe dźwięki. Fani grupy Breakout powinni być naprawdę zadowoleni.

No i moda! Mimo szarzyzny PRL-u równie barwna, co muzyka, z fryzurami nie do zapomnienia. Borys Szyc z blond lokiem, w dzwonach i charakterystycznej dla lat 70. koszuli, w roli szefa wydawnictwa - to po prostu trzeba zobaczyć. Przy okazji swoim udziałem udowadnia, że potrafi być naprawdę dobrym aktorem. Podobnie zresztą grający największą miłość Wisłockiej, Jurka, Eryk Lubos. Brzydal o anielskim sercu, rozdarty między dwiema kobietami. Kolejna wyważona i perfekcyjnie zagrana rola, jakich w tym filmie wiele. To samo dotyczy Arka Jakubika, Wojciecha Mecwaldowskiego, Katarzyny Kwiatkowskiej, Justyny Wasilewskiej jako Wandy czy Piotra Adamczyka w roli Stacha. No i odkrycie, czyli Jaśmina Polak wcielająca się w postać młodej redaktorki, Tereski.

Ten film mimo kostiumu z epoki, nie tak znowu odległej, nic nie traci z aktualności. Historia Wisłockiej mówi przecież o najprostszych potrzebach, naturalnych pragnieniach. Zrozumienie, zaufanie. Proste, oczywiste i jakże często niedoceniane, albo wręcz ignorowane rzeczy. Filmowa "Sztuka kochania" bezkompromisowo o tym przypomina. My, widzowie, otrzymujemy jednocześnie film pogodny, śmiały, dowcipny i wyrazisty. Czegóż chcieć więcej? 

9/10

"Sztuka kochania", reż. Maria Sadowska, Polska 2017, dystrybutor: Next Film, premiera kinowa: 27 stycznia 2017 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Sztuka kochania 2016
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy