43. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni
Reklama

"Monument" [recenzja]: Legenda o Babie Jadze i Królu Popielu

O filmach Jagody Szelc najlepiej nie mówić. Przecież nikt nie stara się interpretować śpiewu ptaka ani rozumieć szumu morza. Zracjonalizowana kultura Zachodu każe nam do obserwacji gwiazd zabierać się z sekstantem w dłoni, a w podróż ruszać z kompasem.

O filmach Jagody Szelc najlepiej nie mówić. Przecież nikt nie stara się interpretować śpiewu ptaka ani rozumieć szumu morza. Zracjonalizowana kultura Zachodu każe nam do obserwacji gwiazd zabierać się z sekstantem w dłoni, a w podróż ruszać z kompasem.
Kadr z filmu Jagody Szelc "Monument" /materiały prasowe

"Monument" jeszcze bardziej niż wybitny debiut młodej reżyserki, "Wieża. Jasny dzień", skłania do odbioru emocjonalnego. Zanim jednak zaczniemy po swojemu obraz przeżywać, zatrzymajmy się przy faktach. Jagoda Szelc kręci film dyplomowy studentów aktorstwa Szkoły Filmowej w Łodzi. Bierze w nim udział cały rok, 20 aktorów, dla których film stanowi moment inicjacji.

Projekt otrzymuje na realizację zaledwie 100 tysięcy złotych i ma powstać w sześć miesięcy. Tego rodzaju przedsięwzięcia nazywamy eksperymentalnymi, a Szelc dodatkowo podkręca wrażenia zupełnie niesztampową formą, w której film zaczyna mówić sam o sobie.

Reklama

Młodzi adepci szkoły hotelarskiej trafiają do miejsca, w którym mają odbyć praktyki. Ich opiekunką zostaje nieznosząca sprzeciwu managerka. Jej autorytarne metody zarządzania zespołem sprawiają, że szybko otrzymuje pseudonim Baba Jaga. Praktykanci również nie cieszą się długo własnymi imionami, od razu po przyjeździe zostają ujednoliceni, od teraz wszyscy noszą te same imiona: Ania i Paweł. Każde z nich otrzymuje rolę o tej samej wadze. Podobnie zresztą jak aktorzy, grający u Jagody Szelc.

Jeśli "Wieża. Jasny dzień" przywoływała upiorną atmosferę polskiego romantyzmu, to w "Monumencie" do słowiańsko-pogańskiej symboliki autorka dodaje jeszcze styl międzywojennej awangardy. Balansuje gdzieś pomiędzy Brunonem Schulzem a Witoldem Gombrowiczem. W "Sanatorium pod Klepsydrą" po piwnicach grasują myszy, które zjadły króla Popiela, a uczniowie ferdydurkowskiej szkoły na przekór Babie Jadze zaczynają się buntować i samostanowić. 

Z każdą chwilą hotel staje się coraz bardziej oniryczny, tonacja barw trupio-niebieska, symbolika mnoży się nieubłaganie. Nie wiadomo, czy to nam się wydaje, czy świat rzeczywiście ulega rozpadowi. Krew? Przecież musi się pojawić przy badaniu poziomu cukru. Szczury? A w której piwnicy ich nie ma? Popiół? Po prostu gość hotelu palił papierosa w wannie. Tylko dlaczego ktoś postawił przy śmietniku krzyże i znicze, praktykanci sami już nie pamiętają swoich imion, a z ich telefonów przemawia automatyczna sekretarka?

Jagoda Szelc nie jest reżyserką. To szamanka, która przeprowadza rytuał inicjacji. Studenci stają się artystami, a w Polsce rodzi się zupełnie nowe kino autorskie. O takim filmie nie sposób milczeć.

8/10

"Monument", reż. Jagoda Szelc, Polska 2018, dystrybutor: Velvet Spoon, premiera kinowa 15 marca 2019 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy