Reklama

"Amerykańskie ciacho": Co najwyżej zakalec [recenzja]

"Amerykańskie ciacho", reż. David Mackenzie, USA 2009, Monolith Films, premiera kinowa: 4 grudnia 2009.

Dla Davida Mackenzie'ego wplecenie w fabułę reżyserowanego przez siebie filmu wątku romansu starszej kobiety z dużo młodszym od siebie mężczyzną, zdaje się być jednym z warunków jego zrealizowania. W jego poprzednich dziełach: znakomitym i odkrywczym "Młodym Adamie" i nieco wtórnym, ale mimo wszystko udanym "Hallamie Foe", ta formuła znakomicie się sprawdzała. Jednak w jego najnowszym obrazie, zatytułowanym "Amerykańskie ciacho" (oryginalne "Spread" nie budzi aż tak negatywnych konotacji), zostaje ona dodatkowo wpisana w komediowo-romantyczno-melodramatyczną sztampę. Skutki są takie, pozostając przy delikatesowych skojarzeniach, że ten film jest początkowo jedynie niesmaczny, ale w miarę jego konsumowania, staje się niestrawny.

Reklama

Składa się na to między innymi obsadzenie w głównej roli aktorskiego beztalencia, jakim jest bez wątpienia Ashton Kutcher. Powierzanie mu jakiejkolwiek innej, niż postać bezmyślnego przystojniaka roli (jakie grał np. w serialu "Różowe lata 70-te" i filmach "Stary, gdzie mój bryka?", "Nowożeńcy" czy "Co się zdarzyło w Las Vegas"), z góry skazane jest na niepowodzenie.

W "Amerykańskim ciachu" kreacja Kutchera początkowo nie odbiega zbytnio od powyżej wspomnianych. Jego bohater, Nikki, to młody i wzbudzający pożądanie wśród kobiet mężczyzna, który wykorzystuje swój wygląd, aby uczynić swoje życie łatwiejszym. Dzięki temu nie musi kalać się pracą i może bezustannie wylegiwać się w pięknych apartamentach i rezydencjach swoich bogatych kochanek.

Jedną z nich jest prawniczka Samantha (Anne Heche). Zauroczona mężczyzną i ekskluzywną imitacją związku, który jej oferuje, patrzy przez palce na jego rzekome uczucia i wątpliwą wierność. 40-letnia pani mecenas jest na tyle doświadczona, że wie, iż miłość jest obecnie mocno deficytowym towarem. Bierze więc to, co daje jej los - w tym wypadku piękną zabawkę, która oferuje jej przyjemną rozrywkę. Współczesny żigolak także jest szczęśliwy, bo ma to wszystko, o czym zawsze marzył - dostatnie życie.

Sytuacja komplikuje się w momencie, gdy na drodze Nikki'ego pojawia się Heather (Margarita Levieva), piękna kelnerka, która w wolnych chwilach para się tym samym, co on zajęciem. Pozbawiony do tej pory głębszych uczuć mężczyzna, zakochuje się w niej.

Tych dwoje ludzi, którzy prowadzili dotąd życie, co prawda ekskluzywnych, ale mimo wszystko, prostytutek, stara się odtąd stworzyć sobie szansę na wspólną przyszłość.

Gdyby cały film Mackenziego był, tak jak ma to miejsce na początku: lekką i niezobowiązującą historią o zabawnym nierobie, który bawi się kolejnymi kobietami, miałby przynajmniej rację bytu. Widz wiedziałby, z czym ma do czynienia i byłby w stanie taką formułę zaakceptować. Dostałby bowiem to, czego od początku się spodziewał.

Niestety szkocki twórca zamarzył sobie w komediowej formie przekazać głębsze prawdy o życiu. Co gorsze, postanowił zrobić to bardzo dosłownie. Wszystkie najważniejsze dla filmu treści zostają nam z offu odczytane przez głównego bohatera, jakby były fragmentami jego nauk, a on był profesorem w "szkole uwodzenia".

Najbardziej zadziwiające jest to, że Mackenzie, który ma na koncie znakomite dramaty (obok wcześniej wymienionych także m.in. "Obłąkaną miłość") z głębokimi portretami psychologicznymi bohaterów, zrealizował tak pusty i pozbawiony wszelkich emocji film. Co więcej, nie dość, że prezentuje w nim nudną i przewidywalną historię, to jeszcze zakłada, że jest ona w stanie doprowadzić widza jednocześnie do śmiechu i do łez. Z tak wątłym scenariuszem i topornym aktorstwem, to założenie nie mogło się udać.

Zdumiewający jest także fakt, że swoje poprzednie, i o wiele bardziej udane, obrazy szkocki reżyser realizował na Wyspach. Mimo mocno ograniczonych budżetów i nie tak głośnych (przynajmniej w momencie ich kręcenia) nazwisk aktorów, cechowały je innowacyjne przemyślenia i niepospolita tematyka. Natomiast, gdy tylko Mackenzie przyjechał do Hollywood, tak się nim zachłysnął, że przestał zwracać uwagę na wszystko, poza ładnymi, kolorowymi obrazkami. Bo tym właśnie i niczym więcej jest "Amerykańskie ciacho".

2/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Ashton Kutcher | Anne Heche | USA | David | film
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy