Wenecja 2012
Reklama

Wenecja: Przeciwko pornografom i grzesznikom!

Dwa filmy etatowych obrazoburców współczesnego kina - Włocha Marco Bellocchio i Austriaka Ulricha Seidla - wstrząsnęły filmową Wenecją. O najciekawszych wydarzeniach wkraczającego w decydującą fazę włoskiego festiwalu pisze wysłanniczka INTERIA.PL.

Weneckich opowieści religijnych ciąg dalszy. I bynajmniej nie chodzi jedynie o fabuły filmów konkursowych. Wczorajszego dnia "religia" opuściła salę kinową. Przed "miasteczkiem" filmowym na wyspie Lido odbyła się katolicka manifestacja. Kilkadziesiąt osób z plakatami, ulotkami, świętymi obrazkami i medalikami. Dwóch konferansjerów na zmianę modlących się i nawołujących do nawrócenia. W tle obrazy Matki Boskiej i Jana Pawła II.

Wszystko przeciwko dwóm reżyserom i ich świętokradzkim filmom. Na transparentach manifestantów powtarzały się nazwiska Ulricha Seidla i Marco Bellocchio. Jeden został zdaignozowany jako pornograf i świętokradca; drugiego uznano za kłamliwego zdrajcę. Pomóc według manifestujących może im tylko Bóg i być może jury, które wbrew wszystkiemu i wszystkim winno decydować zgodnie ze swoim sumieniem. Ku chwale życia.

Czas eutanazji

Włoski "Dormant Beauty" w reżyserii Marco Bellocchio na pewno wywoła jeszcze sporo kontrowersji w samych Włoszech. Film koncentruje się na sprawie Eluany Englaro, młodej kobiety, która przez 17 lat funkcjonowała w stanie całkowitej nieświadomości i wegetacji. To właśnie jej historia wywołała we Włoszech na przełomie 2008 i 2009 roku ogólnokrajową debatę na temat eutanazji.

Reklama

Bellocchio wykorzystuje polityczny zamęt wokół sprawy Eluany, aby opowiedzieć historię kilku osób w różny sposób uwikłanych w kwestie podtrzymywania życia i śmierci na życzenie. Wszystkich bohaterów targają wyrzuty sumienia, każdy w trakcie kilku dni poddaje w wątpliwość swoje przekonania. Reżyser tak odważnych filmów, jak "Czas religii", czy "Witaj nocy" w sprawie eutanazji woli przyjąć postawę bezpieczną i nie do końca określoną. Jedno jest pewne. Według Włocha lekiem na całe zło, jak również powodem ekstremalnych zachowań w walce o przekonania, może być tylko miłość. Młoda aktywistka ruchu prolife dostrzega złożoność sytuacji dopiero w momencie zakochania. Strzała Amora uświadamia jej, że być może wybór środków zależy od sytuacji. Dzięki nocy z mężczyzną wybacza ojcu, którego do tego czasu oskarżała w skrytości ducha o mordercze instynkty wobec niedawno zmarłej matki. Brzmi jak niewiarygodny sen.


W panteonie postaci-symboli w filmie Bellocchio pojawia się również gwiazda kina i teatru (Isabelle Huppert), która nagle zrezygnowała ze wszystkiego, żeby być matką. Jej ukochana córka jest w podobnym stanie jak Eluana. Kobieta obsesyjnie wierzy w boga. Jej życie przypomina wieczny rytuał czuwania przy łóżku chorej, modlitw z siostrami zakonnymi i codziennych mszy w intencji cudu. Całkowite oddanie, porzucenie syna i męża - wszystko w imię nadziei na powstanie z martwych.

W "Dormant Beauty" wszystkie ludzkie scenariusze służą jedynie zarysowaniu problemu. Radykalizm obu stron barykady w walce o wolność sumienia jest potraktowany jak jedna z form szaleństwa. Postawa obojętna, czy też precyzyjniej: poszukiwanie konsensusu jest dla Bellocchio najwłaściwszą decyzją. Patetyczne porównania religijnych manifestantów i lekarza walczącego o życie pacjentki-narkomanki to jeden z wielu przykładów zachowania źle pojętego ideologicznego umiaru. Życie, śmierć i miłość w "Dormant Beaty" przyjmuje różne formy, jak w poważnym traktacie o naturze ludzkiego istnienia, który może być wielki, tylko jeśli dotknie obie strony barykady.

Jezus Chrystus, moja miłość

Pornograficzne (według manifestujących) zabawy Seidla rzeczywiście mogły doprowadzić do szału bardziej wierzących katolików. Ci niewierzący, albo mniej praktykujący, przymykali oko na niektórych scenach, ale kiedy jeden z bohaterów pochodzenia arabskiego, na dokładkę kaleka na wózku, na złość zrzuca wiszący portret papieża, sala kinowa pękała ze śmiechu.

W drugiej części trylogii "Raj" Ulricha Seidla (o pierwszym filmie - "Raj: Miłość" - czytaj tutaj) główną bohaterką jest Anna-Marie (Marie Hoffstätterr), świetnie zorganizowana, samotna kobieta w średnim wieku, która pracuje w szpitalu. Jej zajęcie polega na asystowaniu w trakcie m.in. badań USG, czy mammografii. W trakcie upragnionego urlopu Anna-Marie może poświęcić swój wolny czas największej miłości - Jezusowi Chrystusowi. Przygotowanie do celebracji rozpoczyna od sprzątania, potem droga krzyżowa w mieszkaniu, obowiązkowe biczowanie i umartwianie plus raz na jakiś czas spotkanie z wspólnotą modlitewną. Oprócz przyjemności liczą się również obowiązki. Dlatego Anna zaraz po śniadaniu pakuje do torby ogromną figurę Matki Boskiej i jedzie nawiedzać niewiernych, w szczególności emigrantów. W końcu Austria znów powinna być w stu procentach katolicka.


W tej skomplikowanej, świetnie działającej strukturze nagle pojawia się błąd. Do domu wraca Ahmed - sparaliżowany, arabski mąż (Nabil Saleh) - pomyłka z przeszłości i jednocześnie powód nawrócenia. Widocznie sam Jezus Chrystus postanowił doświadczyć swoją oblubienicę.

Seidl jest postrzegany jako reżyser ekstrawagancki i ekstremalny. Jego metody pracy polegające na ciągłej improwizacji oraz braku ściśle przygotowanego scenariusza - zbliżają fabułę do dokumentu. W przypadku trylogii "Raj" motywem wyjściowym jest więź rodzinna trzech kobiet: dwóch sióstr i córki. Każda z nich szuka swojego rodzaju przyjemności w konsekwencji odkupienia. Do spraw wiary Seidl stworzył postać Anny, która przypomina jedną z bohaterek jego wcześniejszego dokumentu "Jezu, ty wiesz" (2003). Obie kobiety żarliwie modlą się do swojego boga, oddając mu troski dnia codziennego. Obie akceptują swój ciężki los i "obcego" męża, który tak naprawdę wodzi je na pokuszenie.

Zwierzęta w klatce

"Jezu, ty wiesz" to niejedyne odwołanie do wcześniejszych filmów Austriaka. Seidl na potrzeby kreacji jednego z odwiedzanych przez Annę "niewiernych" ożywia postać Rupnika, syna marnotrawnego z dokumentu "Miłośnik biustów" (1997). Poproszony o modlitwę do figury Matki Boskiej nie umie klęknąć. Z automatu koncentruje się na kobiecości misjonarki, dobrowolnie przyjmuje rolę grzesznika, w końcu może sobie pozwolić na wszystko - jest nareszcie wolny. Ukochana matula, która wcześniej hamowała ekscentryczne nawyki syna, odeszła z tego świata. Jej postać może zastąpić figura Matki Boskiej, dla Rupnika nie ma to już żadnego znaczenia.

W przypadku filmów Seidla najczęściej wątpliwości wywołuje stosunek do bohatera. Dla wielu Seidl traktuje swoich filmowych "odmieńców" jak zwierzęta w klatce, które dzięki jego filmom wreszcie można zobaczyć z bliska. Nawiedzona katoliczka nakładająca na biodra kolczatkę ku chwale Pana w trakcie sprzątania mieszkania brzmi enigmatycznie i perwersyjnie. Wojna religijna między arabskim mężem, kaleką na wózku, który laską zrzuca krzyże ze ścian w obronie małżeńskich obowiązków kontra ultrakatolicka wojowniczka maryjno-chrystusowa, która nie boi się przyłożyć sparaliżowanemu brzmi jak wyuzdany żart szaleńca.

Seidlowi daleko do kolonizatora ludzkich osobliwości, który szuka poklasku wyśmiewając szaleńców dla zysku. W "Wierze" portretuje "próbę", w którą wierzy każdy szanujący się katolik. Bóg doświadcza i sprawdza swoich wyznawców, narażając ich na grzech. Anna-Marie wytrwale przechodzi swoją krucjatę, wierząc że wszelkie upodlenie jest częścią procesu uzdrawiania. Żeby dobrze zrozumieć tych, których nawraca, musi być czujna na własne upadki. Mimo wiary w miłosierdzie dla bliźniego czasami trzeba użyć siły, żeby powstrzymać diabła pod własnym dachem.

Ekstremistka na sali kinowej

Radykalizm religijny to nie jedyna forma festiwalowego ekstremum. Niektórzy widzowie pokazów prasowych są w stanie niczym wojownicy Boga stanąć w obronie ciszy na sali kinowej. Kilka godzin po religijnym proteście, w trakcie wczorajszego wieczornego pokazu filmu konkursowego "La cinquieme saison" (rez. Jessica Woodworth, Peter Brosens), młoda Rosjanka zbulwersowana dość głośną rozmową pary włoskich staruszków wpadła w atak furii. Krzyki zaczęły się już kilkanaście minut przed końcem filmu. Apogeum osiągnęły w scenie finałowej, kiedy w takt operowej muzyki na ekranie pojawiły się niewinne strusie.

Wraz z rozpoczęciem napisów wściekła kobieta dosłownie zbluzgała Włochów, ich kino, ich włoską mentalność i ogólnie po prostu ludzką bezczelność. Włoska emerytka nawet nie wstała z fotela. Przerażona słuchała krzyków przytulona do męża powtarzają jedynie "non capisco, non capisco"...

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Marco | Marco Bellocchio | Wenecja | Ulrich Seidl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama