Sprawa Polańskiego
Reklama

Ameryka podzielona w sprawie Polańskiego

Opinia publiczna w Stanach Zjednoczonych w kwestiach moralności w przemyśle filmowym jest o wiele bardziej podzielona niż w Europie. Jednak od dawna żadna sprawa nie wzbudziła tak skrajnych emocji, co uwięzienie Romana Polańskiego.

Podział na popierające Polańskiego "Hollywood" i "resztę zwykłego społeczeństwa" jest bardzo wyraźny. W USA pod petycją broniącą reżysera podpisali się m.in. Martin Scorsese, David Lynch, Michael Mann, Mike Nichols, Woody Allen i Neil Jordan. Wielu producentów, czy szefów studiów filmowych również uważa, że reżysera należy uwolnić:

"Cokolwiek nie myślicie o tej tak zwanej zbrodni, Polański już odpokutował. Poza tym zawarł ugodę z sędzią, która potem została zerwana. To rząd Stanów Zjednoczonych nie dotrzymuje swojego słowa, bezpodstawnie nie dotrzymując umowy. To rząd zachowuje się nieodpowiedzialnie i przestępczo" - napisał Harvey Weinstein, jeden z założycieli Weinstein Co.

Reklama

Weinstein odpiera też zarzuty, jakoby filmowe środowisko Hollywood zachowywało się niemoralnie.

"Hollywood zawsze odznaczało się wysokim współczuciem. To my powołaliśmy fundację na rzecz ofiar 11 września. To my pomogliśmy ofiarom huraganu Katrina oraz innych katastrof" - dodaje.

Nawet założycielka Feminist Majority Foundation, Peg Yorkin, staje po stronie reżysera:

"To źle, że ktoś został zgwałcony. Ale to było tyle lat temu. Facet tyle przeszedł w swoim życiu, że to absurd, żeby aresztować go teraz. Powinno się odpuścić, a rząd powinien wydawać pieniądze na lepsze rzeczy".

Popularna Whoopie Goldberg została ostatnio zasypana agresywną krytyką ze strony widzów po tym, jak w swoim programie przyznała, że jej zdaniem: "[Polański] żałuje tego, co zrobił. Moim zdaniem nie stanowi zagrożenia dla społeczeństwa".

Jednak nawet w Hollywood nie wszyscy stają za reżyserem murem. Melissa Silverstein, która prowadzi feministyczny blog Women & Hollywood, na którym prowadzi działania marketingowe związane z filmami kierowanymi do kobiet, jest oburzona reakcją środowiska:

"Myślę, że ludzie boją się mówić w Hollywood. Boją się, że nie dostaną kolejnego zlecenia" - pisze - "Nie wiem, gdzie się w Hollywood podziały kobiety. Teraz mają szansę, by bronić siebie i swoje córki".

Podobnie reaguje producent Bo Zenga ("Straszny film"):

"Myślę, że ci ludzie zapomnieli, o co tu tak naprawdę chodzi. Wszyscy powinni się cofnąć i przeczytać oświadczenie ławy przysięgłych, żeby sobie przypomnieć, że on dokonał podstępnej zbrodni. Denerwuje mnie, że ludzie na świecie myślą, że Hollywood broni gwałciciela i uważa go za ofiarę. Ja tak nie myślę i większość ludzi, z którymi rozmawiam - również nie".

Oskarżenia o to, że magnaci Hollywood boją się o swoją przyszłość nie są o tyle bezpodstawne, że najprawdopodobniej w latach 70-tych Polański nie był jedyną osobą popełniającą tego typu przestępstwa.

Zarzuty dotyczące "zmowy milczenia" w Hollywood pojawiły się już kilka lat temu, gdy Mel Gibson, po tym, jak policja zatrzymała go, ponieważ istniało podejrzenie, że prowadził samochód w stanie nietrzeźwym, wygłosił antysemicką tyradę. Wtedy zaledwie kilka znaczących osób z Hollywood - w tym agent Ari Emanuel i szefowa studia Sony Amy Pascal - zdecydowało się na publiczne potępienie gwiazdora.

Więcej informacji na ten temat znajdziecie w naszym raporcie specjalnym!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Roman Polański | Ameryka | Hollywood
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy