Gdynia 2007
Reklama

Gdynia: Torbicka i Stuhr na zakończenie

W sobotę, 16 września, podczas uroczystej gali zamykającej 31. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdynia poznamy tegorocznych laureatów. Wśród najczęściej wymienianych tytułów - poza "Placem Zbawiciela" - znajdują się "Wszyscy jesteśmy Chrystusami" Marka Koterskiego oraz wyświetlany w piątek, 15 września, "Bezmiar sprawiedliwości" Wiesława Saniewskiego. Gospodarzami uroczystości, która odbędzie się w Teatrze Muzycznym, będą Grażyna Torbicka i Maciej Stuhr.

Na zdrowy rozum nic nie jest w stanie zagrozić filmowi duetu Krauze. Dawno już żaden polski film nie wzbudził tak jednostronnego zachwytu krytyki, zdobywając przy okazji uznanie i serce publiczności. Szanse na Złote Lwy dla filmu Koterskiego maleją, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że kiedy jego poprzedni film "Dzień świra" zdobywał w 2002 roku główną nagrodę w Gdyni, przewodniczącym jury był - tak jak w tym roku Feliks Falk.

Z kolei potencjał "Bezmiaru sprawiedliwości" zmarnował sam reżyser Wiesław Saniewski, kręcąc film może i potrzebny politycznie, ale za to artystycznie pretensjonalny. "Bezmiar sprawiedliwości" to bowiem nieistniejący praktycznie w polskim kinie dramat sądowy. Oto młody chłopiec zainteresowany fotografią, a przygotowywany przez ojca do zawodu prawnika, wysłuchuje opowieści starego przyjaciela ojca i doświadczonego adwokata (gra go Jan Frycz), który snuje zapomnianą historię zabójstwa pewnej dziennikarki.

Przekonanie młodziana do profesji prawniczej przebiega stopniowo, w toku snutej przez Frycza opowieści o meandrach moralności adwokackiego środowiska. Saniewski jednak podpiera się przy tym Akirą Kurosawą i jego słynnym "Rashomonem", kopiując japońskiego mistrza w przedstawieniu trzech perspektyw tej samej historii. Zabieg ten ma wzmocnić efekt gry pozorów, którą charakteryzuje się polski (ale chyba nie tylko) system sądowniczy - obrońcy i oskarżyciele to często ludzie stojący po tej samej stronie barykady, a proces sądowy to tylko "poniekąd" - jak mówi jeden z bohaterów filmu - prawdziwy proces, w którym liczą się racje każdej ze stron, a w rzeczywistości maskarada oszustw i koteryjnych układów.

Reklama

Kurosawę można by jeszcze Saniewskiemu wybaczyć - wykorzystuje on tylko pewien pomysł fabularny - za to wklecenie w strukturę "Bezmiaru sprawiedliwości" cytatów z "Powiększenia" Antonioniego, to już kicz filmowy w czystej postaci. Skoro młody chłopiec zajmuje się fotografią, to przecież nie jest on nikim innym tylko Davidem Hemmingsem z arcydzieła włoskiego reżysera.

Początek filmu to więc sen fotografa, w którym obserwuje on grupę grających w "niewidzialnego" tenisa (bez piłki) przebierańców. Końcówka filmu to zaś domknięcie "cytatu", czyli scena - również wizyjna - w której bohater podaje wyimaginowaną piłkę grającym. Wcześniej zaś, wzorem bohatera filmu Antonioniego, powiększenie wykonanego aparatem cyfrowym zdjęcia pozwoli mu na zrozumienie zawikłanej struktury rzeczywistości.

Jakby było mało, Saniewski dopowiada nam nastrój epistemologicznej nieprzejrzystości wieszając w pokoju zajmowanym przez bohatera Frycza obraz Rene Magritte'a - czołowego belgijskiego przedstawiciela surrealizmu, na którym mężczyzna patrzący w lustro widzi odbicie swoich pleców.

Film Saniewskiego, który oparty jest na prawdziwych wydarzeniach, skompromitować miał polski system sądowniczy. To samo zrobił też bohater nowego filmu Filipa Bajona "Fundacja", który także oparty jest na faktycznej historii, przefiltrowany jednak przez literacki materiał, jakim są "Martwe dusze" Mikołaja Gogola, któremu film Bajona jest dedykowany.

Utrzymany w odmiennej niż "Bezmiar sprawiedliwości", bo lekkiej i bezpretensjonalnej atmosferze, "Fundacja" to kolejna, po "Wielkim Szu" Chęcińskiego i "Magnacie" Bajona główna rola Jana Nowickiego w kreacji brawurowego oszusta. Jego postać postanawia założyć fundację na rzecz wspierania dzieci okaleczonych w wypadkach drogowych, by wykorzystując luki w systemie prawnym, nielegalnie się na tym wzbogacić.

Zapytany o komediową konwencję swego filmu Filip Bajon opowiedział o demaskatorskiej funkcji śmiechu.

"Uważam, że jest za mało poczucia humoru w polskiej sztuce. Śmiech jest zaś o wiele lepszym demaskatorem rzeczywistości, niż mocna psychologia" - powiedział twórca "Fundacji".

Krytyka polskiej rzeczywistości ginie jednak w filmie Bajona pod płaszczykiem subtelnego humoru, którego próżno szukać w filmie Saniewskiego. Jest ona jednak kontynuacją dotychczasowej twórczości reżysera "Syzyfowych prac"; sam Bajon przyznał bowiem, ze "Fundacja" początkowo miała nosić tytuł "Wahadełko 2", a główną rolę miał zagrać Janusz Gajos (odtwórca głównej roli w "Wahadełku" Bajona).

"Janusz Gajos nie mógł jednak zagrać tej roli, więc zadzwoniłem do mojego przyjaciela Janka Nowickiego i spytałem się go: Czy ty jeszcze grasz w filmach?" - spuentował Bajon.

Ani Nowicki, ani Jan Frycz nie mają jednak szans na główną nagrodę aktorską podczas tegorocznego festiwalu. Rola Nowickiego jest bowiem tylko powtórzeniem wcześniejszych jego filmowych kreacji, Frycz natomiast gra na swoim stałym, wysokim poziomie, ale nie olśniewa. W ogóle z głównymi męskimi rolami jest w tym roku problem. Ciężko uznać rolę Michała Żebrowskiego w filmie "Kto nigdy nie żył..." za udaną, skoro obraz Seweryna nie broni się w absolutnie żadnym elemencie. Trzeba tez sporej dawki wyobraźni by uwierzyć, że główna nagroda trafi znów - jak w poprzednim roku - do Andrzeja Chyry (za "Wszyscy jesteśmy Chrystusami"). W tej sytuacji otwiera się furtka dla młodych, z których najciekawszą kreację stworzył w debiucie Sławomira Fabickiego "Z odzysku" Antoni Pawlicki.

Nieco więcej jest do wyłowienia w kategorii "drugoplanowa rola męska". Tu zarówno Łukasz Simlat ("Statyści"), jak i Wojciech Mecwaldowski ("Sztuka masażu") dają popis gry aktorskiej. A jest jeszcze Janusz Gajos w "Jasminum".

Zdecydowanie bardziej klarownie wygląda sytuacja u pań. Najpoważniejszą kandydatką do nagrody jest Jowita Budnik ("Plac Zbawiciela"). Nie wydaje się, by mogła jej zagrozić skądinąd świetna rola Aleksandy Justy w "Chłopcu galopującym na koniu". O miano najlepszej aktorki drugoplanowej mogą powalczyć zaś Kinga Preiss (na przykład w "Co słonko widziało" Michała Rosy), Gabriela Kownacka w "Przebacz" (sugestywna rola matki-alkoholiczki) oraz Joanna Sydor (jedyny świetlisty akcent filmu "Kto nigdy nie żył...").

Kto jednak zna gdyński festiwal wie, że tu rzadko kiedy jest tak, jakby się mogło wydawać, że będzie.

Tomasz Bielenia, Gdynia

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama