Festiwal Filmowy w Cannes 2017
Reklama

Cannes 2017: Dzień kobiet

W tegorocznym canneńskim konkursie głównym jest śladowa obecność kobiet. Selekcjonerzy zakwalifikowali jedynie nowe filmy Naomi Kawase, Sofii Coppoli i Lynne Ramsay. Dysproporcja i męska dominacja irytują. Honor ratują twórcy, którzy kierują kamery na kobiece bohaterki. Niektórzy osiągają świetne efekty, jak François Ozon, inni - np. Siergiej Łoźnica - znacznie gorsze.

W tegorocznym canneńskim konkursie głównym jest śladowa obecność kobiet. Selekcjonerzy zakwalifikowali jedynie nowe filmy Naomi Kawase, Sofii Coppoli i Lynne Ramsay. Dysproporcja i męska dominacja irytują. Honor ratują twórcy, którzy kierują kamery na kobiece bohaterki. Niektórzy osiągają świetne efekty, jak François Ozon, inni - np. Siergiej Łoźnica - znacznie gorsze.
Jérémie Renier i Marine Vacth w scenie z "Podwójnego kochanka" /materiały prasowe

Ale zacznijmy od kobiet. "Na pokuszenie" Sofii Coppoli ("Między słowami") z Nicole Kidman, Kirsten Dunst, Colinem Farrellem i Elle Fanning w obsadzie to jednocześnie adaptacja powieści "Malowany diabeł" Thomasa P. Cullinana i remake filmu Dona Siegela, w którym główną rolę w 1976 roku zagrał Clint Eastwood. Rannego żołnierza Johna McBurney’a (Farrell) znajduje w lesie rezolutna Amy (Oona Laurence), mieszkanka południowej szkoły dla dziewcząt, zarządzanej przez panią Marthę (Kidman). Jest tu też kilka innych dziewcząt, które uczą się francuskiego i dobrych manier. Kiedy mężczyzna zjawia się w posiadłości, rozpoczyna się zabawa.

Reklama

Dziewczyny zaczynają się stroić oraz czerwienić. I konkurować ze sobą. Jankes budzi ich ciekawość i rozbudza pragnienia. Chcą pokazać się z jak najlepszej strony i udowodnić sobie i innym, na co je stać. Coppola znakomicie wygrywa sytuacje między kobietami i Johnem. Każdą bohaterkę indywidualizuje, każdą zarysowuje. Nie mamy wątpliwości, że panny są zbiorem jednostek, a nie kobiecą masą. Ukryte żądze zderza reżyserka z niemal naturalistycznie ukazaną fizycznością. Noga Johna jest na naszych oczach szyta i oczyszczana z kul, wielokrotnie podejrzymy też, jak nieprzytomny mężczyzna jest myty.

Trudno o tym filmie mówić bez zdradzania ważnej wolty. Coppola starą prawdę o tym, że człowiek to połączenie natury i kultury, dziczy i opanowania, instynktów i umiejętności radzenia sobie z nimi, ubiera w cudowną szatę. Jej film jest pięknie sfotografowany, obfituje we wspaniałe kreacje aktorskie, jest sensualny i zmysłowy jednocześnie. Przy tym bawi - dialogi bezbłędnie operują ironią, nigdy nie przesuwają granicy gatunkowej filmu, utrzymanego przecież w poważnym stylu. Fani psychoanalizy doszukają się tu klasycznej opowieści o kobietach kastrujących mężczyznę, zwolennicy terminu "kino kobiet" będą mówić o jego pełnej emanacji, a fani Kirsten Dunst orzekną, że zagrała tu najlepszą rolę od lat. I wszyscy będą mieli rację. Coppola stworzyła wdzięczne do interpretacji dzieło, które nie sili się na artyzm.

Podobnie jest z nowym filmem François Ozona ("Basen"). Bohaterką "Podwójnego kochanka" jest Chloé (Marine Vacth), która wiąże się ze swoim psychoterapeutą Paulem (Jérémie Renier). Na ich romantycznym związku pojawiają się jednak rysy: Chloé angażuje się w romans, a Paul okazuje się kryć mroczne sekrety z przeszłości...

Ozon doskonale bawi się z widzem, który nie wie, czy ma do czynienia z pełnokrwistym thrillerem (horrorem?) czy jego parodią. Emocjonalna mieszanka działa świetnie, bo raz na fotelu podskakujemy, a za chwilę wybuchamy śmiechem. Film przyjęto na pokazie prasowym gromkimi brawami, a po pokazie długo dyskutowaliśmy o bezpretensjonalności, z jaką reżyser przedstawia to, co uchodzi za tabu. Męskie usta umorusane krwią menstruacyjną, głębokie zaglądanie w niektóre części ciała czy seks analny, w którym to mężczyzna jest pasywny, a kobieta aktywna - to wszystko pojawia się w tym filmie i ma swoje uzasadnienie.

Ozon nie pozwala sobie jednak na efekciarstwo ani nie próbuje szokować. Jeśli gdzieś "Podwójnego kochanka" umiejscowić, to w pobliżu Romana Polańskiego. Zwłaszcza ze względu na złowieszcze spojrzenie kota - prosto w kamerę - i znakomity obraz osuwania się rzeczywistości i popadania w szaleństwo rodem ze "Wstrętu". Obaj reżyserzy są też wyjątkowo wrażliwymi portrecistami kobiecych bohaterek.

Szkoda, że tego samego nie można powiedzieć o Siergieju Łoźnicy "(We mgle"), którego "Łagodna" to dwuipółgodzinna wędrówka po siódmym kręgu piekła, którym jest - a jakże! - Rosja. Białoruski reżyser, zaciekły krytyk Federacji, odmalowuje ją w najczarniejszych barwach, nie ma mowy o ironii, uśmiechu, nadziei. W jego Rosji bohaterka otworzyła puszkę Pandory, a kolejne nieszczęścia zachodzą jej drogę. Mąż siedzi w więzieniu. Wysłana do niego paczka wraca do domu. Kobieta stawia się osobiście w miejscu, gdzie osadzono jej ukochanego, ale napotyka na humory strażniczki i biurokrację.

Początkowo "Łagodna" zapowiada się na utrzymaną w Kafkowskim duchu historię jednostki bezsilnej w starciu z systemem. Panorama postaci, na którą napotyka bezimienna bohaterka, jest angażująca, ale fatalizm świata przedstawionego nie pozwala za tym filmem podążać. Nie ma w nim jednej pozytywnej postaci, wszyscy są styrani życiem i wrogo do siebie nastawieni. Sofia Coppola popatrzyła na czas wojny zupełnie nieszablonowo, François Ozon przyjrzał się popadaniu w szaleństwo w kampowy sposób, Łoźnica zaś spojrzał na Rosję tak, jak można się było po nim spodziewać.

Artur Zaborski, Cannes

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Cannes 2017 | Festiwal Filmowy w Cannes
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy