Oscary 2023
Reklama

Oscary 2023: Jerzy Skolimowski, czyli daleko od Hollywood

"Na miłość boską, nie! Żadne Hollywood! Wolę zrobić spokojny film na Mazurach" - Jerzy Skolimowski mówił piętnaście lat temu przy okazji premiery filmu "Cztery noce z Anną". I dodawał, że może pracować tylko wtedy, gdy ma zapewnioną "pełną wolność". Jego najnowszy film "IO" otrzymał we wtorek nominację do Oscara.

"Na miłość boską, nie! Żadne Hollywood! Wolę zrobić spokojny film na Mazurach" - Jerzy Skolimowski mówił piętnaście lat temu przy okazji premiery filmu "Cztery noce z Anną". I dodawał, że może pracować tylko wtedy, gdy ma zapewnioną "pełną wolność". Jego najnowszy film "IO" otrzymał we wtorek nominację do Oscara.
Jerzy Skolimowski w 1991 roku na festiwalu w Wenecji /Leonardo Cendamo /Getty Images

W trakcie trwającej ponad 50 lat kariery artystycznej pracował z takimi aktorami, jak: John Hurt, David Niven, Jeremy Irons, Robert Duvall, Klaus Maria Brandauer, Gina Lollobrigida, Claudia Cardinale, Eli Wallach, Nastassja Kinski czy Jean-Pierre Leaud. Zdobywał ważne wyróżnienia na każdym z trzech najbardziej prestiżowych europejskich festiwali filmowych. Jako aktor pojawił się u takich reżyserów, jak: Tim Burton, David Cronenberg, czy Julian Schnabel. Wydaje się, że twórczość Jerzego Skolimowskiego bardziej doceniana jest za granicą, niż w Polsce. Czy to wystarczy, by jego najnowszy film "IO" otrzymał Oscara?

Reklama

Filmy Jerzego Skolimowskiego aż siedem razy walczyły w Cannes o Złotą Palmę. Dla porównania - Roman Polański miał w konkursie najważniejszego festiwalu na świecie tylko dwa filmy ("Lokatora" w 1978 i "Pianistę" w 2002).

W 1978 roku uhonorowano go Wielką Nagroda Jury za "Krzyk" z Alanem Batesem, cztery lata później nagrodzono scenariusz do obrazu "Fucha", który nakręcił z Jeremym Ironsem. W Berlinie udało się Skolimowskiemu zdobyć najwyższe trofeum - Złotego Niedźwiedzia, którego otrzymał w 1967 roku za "Start" z Jean-Pierre Léaudem. W Wenecji Nagrodę Specjalną Jury zdobył w 1985 roku za "Latarniowca" z Robertem Duvallem.

Kto, oprócz filmoznawców, zna dzisiaj te tytuły? Kto pamięta, że Skolimowski, jeszcze jako obiecujący młody poeta, był współautorem scenariuszy do dwóch ważnych filmów polskiej kinematografii: "Niewinnych czarodziejów" Andrzeja Wajdy i "Noża w wodzie" Romana Polańskiego?

Boks, jazz, skuter

Wszystko zaczęło się w 1958 roku, w legendarnym domu pracy twórczej w Oborach, gdzie Andrzej Wajda i Jerzy Andrzejewski (autor powieści "Popiół i diament") pracowali nad scenariuszem filmu o młodych ludziach "Niewinni czarodzieje". Młodemu poecie niezbyt przypadły do gustu efekty scenariuszowej pracy Wajdy.

"To nie są prawdziwi młodzi ludzie, o czym wy piszecie!" - miał zakrzyknąć i obiecał pomoc parze scenarzystów. "Musi być boks, musi być jazz, musi być fajny facet, który ma skuter i spotyka fajne dziewczyny, udaje mu się albo nie i do tego ma czasem refleksje" - Skolimowski szkolił swych starszych kolegów i... dotrzymał słowa.W filmie, będącym polską odpowiedzią na francuskie kino nowej fali (Godard, Truffaut), nie zabrakło ani żywiołowej muzyki (autorstwa Krzysztofa Komedy) ani skutera, którym po Warszawie poruszał się główny bohater Bazyli, grany przez Tadeusza Łomnickiego, ani boksu (Skolimowski osobiście wcielił się w postać boksera, odsuniętego od walki wskutek kontuzji łuku brwiowego): "[Łomnicki] uderza mnie i pęka łuk brwiowy. To się dzieje naprawdę. Słyszę szept Andrzeja [Wajdy]: Jerzy, wytrzymaj jak najdłużej! A ja w ogóle nie muszę nic wytrzymywać, dla mnie to normalka, bo mnie już rozwalano łuki brwiowe na ringu, a sędzia nie zawsze przerywał walkę. Zyskałem uznanie Andrzeja. W tym ujęciu leje się prawdziwa, gorąca krew" - wspominał po latach.

Andrzej Wajda był pod wrażeniem autentyzmu dialogów i zachęcił swego młodszego kolegę do zdawania do łódzkiej Szkoły Filmowej. O legendarnym luzackim stylu bycia Skolimowskiego opowiadał potem Leon Niemczyk, nazywając przyszłego reżysera angielskim określeniem "smart guy": "Własnego wartburga tak obsadził w etiudzie, że codziennie mył mu go statysta na koszt państwa".

Marek Koterski zaś zwracał uwagę na przebojowość młodego Skolimowskiego, który podjeżdżał pod szkołę nowym samochodem: "Wysiada piękny Skolim, grzywa włosów, blue jeansy, biały pas".

Skolimowski świetnie wpasował się w klimat szkoły. Nie mogło umknąć to uwadze najbardziej szalonemu z młodych studentów - Romanowi Polańskiemu, który - po sukcesie swojej etiudy "Dwaj ludzie z szafą" - przygotowywał się do pełnometrażowego debiutu. Zaproponował współpracę Skolimowskiemu. To od niego miał wyjść kluczowy dla dramaturgicznego napięcia filmu pomysł, aby akcję "Noża w wodzie" - bo taki tytuł nosił planowany film - "zamknąć w dwudziestu czterech godzinach".

Film rozsławił nazwisko Polańskiego na całym świecie, przynosząc reżyserowi nominację do Oscara w kategorii "najlepszy film nieanglojęzyczny", a fotos filmu znalazł się na okładce magazynu "Time", zapowiadając artykuł o nowym polskim kinie.

Warszawski James Dean

W dwóch "scenariuszowych" filmach Skolimowski wprowadził do polskiego kina nie tylko pewien rodzaj żywiołowej młodzieżowości, ale też specyficznego bohatera, pozostającego na obrzeżach społeczeństwa. Najpełniejszą, najciekawszą, wielowymiarową postać outsidera stworzył jednak dopiero w pierwszych własnych filmach.

Oglądane po latach - składają się autobiograficzny tetraptyk - zaskakują niesłychaną świeżością, realizacyjną werwą, nowofalowym pazurem. Krytyka zgodnie uznała je za polski odpowiednik francuskiej nowej fali. I choć Skolimowski nie był, jak jego francuscy koledzy - krytykiem filmowym, który sięgnął po kamerę, to w jego pierwszych filmach znać lansowaną przez nich politykę autorską.

O autorskim charakterze jego filmów świadczy przede wszystkim bezprecedensowe w naszym kinie obsadzenie się w głównej roli. Alter ego reżysera - Andrzej Leszczyc - dojrzewał na ekranie jak Antoine Doinel - główny bohater filmów Francoisa Truffauta w wykonaniu Jean-Pierre Leauda. Choć dojrzewanie Leszczyca należało by wziąć w cudzysłów - zbyt wielki był opór Leszczyca wobec przywdziewania kolejnych społecznych ról - męża, syna, studenta, patrioty. W swym antybuntowniczym outsiderstwie Leszczyc przypominał trochę polskiego Jamesa Deana.

Znać w tych młodzieńczych filmach świetne ucho Skolimowskiego-scenarzysty: realne, prawdziwe dialogi zbliżają nas do żywych, prawdziwych bohaterów; urzeka epizodyczna struktura tych dzieł - ale "Rysopis" powstał przecież ze zlepu etiud studenckich.

Dwa pierwsze filmy Skolimowskiego - "Rysopis" i "Walkower" - tworzą rodzaj autobiograficznego dyptyku. W następnym filmie, bardziej hermetycznej "Barierze" - dał już głównemu bohaterowi twarz Jana Nowickiego. Rozwijał w nim jednak problemy, które zasygnalizował w pierwszych dwóch filmach. Następne, zatrzymane przez cenzurę "Ręce do góry" - film, który Skolimowski dokończył 14 lat później, dokręcając dziennikowy prolog - największe i najbardziej osobiste oskarżenie twórczego zniewolenia przez komunistyczny reżim. "Pozbawiliście mnie najważniejszej rzeczy - pewności siebie" - mówi po latach reżyser. Kto wie, jak potoczyłyby się losy jego i Andrzeja Leszczyca, gdyby nie przymusowy wyjazd z kraju?

Skolimowski wspominał po latach w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" rozmowę z najbliższym współpracownikiem Gomułki, Zenonem Kliszką, którego wpływy zapewniły mu nieoficjalny tytuł "drugiej osoby w państwie":

"Spytałem: - Pozwoli mi pan żywić nadzieję, że niefortunna decyzja zatrzymania filmu zostanie zmieniona? - Nie. Jedno słowo. I cisza. Potem wstał. Wtedy rzuciłem ostatni argument: - W takim razie nie będę robił filmów w Polsce (...). On wtedy cynicznie powiedział: - Szerokiej drogi. Wyszedłem, trzaskając drzwiami. Następnego dnia zadzwoniono do mnie, abym odebrał paszport. Dziś widzę, że zachowałem się lekkomyślnie. ale słowo się rzekło, więc wyjechałem. Gdyby nie 'Ręce do góry', prawdopodobnie nadal byłbym artystą nowej fali. Z konieczności musiałem z tej drogi zejść".

Emigracja

Skolimowski wyjechał z kraju w 1967 roku. W tym samym roku za zrealizowany w Belgii "Start" otrzymał Złotego Niedźwiedzia w Berlinie. Niezły początek zagranicznej kariery. Dwa lata później reżyser kręci w Wielkiej Brytanii "Na samym dnie" o młodym chłopaku z nizin społecznych, który zatrudnia się do pracy przy basenie na przedmieściach Londynu. Cóż za autoironiczny tytuł!

Nakręcone w tym samym roku "Przygody Gerarda" to wyprodukowana przez Gene'a Gutowskiego adaptacja czterech opowiadań Arthura Conan Doyle'a. "To dobry film. Jest w nim kpina z całej sytuacji, w jakiej nieoczekiwanie się znalazłem. ...doświadczeni amerykańscy biznesmeni ściągają z Polski młodego reżysera nowej fali, który nie zna języka, nie zna utworu według, którego ma kręcić film, a nazwisko Conan Doyle'a kojarzy mu się tylko z Sherlockiem Holmesem" - powiedział Skolimowski w jednym z wywiadów.

Kolejny film reżysera - niemiecko-amerykańska produkcja "Król, dama, walet" (1971) pokazywana była w konkursie festiwalu w Cannes. W tej kryminalnej komedii o młodym Angliku, który przybywa do Monachium do swego bogatego wuja - "króla" wielkich magazynów handlowych, w głównych rolach zagrali David Niven i Gina Lolobrigida.

Wyróżniony na festiwalu w Cannes Nagrodą Specjalną Jury "Krzyk" (1978) jest drugim fabularnym filmem Jerzego Skolimowskiego, zrealizowanym w Wielkiej Brytanii. Za podstawę scenariusza posłużyła opublikowana w 1924 roku nowela pod tym samym tytułem, angielskiego poety i pisarza Roberta Gravesa (1895-1985), autora powieści "Ja, Klaudiusz". Skolimowski stworzył mroczną, ale zarazem fascynującą opowieść o pensjonariuszu zakładu dla umysłowo chorych, obdarzonym niezwykłymi zdolnościami (w tej roli Alan Bates).

"Fucha" z 1982 roku nabrała kilka lat temu niezwykłej aktualności. To historia czwórki Polaków, którzy przybywają do Anglii, aby wykonać "na czarno" pewną pracę: mają wyremontować elegancki dom w Kensington, należący zresztą do ich bogatego rodaka, mieszkającego od dawna w Wielkiej Brytanii.

Skolimowski od dawna chciał nakręcić film o wyobcowaniu Polaków za granicą, wyobcowaniu tym większym, gdy nie zna się języka danego kraju. Scenariusz filmu powstał w ciągu zaledwie trzech tygodni, między końcem grudnia i 22 stycznia 1982 r., zdjęcia rozpoczęto 12 lutego. Kręcono je w prywatnym domu reżysera w Kensington, kupionym kilka miesięcy wcześniej i w rzeczywistości też wyremontowanym przez 4-osobową polską ekipę budowlaną. Prestiż filmu podniósł udział Jeremy'ego Ironsa. Obraz został doceniony na festiwalu w Cannes, gdzie Skolimowski otrzymał nagrodę za najlepszy scenariusz.

Najlepszą motywacją jest porażka

Kolejne filmy twórcy: "Najlepszą zemstą jest sukces" (1984), "Latarniowiec" (185) i "Wiosenne wody" ugruntowały jego pozycję jako czołowego europejskiego reżysera. Świadczy o tym obecność tych tytułów w programach najważniejszych festiwali filmowych. Wystąpił też w jednej z głównych ról w filmie "Białe noce" Taylora Hackforda (1985), wcielając się w postać pułkownika Czajko. Partnerowali mu tak wyśmienici aktorzy, jak: Isabella Rosselini, Helen Mirren i Michaił Barysznikow.

Aktorską karierę kontynuował w kolejnych latach. Do najważniejszych ról zaliczyć można: postać doktora Zeiglera w "Marsjanie atakują!" Tima Burtona (1996), kreację profesora w "Zanim zapadnie noc" Juliana Schnabela (2000), występ we "Wschodnich obietnicach" Davida Cronenberga (2007), gdzie zagrał stryja głównej bohaterki (Naomi Watts),udział w superprodukcji "Avengers" (2012), gdzie wcielił się w Rosjanina, który w brutalny sposób przesłuchuje graną przez Scarlett Johansson bohaterkę oraz kreacja Jana III Sobieskiego w "Bitwie pod Wiedniem" w reżyserii Renzo Martinelliego.

Następnym filmem Skolimowskiego była ekranizacja "Ferdydurke" Witolda Gombrowicza (1991).

Był to pierwszy obraz, który zrealizował w Polsce od 1967 roku.

- Gombrowicz nadał swej książce tytuł, który nic nie znaczy prócz odległego skojarzenia z postacią z Sinclera Lewisa. Niestety dla zachodniego odbiorcy słowo Ferdydurke brzmi jak spolszczone imię Ferdynanda. Chcąc uniknąć takiego odczytania wpadłem na pomysł, że fonetyczny zapis Ferdy-Dur-Ke jest bardzo bliski Thirty-Door-Key, zaś "thirty" zanotowane cyfrą 30 pozwala łatwiej zapamiętać ten absurdalny układ trzech słów, gramatycznie bez sensu, czyli tak jak chciał Gombrowicz. Natomiast powstają niezłe skojarzenia, jako że bohater ma lat 30, próbuje przekroczyć drzwi (door) pomiędzy niedojrzałością a dojrzałością, zaś najbardziej życzliwi widzowie być może odnajdą też i klucz (key) - tłumaczył reżyser pomysł na międzynarodowy tytuł swej ryzykownej ekranizacji. Skolimowski uznał jednak filmową konfrontację z Gombrowiczem za katastrofę ("To był błąd. Gombrowicz okazał się nieprzetłumaczalny") i wycofał się z reżyserii na 17 lat.

- Zrozumiałem, że stojąc za kamerą, ulegałem zbyt wielu presjom i zacząłem brudzić sobie ręce. - Musiałem odsunąć się od kina, żeby znów odnaleźć w sobie artystę. Postanowiłem zająć się malowaniem, bo w ten sposób mogłem tworzyć sztukę wyłącznie dla siebie. I przyznaję: nie przypuszczałem, że aż tyle czasu będę potrzebował, by odbudować swoje relacje z filmem - mówił w rozmowie z Barbarą Hollender przy okazji premiery swojego kolejnego filmu "Czterech nocy z Anną" (2008).

Co było dla Skolimowskiego bezpośrednim impulsem do powrotu do kina?

"Pozazdrościłem Davidowi Cronenbergowi. Grając w jego 'Wschodnich obietnicach', widziałem, że on potrafił zapewnić sobie w Kanadzie niezależność. Wtedy powiedziałem: 'Na miłość boską, nie! Żadne Hollywood! Wolę zrobić spokojny film na Mazurach. Przy 'Czterech nocach z Anną', które bynajmniej nie miały skromnego budżetu, mój francuski producent Paulo Branco dał mi pełną wolność. Podobnie jak polscy współproducenci. I tylko tak mogę pracować" - mówił Skolimowski w tym samym wywiadzie.

W identyczny sposób powstały jego kolejne filmy: "Essential Killing", "11 minut" i ostatni "IO". Ten ostatni przyniósł Skolimowskiemu Nagrodę Jury na ubiegłorocznym festiwalu w Cannes i pierwszą w karierze nominację do Oscara.

"IO": Nie człowiek, tylko osioł

Tytułowym bohaterem filmu jest osiołek, który występuje w cyrku z młodą artystką o pseudonimie Kasandra (w tej roli Sandra Drzymalska). Dziewczyna troskliwie się nim opiekuje, a IO darzy ją bezwarunkową miłością. Niestety, kiedy po demonstracji przeciwników wykorzystywania zwierząt, do cyrku wkraczają komornicy, ta dwójka musi się rozdzielić. Osiołek trafia do stajni, a później jeszcze kilkakrotnie zmienia właścicieli.

Pewnego wieczoru niespodziewanie odwiedza go Kasandra, która - pamiętając o jego urodzinach - przynosi IO ciastko marchewkowe. Po chwili jednak odjeżdża, poganiana przez swojego chłopaka (Tomasz Organek). Zwierzę ciągle za nią tęskni i postanawia ją odszukać. Ucieka z gospodarstwa, gubi się w lesie, a następnie zostaje przygarnięte na chwilę przez grupę kiboli. W dalszej części wędrówki osiołek trafia pod opiekę kierowcy tira (Mateusz Kościukiewicz) i włoskiego księdza (Lorenzo Zurzolo), który zabiera go do posiadłości hrabiny (Isabelle Huppert).

- Tym filmem wiele z siebie wyrzuciłem. W imię prawdy wyrzuciłem ból. Mam nadzieję, że dla widzów też będzie jakąś formą oczyszczenia - mówił Skolimowski w rozmowie z Interią. I dodawał: W "IO" jest wiele ludzkich postaci, ale najbardziej interesujący jest dla mnie osioł. Nie człowiek, ale właśnie osioł.  

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Przy pisaniu artykułu korzystałem z portretu Jerzego Skolimowskiego autorstwa Iwony Kurz, zamieszczonego w jej książce "Twarze w tłumie. Wizerunki bohaterów wyobraźni zbiorowej w kulturze polskiej lat 1955-1969" (2005) oraz wywiadu udzielonego przez reżysera Joannie Pogorzelskiej ("Gazeta Wyborcza" 2001), a także materiałów prasowych, towarzyszących premierze filmu "Cztery noce z Anną" (2008).

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Jerzy Skolimowski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy