44. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni
Reklama

Gdynia 2019: Dla kogo Złote Lwy?

Od poniedziałku przebierałem nogami, żeby na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni zobaczyć produkcję pod każdym względem udaną, dzieło skończone. Wreszcie się doczekałem. To "Boże Ciało" Jana Komasy. Kto oprócz polskiego kandydata do Oscara 2020 ma jeszcze szansę na otrzymanie najważniejszych nagród podczas sobotniej gali zamknięcia imprezy?

Od poniedziałku przebierałem nogami, żeby na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni zobaczyć produkcję pod każdym względem udaną, dzieło skończone. Wreszcie się doczekałem. To "Boże Ciało" Jana Komasy. Kto oprócz polskiego kandydata do Oscara 2020 ma jeszcze szansę na otrzymanie najważniejszych nagród podczas sobotniej gali zamknięcia imprezy?
Bartosz Bielenia w filmie "Boże Ciało" /Kino Świat /materiały dystrybutora

To mój kolejny gdyński festiwal, ale dopiero po raz pierwszy to ostatni obejrzany przeze mnie na imprezie film okazał się tym najlepszym. Nigdy nie miałem też sytuacji, żeby jedno dzieło wyrastało tak znacząco ponad walczącą o Złote Lwy konkurencję. Po obejrzeniu "Bożego Ciała" nie dziwię ani temu, że film został ogłoszony polskim kandydatem do Oscara jeszcze przed rozpoczęciem imprezy (choć moim zdaniem to potwarz dla innych twórców), ani faktowi, że była to jednogłośna decyzja.

To bezsprzecznie jeden z najlepszych polskich filmów ostatnich lat, kompletny, spełniony, udany pod każdym względem: zarówno aktorskim, jak scenariuszowym i realizacyjnym. Oparty na prawdziwej historii obraz opowiada historię przebywającego w domu poprawczym Daniela (doskonały Bartosz Bielenia), który zmienia się pod wpływem religii i marzy o tym, by zostać księdzem. Dowiaduje się jednak od opiekującego się młodocianymi przestępcami księdza Tomasza (Łukasz Simlat), że nie ma na to szans - z wyrokiem nie przyjmą go do seminarium. 

Reklama

Gdy jednak Daniel wychodzi z poprawczaka, nie zgłasza się do zakładu stolarskiego, w którym miał pracować, ale kierowany niemożliwym do spełnienia marzeniem, udaje się do miejscowego kościoła. Tam podaje się za księdza, a gdy jego kłamstwo nie zostaje wykryte, brnie w nie coraz bardziej. Do tego stopnia, że zaczyna pełnić posługę kapłańską w miasteczku. Jego nietypowe metody ewangelizacyjne, bezpośredniość i charyzma powoli budzą do życia pogrążonych w letargu - po ogromnej tragedii, jaka ich spotkała - mieszkańców (m.in. Eliza Rycembel, Leszek Lichota i Aleksandra Konieczna).

Dysponując scenariuszem Mateusza Pacewicza (razem robią też kolejny film "Salę samobójców. Hejtera"), Komasa wykorzystał w końcu w pełni swój reżyserski potencjał - wydaje mi się, że coś go ograniczało, gdy ekranizował własne teksty - "Salę samobójców" i "Miasto 44". Jego nowy film jest świetnie opowiedziany, doskonale zrealizowany, perfekcyjnie zagrany. Nie ma się do czego przyczepić. Nawet gdy opowiadana przez twórcę historia może komuś nie odpowiadać (znam takie osoby), nikt nie jest w stanie zakwestionować reżyserskiej sprawności, z jaką przeniósł ją na ekran. Pobudzanie napięcia wśród widza, utrzymywanie go i zaskakiwanie - zwłaszcza zakończenie jest rewelacyjne, dalekie od sztampowych rozwiązań - wychodzi Komasie wspaniale (zachęcam twórców "Legionów" do udania się na film).

I jeszcze wspiera go armia uznanych realizatorów, twórców: zdjęć, muzyki, kostiumów i scenografiii, przez co "Boże Ciało" po prostu świetnie się ogląda. Genialnym posunięciem okazało się też powierzenie głównej roli hipnotycznemu Bartoszowi Bieleni, którego gwiazda po tym filmie z pewnością rozbłyśnie. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że na planie produkcji wybuchła epidemia żółtaczki - ponoć połowa ekipy miała problemy, tym większy szacunek, że nie odbiło się to na jakości produkcji. Jeśli "Boże Ciało" wyjedzie z Gdyni bez Złotych Lwów, będzie to prawdziwy skandal.

Skoro mowa o Złotych Lwach, przyjrzyjmy się innym faworytom do najważniejszych nagród. I choć zwycięzców najważniejszego z polskich festiwali filmowych wytypować  jest o niebo trudniej niż laureatów Oscarów, w tym roku jest to o ciut łatwiejsze, gdyż "Boże Ciało" tak bardzo zdystansowało konkurencje, że powinno dostać zarówno Złote, jak i Srebrne Lwy. Tak się oczywiście nie stanie, a do drugiej najważniejszej nagrody przyznawanej na imprezie aspirują moim zdaniem filmy Macieja Pieprzycy - "Ikar. Legenda Mietka Kosza" (sprawny biopic, ale bez błysku) i Agnieszki Holland -  "Obywatel Jones" (też biopic, choć mniej klasyczny, robiący zwłaszcza wrażenie "ukraińskimi sekwencjami").

Nagrodę Specjalną dostanie zapewne Janusz Majewski za przeniesienie na ekran swojego kryminału "Czarny Mercedes". 88-letni twórca rzadko wyjeżdża z gdyńskiego festiwalu bez nagrody i myślę, że w tym roku też coś dostanie. Możliwe, że wyróżnienie otrzyma ex-aequo z innym Majewskim - Lechem, który na festiwal przyjechał w tym roku z gwiazdorska obsadą "Doliny Bogów".

Jeśli chodzi o nagrody za najlepszą reżyserię i scenariusz, nie widzę innych kandydatów do zwycięstwa niż odpowiedzialnych za "Boże Ciało" Jana Komasę i Mateusza Pacewicza. Jury nie zdecyduje się pewnie na taką monopolizację i druga z nagród trafi być może do kogoś innego. Osobiście wręczyłbym ją Markowi Lechkiemu za dramat "Interior". Możliwe że ten ostatni otrzyma też statuetkę za najlepszy debiut, bo w Gdyni wręczana jest ona za pierwszy lub drugi film, co jest o tyle zabawne, że artysta ma już taką nagrodę na półce. Otrzymał ją dziewięć lat temu za "Erratum". Najpoważniejszym rywalem Lechkiego wydaje się być Bartosz Kruhlik, który mógłby się bić nawet o więcej, gdyby nie zepsuł zakończenia swojej "Supernovej". Z kolei faworytem do nagrody za debiut aktorski (o ile w tym roku zostanie w ogóle przyznana), jest moim zdaniem wcielający się w Chadę w "Procederze" braci Węgrzyn Piotr Witkowski.

Jeśli chodzi o nagrody aktorskie, nie widzę poważnego rywala dla Bartosza Bieleni. Udane kreacje mają też na koncie Dawid Ogrodnik w "Ikarze" i Borys Szyc w "Piłsudskim", ale nagrodzenie któregoś z nich a wręczenie Bieleni nagrody za najlepszy debiut byłoby zwyczajnie nie fair. Wśród kobiet liczą się moim zdaniem jedynie Krystyna Janda za kreację pisarki-noblistki w "Słodkim końcu dnia" Jacka Borcucha oraz Magdalena Popławska za rolę kobiety na rozdrożu w "Interiorze". Ucieszyłbym się, gdyby nagrodę odebrała ta druga.

Ciężko wyrokować coś na temat drugoplanowych kreacji. W przypadku tej kategorii gdyńskie jury lubi zaskoczyć (choć akurat w zeszłym roku dostali ci, co mieli dostać). Wśród kobiet na pewno szanse mają Katarzyna Smutniak za "Słodki koniec dnia" i Aleksandra Konieczna za "Boże Ciało". Z tym, że ta ostatnia wygrała w tej kategorii w zeszłym roku, co nieco osłabia jej szanse. A kto wśród mężczyzn? Co prawdą niewielką, ale zapadającą w pamięć rolę hrabiego erotomana stworzył Andrzej Seweryn w "Czarnym Mercedesie", więc może on?

Realizacyjnie zapewne królować będą filmy historyczne. Nagrody za najlepsze zdjęcia, scenografię czy kostiumy trafią w efekcie w ręce twórców takich filmów, jak "Piłsudski", "Legiony", "Czarny Mercedes", "Kurier" czy "Obywatel Jones". Dotychczas jurorzy konkursu głównego w Gdyni nie lubili, gdy któryś z uznanych twórców wyjeżdżał z festiwalu bez żadnej nagrody, więc pewnie tak też będzie w tym roku i statuetki zostaną sprawiedliwie rozdzielone. Poziom filmów był w tym roku z pewnością niższy od zeszłorocznego festiwalu, ale wiadomo, na koniec liczba nagród musi się zgadzać.

Krystian Zając, Gdynia

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy