Era Nowe Horyzonty Tournée 2011

Reklama

Narkotyczny sen Gaspara Noé

- Odtwórca głównej roli byłby szczęśliwy, widząc polski plakat "Wkraczając w pustkę" - zagadnął Gaspar Noé. Siedzimy w warszawskim kinie Muranów, w trakcie projekcji najnowszego filmu francuskiego reżysera.

- W filmie widzimy jego twarz tylko przez moment, kiedy przegląda się w lustrze. Niemiecki plakat przedstawiał go w tyłu, widać było tylko kontury jego głowy. Był bardzo zmartwiony z tego powodu - żartuje Gaspar Noe. To jego pierwsza wizyta w naszym kraju.

Czy myślał pan kiedykolwiek o tym, żeby zostać malarzem?

- Mój ojciec był malarzem. Obrazy, które widzimy w filmie "Wkraczając w pustkę", to jego dzieła. Jeśli o mnie chodzi... Nie, nie chciałbym być nigdy w sytuacji, kiedy muszę rywalizować z ojcem.

Reklama

Chodziło mi raczej o to, czy nie przyszło panu nigdy do głowy, by zamiast kina posłużyć się w wyrażeniu artystycznej ekspresji malarstwem?

- Mój tata był jednak także zapalonym kinomanem. Pasjami chodził na pokazy filmów Bergmana, Antonioniego, Tarkowskiego. Kiedyś powiedział mi, że moje filmy są jak ruchome malowidła. Niektórzy ludzie skarżą się, że moja twórczość kładzie zbyt duży akcent na obraz, zamiast skupiać się na narracji. Staram się zachować równowagę między tymi elementami. Wierzę jednak w obraz. Wierzę w to, że obraz jest w stanie wryć się w twoją podświadomość. To dla mnie naprawdę ważne, ponieważ moje filmy - w odróżnieniu od tego, co proponuje Hollywood - są eksperymentalnymi produkcjami.

- Niektórzy ludzi opowiadali mi o tym, że potrafili śnić jakieś filmy przez kilka dni pod rząd. Wydaje mi się, że udało mi się skonstruować język kina, który potrafi właśnie w taki sposób docierać do widza. Że potrafię kinem docierać do pewnych części mózgu. Sam kiedyś śniłem o filmie "Miasto zaginionych dzieci", dopiero później zobaczyłem ten film w kinie.

Przeczytaj recenzję filmu "Wkraczając w pustkę" na stronach INTERIA.PL!

Chciałbym uściślić pewien geograficzny szczegół pańskiej biografii. Urodził się pan w Buenos Aires, jednak wkrótce zamieszkał pan z rodziną w Nowym Jorku, prawda?

- Miałem cztery miesiące, kiedy mój ojciec dostał stypendium Guggenheima w Nowym Jorku. To był czas mody na pop art, hippisi na każdym rogu ulicy, bliskie otoczenie Andy'ego Warhola. Wiem jednak, że ojciec nie brał narkotyków. Niewiele pamiętam z tego okresu, miałem kilka lat, pamiętam jakieś hippisowski spęd w Central Parku, urywki wspomnień, głównie zapamiętane dzięki fotografiom z tamtego okresu. To sprawy wysoce emocjonalne. Osadzają się w twojej pamięci i tkwią tam bardzo głęboko.

- Jednym z takich wspomnień jest wypadek, który przydarzył się mnie i mojej siostrze, kiedy jechaliśmy jako dzieci z mamą taksówką. Miałem wtedy może z 5 lat, ale pamiętam to tak dokładnie. Dlatego zdecydowałem się użyć tej sceny w moim nowym filmie.

Po kilku latach wrócił pan jednak do Buenos Aires?

Tak, jak miałem 7 lat, rodzice wrócili do Argentyny. Mieszkałem tak do 13. roku życia. W związku z lewicowymi poglądami mojej rodziny, ojciec zdecydował się w końcu na emigrację. Życie w reżimie było dla niego nie do zaakceptowania. Tak trafiłem do Paryża. To naprawdę świetne uczucie trafić w wieku 13 lat do Paryża.

Połowa lat 70. w Paryżu to chyba szczyt popularności Cinematheque Francaise.

- Nie chadzałem do Cinematheque Francaise. Było w Paryżu tyle małych kin studyjnych, gdzie można było oglądać najnowsze filmy z całego świata, tak samo jak klasykę kina, że w zupełności mi to wystarczało.

- Najdziwniejsze jest to , że kiedy nad Sekwanę zawitał wraz z rządami Mitteranda socjalizm, cała francuska kultura stała się bardziej konserwatywna. Kinematografia francuska lat 80. jest tak nudna w porównaniu z tym, co w kinie działo się dekadę wcześniej. Weźmy chociaż kino amerykańskie. W latach 80. w kinematografii USA zaczęły pojawiać się takie tematy jak kokaina, we Francji nic takiego nie miało miejsca.

Rozumiem więc, że filmową edukację rozpoczął pan w Paryżu, uczęszczając na pokazy w kinach studyjnych. Często powtarza pan o wielkim wpływie, jaki na pana twórczość wywarł pokaz "2001: Odysei kosmicznej" Stanleya Kubricka. Brak jednak w pana twórczości i biografii odwołań do twórczości latynoamerykańskich reżyserów, prezentujących podobny stosunek do sztuki filmowej, co pan. Chodzi mi m.in. o Alejandro Jodorowskiego, czy Fernando Arrabala.

- Jest w mojej twórczości pewien hiszpański rys. Pewne produkcje z Ameryki Południowej lub Hiszpanii charakteryzują się podobną onirycznością. Ja jednak bardziej cenię marzycielską twórczość Hayao Miyazakiego.To jeden z dwóch reżyserów, na którego nowy film czekam z wielką niecierpliwością. Drugi to Lars von Trier.

Pytałem pana o geograficzno-biograficzne szczegóły, ponieważ chciałem zrozumieć dlaczego "Wkraczając w pustkę" nakręcił pan w Tokio. To pierwszy film, który kręcił pan poza Francją, potrzebował pan jako scenografii wielkiej metropolii... Zastanawiam się, co powstrzymywało pana przed powrotem do Buenos Aires...

- Buenos Aires mnie jakoś nie podnieca. Tokio zrobiło za to na mnie wrażenie niezwykle futurystycznego miasta. To metropolia, która niezwykle silnie oddziałuje na zmysły, na przykład kiedy jesteś na haju, te wszystkie kolorowe neony robią naprawdę niesamowite wrażenie. Nie trzeba oglądać filmu "Tron", wystarczy pojechać do Tokio. Wybór tego miasta był więc równoznaczny z wyborem stanu umysłu. To przeżycie podobne do tego, którego doświadczasz zjadając halucynogenne grzybki w środku peruwiańskiej dżungli. Byłem kiedyś w Peru, gdzie próbowałem lokalnych specyfików z Indianami. Nagle zamykałeś oczy i czułeś się jakbyś był w środku "Bliskich spotkań trzeciego stopnia". Kiedy otworzyłeś oczy, okazywało się, że tkwisz w małej wiosce na całkowitym pustkowiu.

- Z narkotykami jest jak z seksem. Kiedy zdecyduję się pokazać w moim filmie seks - ludzie od razu krzyczą, że to porno. Narkotyki mają złą sławę. W Peru halucynogenna roślina ayahuasca nazywana jest jednak "teaching plant". Nowa perspektywa własnej tożsamości, którą możesz osiągnąć po zażyciu tego specyfiku, jest bardzo interesująca. Musisz być jednak bardzo ostrożny.

Czy to prawda, że po raz pierwszy spróbował pan marihuany w wieku 13 lat?

- Mogłem mieć z 14 lat, takich rzeczy nie pamięta się zbyt dokładnie. Pamiętam za to, że inicjację seksualną przeszedłem w wieku 16 lat. To była starsza kobieta. Była najbrzydszą kobietą, z jaką miałem do czynienia w całym życiu.

Jako jedną z inspiracji do powstania "Wkraczają w pustkę" przywołał pan halucynogenny seans filmu "Lady in the Lake" Roberta Montgomery'ego z 1947 roku, który zdarzyło się panu obejrzeć na grzybkowym tripie.

- Grzybki nie były planowane. Po prostu się pojawiły. Z odtwarzacza leciał Ornette Coleman. Byłem z moją ówczesną dziewczyną. Pomyślałem wtedy, że to niezły pomysł, by opowiedzieć film z punktu widzenia bohatera, który jest kompletnie ujarany. Kilkanaście lat później powróciłem do tego pomysłu i zacząłem pisać scenariusz "Wkraczając w pustkę".

Zastanawiam się, czy widz odniesie jakąś korzyść z faktu, że obejrzy "Wkraczając w pustkę" pod wpływem narkotyków.

- Nie mam pojęcia. Znam jedną dziewczynę, która obejrzała "Nieodwracalne" kilkanaście razy, będąc upalona trawką. Mówiła mi, że to było bardziej intrygujące. W porządku - pokiwałem głową. Myślę, że bardziej przeżywała swój trip, niż naprawdę koncentrowała się na seansie filmu.

Wykorzystując słownik hollywoodzkiego kina, czyli upraszczając wymowę "Wkraczając w pustkę", nakręcił pan film o duchu.

- Nie, nakręciłem film o mężczyźnie, który śni o tym, że stał się duchem.

Mimo jednak, że pana film porusza tematykę duchową, wydaje się niezwykle cielesny.

- To nie jest duchowy film. Jest takie powiedzenie: "Kiedy słyszę słowo kultura, odbezpieczam broń". Ja odbezpieczam broń, kiedy słyszę słowo "duchowy". Wierzę w ciało.

Podczas festiwalu w Cannes, gdzie "Wkraczając w pustkę" miało światową premierę, zaprosił pan na seans filmu, obiecując, że widzowie dostaną "spermę, krew i łzy". Czego możemy się spodziewać po pana kolejnym obrazie?

- Będzie więcej spermy, więcej łez i mniej krwi. I zdecydowanie więcej muzyki.To będzie niskobudżetowy film erotyczny.

Dziękuję za rozmowę.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Gaspar Noé to wizjoner współczesnego kina. Urodzony w Argentynie reżyser i scenarzysta, konsekwentnie przekracza obyczajowe tabu.

Jego film "Nieodwracalne" (2002) - zobrazowana mocnymi środkami wyrazu opowieść o zbrodni i zemście, ze sceną gwałtu na bohaterce granej przez Monikę Belucci - wywołał skrajne reakcje w Cannes, ze zbiorowym wychodzeniem z kina włącznie.

Jednak reżyserowi chodzi nie tylko o kontrowersyjną i niecenzuralną zawartość. Skupiony na tematach odrzucenia, przemocy, seksualności i damsko-męskich gier, w warstwie formalnej operuje szczególną fakturą obrazu, światłocieniami i długimi ujęciami, stosuje poruszone, kręcone z ręki zdjęcia, w ścieżce dźwiękowej - uporczywy niski szum.

Jego ostatni film "Wkraczając w pustkę" ("Enter the Void", 2009) - sensacja ubiegłorocznego festiwalu w Cannes - określany jest jako kino ery techno. Jego bohaterem jest Amerykanin Oscar, diler narkotyków, który z siostrą Lindą mieszka w Tokio. Prawdziwy przełom następuje w dwudziestej minucie filmu... Od tego momentu śledzimy akcję z punktu widzenia ducha głównego bohatera, przenikającego ściany, krążącego nad ulicami Tokio. Ów halucynogenny trip, ujawniający metafizyczne spojrzenie, działa na zmysły świetlnymi pulsacjami, niemal niezauważalnym montażem, hipnotycznymi jazdami kamery.

Film "Wkraczając w pustkę" trafił na ekrany polskich kin 21 stycznia w ramach przeglądu Era Nowe Horyzonty Tournée, prezentującego najlepsze filmy 10. edycji festiwalu Era Nowe Horyzonty we Wrocławiu.

INTERIA.PL jest patronem medialnym ENH Tournée. Zobacz nasz raport specjalny!

Zwiastun filmu "Wkraczając w pustkę":

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Gaspar Noé

Reklama

Reklama

Reklama

Strona główna INTERIA.PL

Polecamy