Ryszard Horowitz: Mam nadzieję, że ludzie będą się uczyć na naszym doświadczeniu

Ryszard Horowitz na Krakowskim Festiwalu Filmowym (2021) /Artur Barbarowski /East News

Ryszard Horowitz, jeden z największych wizjonerów fotografii XX wieku, wrócił do Cannes. Ale nie z aparatem, tylko ze sztuczną inteligencją. To ona ma pomóc udostępnić obóz Auschwitz filmowcom. Od czterech dekad na terenie miejsca pamięci nie można kręcić filmów. Teraz ma to się zmienić dzięki projektowi "Picture from Auschwitz", który zakłada stworzenie cyfrowej repliki obozu. Będzie ją można udostępnić filmowcom na całym świecie. A zarobione w ten sposób pieniądze będą mogły zasilić konto fundacji Auschwitz Birkenau i służyć jej działalności statutowej.

Ryszard Horowitz i Agnieszka Holland ambasadorami projektu

- Zafascynował mnie ten projekt. Technologia cyfrowa była zawsze bliska mojej pracy. A jeśli dziś pozwala pokazać prawdę o miejscu takim jak Auschwitz, to trzeba z niej skorzystać - mówił mi w Cannes Ryszard Horowitz. Obok niego ambasadorką projektu została reżyserka Agnieszka Holland.

Udział w "Picture from Auschwitz" dla Horowitza oznacza powrót do bolesnych wspomnień z dzieciństwa. Artysta urodził się 5 maja 1939 roku w Krakowie, zaledwie cztery miesiące przed wybuchem II wojny światowej. Jako niemowlę trafił z rodziną do krakowskiego getta, skąd przetransportowani ich do obozów koncentracyjnych, w tym Auschwitz. Horowitz był najmłodszym dzieckiem ocalonym dzięki tzw. liście Schindlera, jak potocznie określa się słynny spis (ok. 1200 osób) Żydów, których życie zostało ocalone dzięki niemieckiemu przemysłowcowi Oskarowi Schindlerowi. Listę określała zatrudnionych przez niego ludzi jako niezbędnych pracowników w fabryce zbrojeniowej. Nazwisko na liście chroniło ich przed śmiercią w obozach zagłady.

Reklama

Był styczeń 1945 roku, kiedy pięcioletni Horowitz został uwolniony z Auschwitz przez Armię Czerwoną. Zachowało się słynne nagranie z wyzwolenia obozu, na którym widać jego twarz. Nie wiedział wtedy, że jego matka nadal żyje. Spotkali się po wojnie, odnalazła go w sierocińcu. Oboje byli zaskoczeni, widząc siebie po długiej rozłące. Rodzina Horowitzów była jedną z nielicznych żydowskich rodzin, które po wojnie powróciły do Krakowa i odbudowały swoje życie. Dla wielu powrót do miasta, gdzie każda uliczka i każda kamieniczka przypominała o tym, jak wyglądało tam życie przed wojną, było zbyt trudne do wytrzymania. Warszawscy Żydzi mieli łatwiej - w doszczętnie zrujnowanej stolicy trudno było szukać śladów przeszłości. 

I choć w powojennej Polsce brakowało architektów, inżynierów i kreatorów nowej rzeczywistości, Horowitza bardziej ciągnęło w stronę sztuki. W Liceum Sztuk Plastycznych zrozumiał, czym jest świat artystów

- Życie zaczęło się tam dla mnie na nowo. Znalazłem się w gronie młodych artystów, z dala od polityki i komunistycznej szarzyzny - wspomina. To tam zgłębiał tajniki historii sztuki i zdobył podstawy warsztatu, które, jak sam mówi, dały mu przewagę w Ameryce. - Pamiętam lekcje prof. Włodzimierza Hodysa, nauczyciela, który potrafił rozbudzić pasję nawet wtedy, gdy bazowaliśmy na marnych reprodukcjach dzieł, bo polskie muzea były opustoszałe. Wielka sztuka, poza przykładami polskiego malarstwa, nie istniała. Nie było niczego, w przeciwieństwie chociażby do Rosji, w której jeszcze za komuny nie brakowało ludzi kupujących dzieła Picassa czy Matisse’a. Posiadali oni ogromne kolekcje - wspomina.

Ryszard Horowitz: nie buduję życia na przeszłości

Naturalnym kierunkiem po ukończeniu Liceum Sztuk Plastycznych stały się studia na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Gdy po śmierci Stalina w Polsce zaczął wiać wiatr odwilży, wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, gdzie kontynuował edukację w prestiżowej Pratt Institute w Nowym Jorku. To tam dojrzewała jego estetyka i styl.

Pomimo traumatycznych doświadczeń z dzieciństwa, Horowitz nie uczynił Holokaustu głównym tematem swojej twórczości artystycznej. Zamiast tego, skupił się na rozwijaniu swojej pasji do fotografii, stając się pionierem w dziedzinie fotokompozycji i efektów specjalnych w fotografii na długo przed erą cyfrową.

- Nie buduję życia na przeszłości - deklaruje artysta. - Ale są momenty, kiedy ktoś ją mi przypomina - i wtedy wraca cała atmosfera. Całe to nieludzkie, a zarazem fantastyczne doświadczenie - dodaje.

W jego twórczości, tej z lat 60. i późniejszych, wiele osób widzi próbę mierzenia się z traumą. Sam Horowitz się przed tym wzbrania. - Są krytycy, którzy doszukują się śladów Auschwitz w mojej pracy. Może mają rację. Ale ja tego tak nie czuję. Starałem się mieć bardziej optymistyczny stosunek do życia. Czasem coraz o to trudniej, patrząc na to, co dzieje się na świecie - mówi.

W USA fotografował produkty na zlecenie marek i agencji reklamowych, co dla polskich kolegów było nie do zaakceptowanie. W naszym kraju artystą mógł być tylko ktoś, kto nie myślał o zarabianiu pieniędzy. - Pamiętam, jak pisałem do znajomych z Polski listy, w których wspominałem, że moi amerykańscy koledzy pracowali w sezonie letnim jako kelnerzy. Kiedy polscy znajomi usłyszeli, że student akademii zajmuje się taką fizyczną pracą, pytali, czy do reszty oszalałem. Żartowali, że sprzedałem się za dolara - wspomina Horowitz. - Dopiero po upadku żelaznej kurtyny każdy z nich zaczął łapać się jakiejkolwiek możliwej posady, która pozwalała dorobić kilka złotych. Zauważyłem u nich niebywałą skalę pretensji do świata zachodniego, który rzekomo ich nie doceniał i nie traktował poważnie. Zawsze podkreślam, że mój początkowy sukces polegał na tym, że nauczyłem się wykorzystywać za oceanem to, czego dowiedziałem się w Polsce - byłem bardzo dobrze przygotowany pod kątem plastycznym i znałem historię sztuki. Brałem to, co Ameryka miała mi do zaoferowania - opowiada.

Odwaga w przełamaniu granic

Horowitz odważnie kroczył obraną przez siebie ścieżką. Nowatorstwo jego sztuki brało się przede wszystkim z odwagi w przełamaniu granic pomiędzy fotografią a wyobraźnią i to na długo przed pojawieniem się Photoshopa. Był pionierem w wykorzystaniu technik fotomontażu, wielokrotnej ekspozycji i manipulacji obrazem w czasach, gdy wszystko odbywało się analogowo - w ciemni, z użyciem masek, cięć, filtrów i precyzyjnego planowania.

Nic dziwnego, że dziś artysta nie czuje lęku przed sztuczną inteligencją tylko skupia się na tym, co z jej pomocą możemy osiągnąć. Do czego z jej pomocą dąży on? - Czym jestem starszy, tym trudniej mi uwierzyć, że to przeżyłem. Że to była prawda. Może dzięki "Picture of Auschwitz" i tej cyfrowej rekonstrukcji obozu odzyskam pewność, że to nie była fantazja? - zastanawia się.

Jedno jest pewne - projekt na pewno pozwoli ocalić historię przed zapomnieniem. - To ważne w czasach, bo ludzie bardzo szybko zapominają, co było i lubią przekręcać, dopisywać i przepisywać przeszłość. Pokazywanie prawdy jest rzeczom trudną, a zarazem absolutnie konieczną - podsumowuje artysta.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Ryszard Horowitz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy