Fani kochają, krytycy miażdżą. Film lepiej omijać szerokim łukiem

Barry Keoghan i The Weeknd w scenie z filmu "Hurry Up Tomorrow" /materiały prasowe

Nowy projekt w wykonaniu The Weeknd, "Hurry Up Tomorrow", to filmowe rozszerzenie jego szóstego albumu o tym samym tytule. W produkcji wystąpili m.in. Jenna Ortega i Barry Keoghan. Trudno jednak uznać to "dzieło" za udane. Pokuszę się wręcz o stwierdzenie, że lepiej omijać je szerokim łukiem.

  • Głównym bohaterem filmu "Hurry Up Tomorrow" jest Abel (grany przez The Weeknd), światowej sławy muzyk zmagający się z bezsennością i depresją po rozstaniu. Podczas koncertu traci głos, co prowadzi do załamania nerwowego. Po występie poznaje tajemniczą fankę o imieniu Anima (Jenna Ortega), która wciąga go w surrealistyczną podróż pełną konfrontacji z własnymi demonami. Barry Keoghan wciela się w postać menedżera Abla, Lee.
  • Film wyreżyserował Trey Edward Shults, a scenariusz współtworzyli Abel Tesfaye (The Weeknd), Shults i Reza Fahim. Obraz stanowi uzupełnienie szóstego albumu studyjnego Tesfaye o tym samym tytule.
  • "Hurry Up Tomorrow" od 16 maja można oglądać na ekranach polskich kin.

"Hurry Up Tomorrow" nie jest pierwszym filmowym projektem Abla Tesfaye, szerzej znanego jako The Weeknd. Do dziś po nocach śni mi się koszmar, jakim okazał się serial HBO Max sprzed dwóch lat o tytule "Idol". Produkcja została stworzona przez Sama Levinsona ("Euforia") oraz samego Tesfaye, który wcielił się w jedną z głównych ról, partnerując Lily-Rose Depp. Zagrał postać Tedrosa – charyzmatycznego właściciela klubu nocnego i lidera współczesnego kultu. Tedros nawiązuje skomplikowaną i toksyczną relację z Jocelyn (Depp) – młodą gwiazdą popu, usiłującą odbudować swoją karierę po załamaniu nerwowym.

Serial był w mojej ocenie praktycznie nieoglądalny. Twórcy obiecywali, że pokażą najmroczniejsze tajemnice Hollywood, lecz od pierwszych scen widać, że nie wierzyli w misję tego projektu. Zamiast krytyki zepsutego show-biznesu, dostajemy wizję, która zdaje się raczej fascynować jego najbardziej destrukcyjnymi aspektami. Oglądamy absurdalne sceny, w których bagatelizuje się choćby rolę koordynatora ds. intymności na planie. Wiele dialogów bohaterów budziło oburzenie i niepokój. Trudno nie odnieść wrażenia, że serial stał się ekranizacją fantazji jego twórców, pozbawioną dystansu i refleksji.

Na szczęście nie byłam osamotniona w tej dość ostrej krytyce. Wielu widzów i recenzentów uznało "Idola" za jeden z najgorszych seriali wyprodukowanych pod szyldem HBO Max. Ostatecznie anulowano go po pięciu odcinkach, mimo pierwotnych planów na sześć. Decyzję tę podjęto głównie w odpowiedzi na falę negatywnych recenzji i kontrowersji, jakie narosły wokół serialu.

"Hurry Up Tomorrow": kolejny filmowy projekt The Weeknd

Kontekst "Idola" wydaje mi się kluczowy przy oglądaniu "Hurry Up Tomorrow". Pozwala bowiem dostrzec pewne powtarzające się schematy w twórczości Abla Tesfaye i prowadzi do dość brutalnego wniosku. The Weeknd nie powinien kłaść swoich łapsk na branży filmowej. I piszę to jako fanka jego twórczości muzycznej.

"Hurry Up Tomorrow" to rozszerzenie szóstego albumu The Weeknd o tym samym tytule. Do projektu zaangażowano dwójkę topowych aktorów: Jennę Ortegę i Barry’ego Keoghana. Film zapowiadano jako surrealistyczną podróż w głąb psychiki Tesfaye'a, który na ekranie gra fikcyjną wersję samego siebie. Co istotne, historia inspirowana jest prawdziwym wydarzeniem z 2022 roku, kiedy to artysta stracił głos podczas koncertu w SoFi Stadium z powodu silnego stresu psychicznego.

Film w reżyserii Treya Edwarda Shultsa to efektowny, trwający aż 105 minut teledysk. Rozpoczyna się podczas koncertu. Słyszymy największe hity z najnowszej płyty wokalisty, towarzyszy im dynamiczny montaż, wirujące ujęcia i neonowe światła. W tle jednak rozgrywa się poważny kryzys psychiczny głównego bohatera - uzależnienie od nielegalnych substancji, wypalenie i ogromna presja oczekiwań. Równolegle poznajemy (choć "poznajemy" to może zbyt duże słowo) historię tajemniczej fanki, granej przez Ortegę. Obserwujemy, jak roznieca pożar w domu, ucieka starym samochodem, aż w końcu trafia na kolejny koncert Tesfaye'a. Ten jest już na skraju załamania. Ich ścieżki się przecinają.

Wspomniana fanka to właściwie pretekst, narzędzie, które umożliwia Tesfaye konfrontację z własnymi demonami. Problem w tym, że nie do końca wiadomo, czym tak naprawdę są te demony. Owszem, widzimy jego załamanie, obserwujemy sceny, w których tajemnicza kobieta – domyślnie jego ukochana – nie odbiera od niego telefonu, co doprowadza go do emocjonalnego rozbicia. Ponadto dochodzi kwestia wspomnianych używek, którymi na co dzień karmi się artysta. Kryzys psychiczny sprawia, że traci on głos i nie jest w stanie kontynuować trasy koncertowej. Jako widzowie nie jesteśmy w stanie ani polubić głównego bohatera, ani nawet go zrozumieć. Dlaczego? Przez cały film sprawia wrażenie, jakby miał wszystkich głęboko gdzieś: swoich współpracowników, fanów, ludzi wokół. To postać jednowymiarowa, pozbawiona niuansów. Liczy się wyłącznie jego ego i jego kryzys, z którym, co gorsza, nie podejmuje żadnej realnej próby walki. A skoro on sam nie próbuje, to czemu my mamy chcieć mu kibicować?

"Hurry Up Tomorrow" wielką klapą. Najgorszy film tego roku?

"Hurry Up Tomorrow" to w moim odczuciu film do bólu pretensjonalny, z którego bije poczucie wyższości. Jako thriller gatunkowy nie ma większego sensu. Jako obraz surrealistyczny nie skłania do żadnej głębszej refleksji. Podobnie jak "Idol", pełen jest scen graniczących z absurdem, jak choćby ta, w której fanka torturuje Tesfaye'a, puszczając mu jego własne hity. Symboliczne? Może. Ale w odbiorze raczej groteskowe. Dość szybko można się domyślić, że postać grana przez Jennę Ortegę to uosobienie podświadomości artysty. To jeden z nielicznych ciekawszych tropów, które film próbuje zarysować, ale niestety i ten wątek pozostaje w mojej ocenie powierzchowny i niewykorzystany.

Jeśli miałabym wskazać jakieś zalety, to bez wątpienia byłyby to zdjęcia oraz muzyka. Ścieżka dźwiękowa w wykonaniu The Weeknd momentami naprawdę hipnotyzuje – można nawet nieśmiało potupać nóżką. Ale "Hurry Up Tomorrow" to film nieudany. Zderzałam się z opinią zagorzałych fanów artysty, że jest to dzieło, którego nie zrozumieją zwykli widzowie, czy krytycy, więc nie powinni go komentować, ponieważ nie znają szerszego kontekstu biografii Abla. Cóż, skoro film trafił do szerokiej dystrybucji, a na ekranie pojawiają się zawodowi aktorzy z dużym dorobkiem i własną rzeszą odbiorców, to nie można zamykać go w bańce fanowskiego "elitaryzmu".

Jeśli The Weeknd chciał stworzyć intymne, hermetyczne dzieło tylko dla najwierniejszych słuchaczy – były na to inne sposoby. Tymczasem "Hurry Up Tomorrow" trafił na ekrany polskich kin. Może właśnie teraz ktoś, kto nie jest fanem Abla Tesfaye’a, zastanawia się, czy warto wybrać się na seans. Moim zadaniem, jako krytyczki filmowej, jest możliwie obiektywne spojrzenie na to "dzieło". A to, niestety, nijak nie broni się jako pełnometrażowy film fabularny.

3/10

"Hurry Up Tomorrow", reż. Trey Edward Shults, dystrybutor: Monilith Films, premiera kinowa: 16 maja 2025 roku.

Czytaj więcej: Najbardziej tajemnicza produkcja 2025 roku. Ostatni taki film gwiazdora

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Hurry Up Tomorrow
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama