Reklama

Zbigniew Zamachowski: Od razu zakochałem się w Shreku

Jest absolwentem technikum ekonomicznego i szkoły muzycznej. W filmie debiutował w 1981 roku brawurową rolą w "Wielkiej majówce" Krzysztofa Rogulskiego. Jest aktorem, ale także kompozytorem muzyki do etiud filmowych oraz autorem muzyki i tekstów piosenek, które z wielkim powodzeniem wykonuje. Przy okazji polskiej premiery drugiej części "Shreka" ze Zbigniewem Zamachowskim rozmawiała Anna Kempys.

Zbigniew Zamachowski to jeden z najwybitniejszych i zarazem najbardziej lubianych aktorów w Polsce.


Zbigniew Zamachowski to jeden z najpopularniejszych aktorów swojego pokolenia, znany między innymi z ról w filmach Krzysztofa Kieślowskiego ("Trzy kolory - Biały", "Dekalog X") oraz Kazimierza Kutza ("Zawrócony", "Pułkownik Kwiatkowski", "Sława i chwała").

W latach 1985-1997 występował w Teatrze Studio w Warszawie, od roku 1997 jest aktorem Teatru Narodowego.

Do najsłynniejszych filmów, w których wystąpił Zbigniew Zamachowski w ostatnich latach należą: "Cześć Tereska", "Weiser", "Ogniem i mieczem", Wiedźmin", "Stacja", "Zmruż oczy", "Żurek".

Reklama

Od kilka lat aktor zajmuje się podkładaniem głosu pod postaci z animowanych hollywoodzkich przebojów. Do tej pory ma na swym koncie dubbing do takich filmów, jak "Stuart Malutki", "Nawiedzony dwór", "Shrek" i "Shrek 2".

Przy okazji polskiej premiery drugiej części przebojowego "Shreka" ze Zbigniewem Zamachowskim rozmawiała Anna Kempys.

Podobno nie chciał Pan dubbingować pierwszego "Shreka"? Dzieci pana namówiły?

Do dubbingu miałem stosunek raczej umiarkowany, zanim nie dałem się namówić i to nie na "Shreka", ale na "Stuarta Malutkiego". I to bynajmniej nie przez dzieci, ale przez panią reżyser. Oczywiście to, że adresatem tej pracy są przede wszystkim dzieci nie było bez znaczenia, również myślałem tu o moich pociechach. Od razu zakochałem się w "Shreku", a dzieci były dodatkową motywacją. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem "Shreka", ja i wszyscy realizatorzy dubbingu wiedzieliśmy, że to jest tak zwany "strzał w dziesiątkę". Wówczas nawet nie przypuszczaliśmy, że ta dziesiątka będzie aż taka duża! Myślę, że druga część na pewno nie jest gorsza od pierwszej. Kto wie, czy nie lepsza...

Czy dubbingowanie postaci animowanych to trudna praca?

Dubbing jest w ogóle rzeczą dość trudną i niewdzięczną. Z definicji nie jest pracą twórczą, a bardziej rzemieślniczą. Trzeba się wykazać kilkom umiejętnościami zawodowymi, typu wyczucie rytmu, słuch. A czy postać dubbingowana jest żywym aktorem czy postacią narysowaną, to w zasadzie nie ma znaczenia.

Swoje partie podczas dubbingu nagrywa się wspólnie z innym aktorem, żeby np. lepiej wypadł dialog czy jest to raczej tzw. praca samotnicza?

To jest praca zdecydowanie samotnicza, ponieważ każdy swoją partię nagrywa oddzielnie i taki też jest wymóg techniczny. Myślę, że dla każdego z nas tak jest lepiej, ponieważ mając gorszy moment - a takie muszą się zdarzyć, jeśli się przez dwa-trzy dni właściwie bez przerwy nagrywa - nie psuje się pracy innym. Natomiast można się wesprzeć głosem już nagranym, jeśli taki fakt miał miejsce wcześniej. Na przykład przy okazji pierwszego "Shreka" mogłem korzystać z dubbingu pana Jerzego Stuhra, które nagrał przede mną swoją część. W przypadku drugiego "Shreka" było odwrotnie. Ja pierwszy nagrałem Shreka, a pan Jurek mógł się wspierać moim głosem.

W którym przypadku jest łatwiej?

Wbrew pozorom nie do końca jest łatwiej, kiedy się ma już polski dubbing. Trzeba raczej słuchać oryginału. Mało tego, jest wymóg, którego pilnuje osoba przysłana z amerykańskiej wytwórni (tak jest zawsze), żeby dubbing był jak najbardziej wierny oryginalnemu głosowi. Budując swoje "role" korzystamy głównie z głosu oryginalnego.

Gdyby miał Pan porównać kogo łatwiej się panu dubbingowało – Mike'a Myersa w "Shreku" czy Eddiego Murphy'ego w "Nawiedzonym dworze"?

Zdecydowanie trudniej Eddiego Murphy'ego, co z pewnością potwierdzi pan Jerzy Stuhr, który też go dubbingował (Osioł w oryginalnym "Shreku" mówi głosem Murphy'ego - red.). Eddie Murphy ma niezwykłą ekspresję, a prędkość wypowiadania prze niego wyrazów sprawia, że "podłożenie" go jest zadaniem karkołomnym. Strasznie napracowałem się przy "Nawiedzonym dworze". Nawet chciałem mu to powiedzieć, kiedy spotkaliśmy się w Cannes, ale nie chciałem mu psuć humoru...

Jak wspomina Pan tegoroczną wizytę na festiwalu w Cannes związaną ze specjalnym pokazem "Shreka 2"?

Byliśmy w Cannes we dwóch z panem Jerzym Stuhrem. Zaproszono aktorów z kilku krajów świata podkładających głosy Shreka i Osła i jedną Fionę - rodem z Japonii. Sama eskapada była przeurocza, m.in. dlatego że mieliśmy okazję wejść po słynnym czerwonym dywanie. Co prawda było to wejście trochę dziwne, bo film pokazywano w wersji oryginalnej i nas de facto głosowo tam nie było... Niemniej to było bardzo miłe spotkać się z tymi aktorami. Mogliśmy też poznać aktorów z całego niemal świata, którzy podkładali swe głosy w "Shreku" i po prostu pogadać. Z tego pobytu mam same miłe wrażenia.

Był Pan też w tym roku w Los Angeles na V Festiwalu Filmów Polskich – czy Amerykanów interesuje polskie kino czy przychodzą na projekcje tylko mieszkający tam Polacy?

Przychodzą przede wszystkim Polacy, ale byłem bardzo zbudowany tym, że na każdej projekcji filmów z moim udziałem, a było ich pięć, sala zapełniała się autochtonami. Pewna dziennikarka, pisząca do Los Angeles Times, oglądała wszystkie projekcje. To było niesamowite uczucie. Nie jest to więc tylko lokalna impreza dla polskiej widowni.

Proszę opowiedzieć o Pana najnowszym projekcie, filmie Roberta Glińskiego "Wróżby Kumaka".

Coż... wiem tylko tyle, ile pani powiedziała. Wiem, że mam tam grać, wiem jak brzmi tytuł i że to ekranizacja prozy Guntera Grassa, ale nic poza tym! Produkcja filmu jest jeszcze w powijakach, nie ma żadnych terminów, nie padły żadne ustalenia. Nawet nie widziałem scenariusza! Sam z niecierpliwością czekam na ten moment, kiedy się zapoznam z materiałem. Ale jak znam Roberta Glińskiego, to na pewno będzie warte obejrzenia.

W 2003 roku wystąpił pan w francuskim filmie "Polana wśród brzeziny" ("La Petite Prairie Aux Bouleaux"). Główną role zagrała tam gwiazda francuskiego kina Anouk Aimee. Jak pan wspomina tę produkcję? Czy jest szansa, że zobaczymy ten film w Polsce?

Ten film był pokazywany w ubiegłym roku przy okazji Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Z tego co wiem, chyba nie odbyła się już żadna inna projekcja i film nie ma polskiego dystrybutora. Co więcej, ja sam tego filmu nie widziałem! Miałem wielką przyjemność spotkać się na planie z panią Anouk Aimee. To niezwykłe przeżycie grać z "ikoną", a ona jest taką osobą w światowym kinie. Film jest skomplikowaną historią autobiograficzną. Scenariusz napisała Marceline Loridan-Ivens, reżyserka tego filmu. To osoba urodzona w Polsce, żydowskiego pochodzenia, która przeżyła Oświęcim, wyjechała potem do Paryża i całe życie była reżyserem dokumentalnych filmów. Ta produkcja to jej debiut fabularny i to zrealizowany w wieku siedemdziesięciu kilku lat. Marceline Loridan-Ivens zrobiła sobie taką podróż w czasie. Jako alter ego reżyserki wystąpiła Anouk Aimee, ja zagrałem mężczyznę z Krakowa, który zajmuje się odszukiwaniem korzeni czy też śladów po bliskich tych osób, którzy przeżyli holokaust. To taka historia odgrzebywania wspomnień.

Chyba dwa czy trzy lata temu ogłosił Pan z Michałem Żebrowskim konkurs na współczesny scenariusz – co z tego wyniknęło?

To trwa trochę w zawieszeniu i boję się, że już tak zostanie. Zaczęliśmy dostawać z Michałem mnóstwo albo treatmentów albo scenariuszy, które cechowała jedna rzecz, a mianowicie one częstokroć świetnie się zaczynały, w połowie już nie rokowały najlepiej, a kończyły się marnie – delikatnie mówiąc. Bądź były to scenariusze gotowe i - co dało się zauważyć - przerobione na potrzeby konkursu. Prawdę powiedziawszy nigdy nie wyłoniliśmy zwycięzcy tego konkursu i na razie nie wiem co dalej... Minęło tyle czasu i boję się, że chwilę to jeszcze potrwa. Gdzieś nam się to wymknęło z rąk.

Powstaje coraz więcej szkół uczących zawodu aktora czy reżysera, np. Mistrzowska Szkoła Andrzeja Wajdy czy Warszawska Szkola Filmowa Bogusława Lindy i Macieja Ślesickiego. Czy nie myślał Pan o kształceniu młodych ludzi?

Uczyłem przez pięć lat w Akademii Teatralnej w Warszawie, ale ze względów czasowych musiałem z tego zrezygnować. Uczenie bardzo mi się podoba i wydaje mi się, że studenci, których uczyłem może i by mnie nawet pochwalili. Przy tej ilości pracy, którą mam, mieszkaniu poza Warszawą i własnej ilości dzieci, którym chcę przede wszystkim poświęcić czas, na razie nie jest to możliwe. Ale kto wie... Co roku namawia mnie na uczenie Wojciech Malajkat, który już jest doktorem, a za chwilę będzie profesorem w Szkole Filmowej w Łodzi. Może kiedyś znów dam się namówić...

Czy będzie można Pana spotkać na którymś z polskich wakacyjnych festiwali – w Międzyzdrojach, Kazimierzu Dolnym albo Cieszynie?

Na pewno będę w Międzyzdrojach pierwszego dnia. Będziemy tam grali przedstawienie oparte na tekstach i piosenkach z tekstami Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Co do innych festiwalu to jeszcze nie wiem, ale nie przypuszczam... Po urodzaju, jakim był dla mnie ubiegły rok – odbyły się premiery trzech filmów z moim udziałem - w tym roku nie bardzo mam się z czym pokazać.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Zamachowski Zbigniew
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy