Weronika Książkiewicz: Jesteś taka ładna, pewnych ról nie zagrasz

Weronika Książkiewicz /A. Szilagyi /MWMedia

Zdając do szkoły teatralnej, słyszała: "Jesteś taka ładna, pewnych ról nigdy nie zagrasz". - Na razie nie mam w dorobku wachlarza różnorodnych ról, jednak myślę, że wszystko przyjdzie z czasem - mówi Weronika Książkiewcz, którą we wrześniu zobaczymy w nowym serialu TVN "Na noże".

Angażujesz się w różnego rodzaju akcje charytatywne, ale rzadko się tym chwalisz. Dlaczego?

Weronika Książkiewic: - Z tą dobroczynnością jest tak, że ona mi się różnie kojarzy. Bo, niestety, wiele osób się tak promuje. Pod płaszczykiem takich aktywności "załatwiają" sobie różne rzeczy. Bardzo tego nie lubię. Zdaję sobie sprawę, że z jednej strony rozgłos medialny jest dobry - jeśli się działa - bo to może zainspirować innych do czynienia dobra. Ale z drugiej strony, gdy idę do szpitala, nie robię sobie zdjęcia z chorym maluchem. Po co? Jaki jest cel w publikowaniu tego na swoim profilu w internecie?

Kto cię najbardziej wzrusza?

- Mam taką grupę w Centrum Zdrowia MDM - to dzieci z domów dziecka. Do nich nikt nie przychodzi, więc ja je odwiedzam. 

Dobre serce to nie wszystko, często jesteś wymieniana jako jedna z najpiękniejszych Polek. Uroda pomaga w twoim zawodzie?

- Zdając do szkoły teatralnej, słyszałam: "Jesteś taka ładna, pewnych ról nigdy nie zagrasz". W związku z tym po pierwszym roku akademickim strasznie się roztyłam. Chciałam być bardziej "artystyczna", zaczęłam chodzić w ciemnych ubraniach, opatulałam się szalami. A teraz? Jak na razie nie mam w dorobku wachlarza różnorodnych ról, jednak myślę, że wszystko przyjdzie z czasem. To kwestia mojego wieku. Po prostu czekam na dobry scenariusz.

Taki jak w "Na noże"?

- Dokładnie. Ten jest świetnie napisany i nie mówię tak, bo tam gram. Dodatkowo bardzo polubiłam moją postać. Uważam, że jest najfajniejsza.

Reklama

Dlaczego?

- Wiola jest ciekawa, wielokolorowa niczym prawdziwa kobieta. Ma wielkie marzenia i ściśle określony cel. Ale... też niekonwencjonalne metody osiągnięcia go.

Zdradzisz szczegóły?

- Moja bohaterka jest menedżerką i chce prowadzić najlepszą restaurację w Warszawie. Taką, w której pracują sami eksperci. Zrobi wszystko, by do tego doprowadzić. Szkodzenie konkurencji również wchodzi w grę.

Kuchnia to twardy męski świat?

- Z tego, co zauważyłam, jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć, zazwyczaj menedżerami w restauracjach są kobiety. Tak, jak w przysłowiu, jesteśmy szyją, która kręci głową, czyli mężczyzną. Myślę, że tak naprawdę jesteśmy równie silne. Scenariusz serialu był konsultowany z osobami pracującymi w tym zawodzie od lat i takie rzeczy, które zobaczymy w "Na noże", dzieją się w każdym lokalu.

Możesz wyjaśnić?

- Na przykład afery w kuchni. Tam zawsze wszyscy porozumiewają się krzykiem. Nikt nie jest miły. Nie ma: "Proszę, czy mogłabyś mi podać marchewkę", tylko "Gdzie jest, k..., ta marchewka?!". Straszna nerwówka. Nie przebiera się w słowach.


Nauczyłaś się jakichś sztuczek podczas pracy na planie?

- Uczestniczyłam z innymi aktorami w szkoleniach u Mateusza Gesslera, ale... najfajniejsze z tego były naleśniki, które na koniec dla nas przygotował.

Lubisz gotować?

- Umiem, ale rzadko to robię. Za to kocham jeść.

Jak jest z daniami w takim serialu, jak "Na noże"? Jecie to, co widać potem na ekranie?

- Tak. Mamy na planie panią, która gotuje, a potem cała ekipa może się tym wyżywić.


Wybierasz raczej krótkie serie. Nie ciągnie cię do telenowel?

- Nie deprecjonuję tego gatunku, ale ja się tam nie sprawdzam. Z jednego powodu: zawsze czuję, że mam za mało czasu, by się dobrze przygotować. Potem przeżywam to w domu i za bardzo się spalam.

"Praca to dla mnie spełnienie marzeń" - zawsze wiedziałaś, że zostaniesz aktorką?


- Od dziecka miałam kontakt z teatrem, moja mama była tancerką i pedagogiem baletu. Razem z nią spędzałam na scenie wiele godzin. Nie myślałam wtedy o telewizji, raczej o teatrze. Teraz uwielbiam być na planie, nigdy nie traktuję tego w kategoriach: "O rany, muszę iść do pracy" tylko: "Hurra! Idę do pracy". Mam ogromne szczęście, że robię to, co uwielbiam i o czym zawsze marzyłam.

"Ciągnie mnie raczej na wschód niż do Hollywood". Dlaczego? Z powodu korzeni?

- W rożnych przyczyn. Niedawno, po dziesięciu latach przerwy, pojechałam do Rosji. Wróciły wszystkie wspomnienia, potrzeba bycia tam oraz pracy. Jeszcze nie miałam okazji, ale mam nadzieję, że się uda. Gdyby ktoś zadzwonił z propozycją, w trzy minuty bym się spakowała i poleciała.


Często podkreślasz, że lepiej się czujesz w towarzystwie kobiet...

- Zgadza się, mam dwie przyjaciółki oraz mamę i babcię, z którą jestem bardzo blisko. Lubię mądre i silne kobiety. Mamy inną wrażliwość, lepiej się rozumiemy. Faceci nie są w stanie pojąć, o co nam naprawdę chodzi.

Monika Ustrzycka

Kurier TV
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy