Reklama

Trzy kieliszki i pistolet

W filmie "Jack Strong" wciela się w niewielką, ale znaczącą rolę Mariana Rakowieckiego. Jego bohater dość szybko popełnia samobójstwo. - Ta scena została dopisana w trakcie realizacji filmu. Było to dla mnie bardzo miłe, bo oznaczało, że reżyser zauważył, że to co robiłem w innych scenach, świadczyło o pogłębieniu mojej postaci. Tam są trzy kieliszki, które są pełne "wódki" i pełne różnych myśli, a czwartym jest pistolet - Ireneusz Czop mówi w rozmowie z INTERIA.PL.

Jak doszło do tego, że otrzymał pan rolę w "Jacku Strongu"?

Ireneusz Czop: - To jest długa opowieść... W dwóch zdaniach mógłbym ująć to tak: Pojechałem na casting, Władysław Pasikowski zaproponował mi rolę Mariana Rakowieckiego; okazało się, że to mi bardzo pasuje, nie miałem wątpliwości, że mam ochotę to zagrać.

A dłuższa wersja?

- Musiałbym się cofnąć o 19 lat. W 1995 roku poszedłem na casting do filmu "Słodko-gorzki", byłem wtedy świeżo upieczonym studentem. Zaprosiła mnie reżyserka castingu Iwona Wrońska, Władysław Pasikowski mnie zobaczył i dostałem rolę. Teraz, po wielu rozmowach, okazało się, że wtedy zapadłem mu w pamięć. Spotkaliśmy się potem jeszcze przy okazji serialu "Glina", przy okazji "Pokłosia", a teraz jest "Jack Strong".

Reklama

Pański bohater, Marian Rakowiecki, to - proszę mnie poprawić, jeśli się mylę - fikcyjna postać.

- Jako autor scenariusza i reżyser Władysław złożył ją prawdopodobnie z kilku realnych postaci, jakoś tego bohatera dramaturgicznie "poskładał", ale tak - to jest fikcyjna postać, nie ma pierwowzoru jak Ryszard Kukliński czy Wojciech Jaruzelski.


Nie da się nie zauważyć, że w każdej scenie, w której widzimy pana bohatera, Marian Rakowiecki - przepraszam za wyrażenie - chleje wódę.

- Nawet raz pozwoliłem sobie na żart, kiedy powiedziałem: "on popełnia samobójstwo, bo jest alkoholikiem?". Oczywiście to jest bardzo gruby żart. Samo picie alkoholu jest w przypadku Rakowieckiego skutkiem, a nie przyczyną.

- Pamiętajmy, że "kultura picia" była w Polsce socjalistycznej czymś nieodzownym, a zwłaszcza w takich środowiskach jak wojsko. Kontakty na poziomie służbowym odbywały się dość lapidarnie, skrótowo. Natomiast wtedy, kiedy mogą sobie pozwolić na odrobinę szczerości, dzieje się to na poziomie sytuacji towarzyskich. Stąd ten alkohol.

To teraz o aktorskim rzemiośle. W życiu "trzeba umieć pić". Aktor też musi umieć być pijanym.

- Oczywiście lepiej być trzeźwym aktorem niż nietrzeźwym, więc piliśmy wodę. To bardzo męczące. Ale tu nie o to chodzi, żeby zagrać pijanego, czy faceta na rauszu,, tylko pokazać człowieka na styku rozpaczy i szczerości.

- Scena samobójstwa - była przeze mnie dość długo próbowana, reżyser powiedział w pewnym momencie: "Irek, już nie pij tyle wody, bo za chwilę pękniesz", a ja po prostu szukałem rytmu w sobie i pewnej techniki, która sprawiłaby, że ta scena będzie miała sens. W efekcie nakręciliśmy to w jednym ujęciu.

Pański bohater pije przed popełnieniem samobójstwa wódkę z kieliszków nie z butelki. To też było w scenariuszu?

- Ta scena została dopisana w trakcie realizacji filmu. Było to dla mnie bardzo miłe, bo oznaczało, że reżyser zauważył, że to co robiłem w innych scenach, świadczyło o pogłębieniu mojej postaci. Tam są trzy kieliszki, które są pełne "wódki" i pełne różnych myśli, a czwartym jest pistolet.

Ma pan okazję przyglądać się pracy Władysława Pasikowskiego od wielu lat. Jakim jest reżyserem?

- Kiedy byłem jeszcze w szkole filmowej i oglądaliśmy "Krolla" ,potem "Psy" - to było coś, co zapierało nam dech w piersiach. Chciało się w tym po prostu grać. Bohaterowie w jego filmach zawsze byli "ludzcy"; naturalni, boleśni, a przy tym dowcipni. Fantastyczne! Mam wrażenie, że w kinie nie chodzi o aktorstwo, ale po prostu o człowieka i to znajduję w reżyserii Władysława Pasikowskiego.

- Potem los sprawił, że zetknęliśmy się przy większych zadaniach; okazało się, że kontakty z reżyserem stały się bardziej zażyłe. Ja jestem bardzo wsłuchany we Władysława; uważam, że jest to człowiek o wielkim poczuciu wartości i humoru. Często mówi, że się nie zna na aktorstwie: albo coś jest dobrze, albo źle. Jeżeli jest dobrze, to nie będę się rzucał w ramiona, a jeżeli jest źle - to na pewno powie. Ja mu ufam.

Pan mówi o poczuciu wartości, ja chciałem zapytać się o poczucie humoru. Nie da się nie zauważyć, że "Jack Strong", mimo powagi tematu, okraszony jest sporą dawką ironii. I nie chodzi tylko o wątek granych przez Mirosława Bakę i Zbigniewa Zamachowskiego majora Putka i pułkownika Gendery, który spuentowany zostaje zabawnym suspensem, ale też o Witkacowskie gry językowe, kiedy Kuklińscy zostają sąsiadami granego przez Pawła Małaszyńskiego majora Ostaszewskiego (żonę Kuklińskiego gra zaś Maja Ostaszewska).

- Można byłoby zwariować, gdyby cały czas robiło się rzeczy strasznie "serioźnie". Władysław Pasikowski szuka humoru. Zarówno w "Krollu", jak i w "Psach", są sekwencje, które określiłbym mianem "słodko-gorzkich". Mają dramatyczny sens, a brzmią jak w komedii, jak żart. "Nie chce mi się z tobą gadać". Albo "Do kogo miauczysz?". To było zawsze coś takiego, co wydawało mi się wielkim atutem Władysława... Trzeba na siebie patrzeć z przymrużeniem oka. Jeśli nawet robimy poważny film, bez poczucia humoru się nie obejdzie.

Nie znudził się panu "Komisarz Alex"?

- Kiedyś, zupełnie prywatnie, rozmawiałem z Andrzejem Grabowskim i odnosząc się do jego roli w "Świecie według Kiepskich" zapytałem: "Andrzej, czy ty masz świeżość, kiedy to grasz"? Odpowiedział: "Chłopie, musiałbym zagrać w 100 filmach fabularnych, żeby wypróbować to, co udało mi się przy tym serialu". Utkwiło mi to w głowie... Nie jestem więc znudzony pracą przy "Komisarzu Aleksie", Przyznam raczej, że jest to dla mnie duże wyzwanie, żeby budować rolę przeciwko moim warunkom. Czasem mam wrażenie , że wykonuje jakieś wewnętrzne salta i sam nie do końca rozumiem całą tę aktorsko-cyrkową robotę...

- Liczę się jednak cały czas z pewnym ryzykiem. Jak wiadomo, popularność robi gębę. Ta gęba jest niebezpieczna. Cóż, aktor musi być czujny... Jednym słowem - mam poczucie, że to jest wartościowa zabawa. Jeśli się do tego odpowiednio podchodzi, można sporo na tym skorzystać.

Niedługo ponownie zobaczymy pana u boku Macieja Stuhra w nowym filmie Jerzego Stuhra "Obywatel". Może pan coś więcej powiedzieć o swojej postaci?

- Gram tam dyrektora zakładu "Kusza". Jednego z panów przyjmuję do pracy, a z drugim mam przedziwne perypetie, w efekcie go zwalniam. To fantastyczna przygoda, zagrać z panem Jerzym i jego synem w jednym filmie.

No i, jak dobrze rozumiem, gra pan też w dwóch planach czasowych. Bohater Macieja Stuhra gra chyba w "Obywatelu" tę samą postać, co Jerzy Stuhr, tylko w młodszym wieku.

- Powiedzmy, że niech to pozostanie na razie tajemnicą.

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy