Reklama

Trzeba się trochę przegłodzić

- Dobrym daniem, podanym z dużą sympatią i miłością można zdziałać cuda - twierdzi Magda Gessler. Słynna restauratorka opowiada o tym, jak spędzić dobre, rodzinne święta, po co lubczyk w śledziach i dlaczego styczeń jest smutny. Dowiemy się także, dlaczego czasem warto się przegłodzić i w czym nam pomoże butelka wina.

RMF FM, Marta Grzywacz: Czy zdarzyło się kiedyś tak, ze nie udała się pani jakaś potrawa?

Magda Gessler: - Tak, prawie. Ale uratował ją pewien kelner. Byłam w Madrycie, robiłam ogromne przyjęcie dla króla Hiszpanii. Przygotowywałam gulasz węgierski, bardzo trudne danie. Jedyne tego wieczoru. Było dosyć gorąco niestety, gulasz nie wystygł do końca, nie był włożony do lodówki i w czasie burzy zaczął fermentować. Myślałam, że to już jest koniec, ale przyszedł stary hiszpański kelner i wlał do tego gulaszu trzy butelki koniaku. To zatrzymało fermentację. Potrawa wyszła genialnie, ale był moment kiedy myślałam że umrę.

Reklama

A co się Magdzie Gessler nie udało w życiu?

- Wydaje się, że mieć pierwszego męża jako ostatniego. Bardzo bym chciała, żeby tak było. Największą radością jest patrzeć ze swoim mężem na to, jak dzieci rosną, jak odnoszą sukcesy, porażki i mieć siłę, żeby je wspólnie wychowywać. Samemu jest to dużo cięższe. (...)

Czy jest pani rewolucjonistką w kuchni?

- Wszystkie dania wymyślam na planie. One przedtem nie istniały nawet w mojej wyobraźni. Mój program "Kuchenne rewolucje" przestały już być samą rewolucją dla telewizji. Są rewolucją dla mnie. Stałam się bardziej wrażliwa na problemy innych. Otworzyłam się na to, co się dzieje wokół mnie. Jest mnóstwo osób, którym mogę pomóc zorganizować fajne życie. Przez "Kuchenne rewolucje" nabyłam jakiś nadzwyczajnych zdolności, bliskich hipnozie. Jak to inaczej tłumaczyć, kiedy przy dwóch kamerach i dwunastu osobach w okolicy, ktoś mówi bardzo osobiste rzeczy, kiedy pęka bariera braku zaufania i zaczyna się mówić prawdę? Prawda to najszybszy sposób na zmiany w życiu. Jestem odpowiedzialna za zaufanie, którym obdarzają mnie goście programu.

Pani zajęła się gotowaniem już będąc na studiach w Madrycie?

- Znacznie wcześniej. Zajmowałam się kuchnią od trzeciego roku życia. Moje babcie - jedna Włoszka, druga Rosjanka i mama Olga cudownie gotowały. Kuchnia była treścią naszego życia. Na obiedzie mówiono już o kolacji, na śniadaniu o obiedzie. To była ważna sprawa. (...) Jako dziewczynka mieszkałam w Bułgarii w Sofii, potem na Kubie w Hawanie, potem trochę w Meksyku, potem był Madryt, gdzie studiowałam na Akademii Sztuk Pięknych. (...) Patrząc na moją mamę widziałam wymierne efekty jej gotowania. Kiedy ludzie przy naszym stole zaczynali ze sobą rozmawiać, nawiązywać kontakty, budziło się ich wzajemne zaufanie. Dobrym daniem, podanym z dużą sympatią i miłością można zdziałać cuda.

Jaki zapach miał pani dom dzieciństwa?

- Perfum mojej mamy "Madame Rochas" i dobrego drożdżowego ciasta. Dzięki wspaniałej kuchni kobiety w mojej rodzinie czuły się dowartościowane. Ja potrafię dziś zrobić wszystko, więc wszędzie mogę iść jako służąca.

Dziś nie ma już czasu na długie gotowanie i biesiadowanie...

- To nie jest prawda. My mamy czas na rzeczy niepotrzebne. Siedzimy w komputerach, internecie, kompletnie oddani życiu, które nie istnieje. Podanie sałaty, butelki wina i dwóch kieliszków, chleba nie kosztuje nic, a buduje więź. Życzę takiego spędzania czasu wszystkim ludziom, którzy chcą utrzymać swoje związki. Wydaje mi się, że bez tego wspólnego stołu, bez czasu na rozmowę, nie może rodzić związek. Pary siedzące przed telewizorem zaczynają się od siebie oddalać.

Ma pani jakiś przepis na dobre święta?

- Trzeba się trochę przegłodzić. Wyhodować w sobie głód uczuć. I szanować uczucia innych. I bardzo dużo popracować nad Wigilią, bo to jest trudny moment dla wielu osób, dla mnie te. Spędzam Wigilię już bez moich bliskich, których bardzo kochałam, moje dzieci nie są dziećmi mojego obecnego męża, a on ma swoje dzieci. Taka Wigilia wymaga wielu kompromisów ze wszystkich stron. To nie jest proste.

- W tym roku planuję zrobić gołąbki faszerowane dorszem, zapiekane w soku z kapusty kwaszonej i śmietanie. Mus z karpia z migdałów i rodzynek, czyli niby polska Wigilia, ale trochę lżej. I będą jeszcze śledzie w sosie z lubczyku. I lody makowe.

Lubczyk to jakaś dedykacja dla kogoś? Wiemy, jakie znaczenie miał lubczyk w polskiej kuchni...

- Tak, to specjalna dedykacja dla tych, których kocham.

A czym pachną święta w domu Magdy Gessler?

- Zawsze tym samym - dobrą choinką, która jest rozgrzana na tyle, że wydziela zapach żywicy. Rozgrzewamy ją kominkiem i prawdziwymi świeczkami.

Wymarzone święta?

- Ja miałam całe życie wymarzone święta... Dokąd żyła moja mama. Bez mamy i babci to już nie to samo. Jest taka jest piosenka Lindy, nie wiem czy pani pamięta, "nigdy nie będzie takiej musztardy". Bardzo mnie wzrusza ta piosenka.

Prezenty też są inne niż kiedyś...

- Bo zawsze myślimy, że może być lepiej. Zawsze porównujemy się do kogoś i nie patrzymy na to, co było. Chcemy mieć święta najlepsze wśród znajomych. Zaczynamy iść za modą, która nas trochę niszczy, bo zamiast mieć jedne sztućce, talerze, to już myślimy o następnych. Za dużo pieniędzy zaczynamy wydawać na rzeczy, które nie są tak ważne, by Wigilia była fajna.

Ja już tylko czekam na poradnik Magdy Gessler "Jak żyć".

- Będzie, myślę. Fajną rzeczą jest dobry i mądry prezent, ale uspokójmy się z tym wydawaniem pieniędzy przed świętami, bo potem w styczniu jest straszny ból i styczeń jest taki smutny.

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

RMF FM
Dowiedz się więcej na temat: Magda Gessler | gotowanie | kuchnia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy