Reklama

Treścią "Zera" jest jego konstrukcja

Z Pawłem Borowski spotkałem się ostatniego dnia festiwalu w Gdyni, gdzie jego fabularny debiut "Zero" startował w rywalizacji o Złote Lwy. Na spotkanie ze mną reżyser przyszedł prosto z kinowej sali, był świeżo po seansie "Lasu" Pawła Dumały. - Przed chwilą zobaczyłem arcydzieło - powiedział, wyraźnie poruszony. W trakcie rozmowy zrozumiałem, że był to rodzaj usprawiedliwienia, z każdą minutą coraz wyraźniej odczuwałem nieobecność reżysera, jego myśli nie spotykały się z moimi pytaniami. Sprawiał wrażenie oszołomionego, z trudem dochodzącego do siebie po ważnym życiowym doświadczeniu człowieka. W pewnym momencie przetarł palcem wilgotne oko i powiedział: - Przepraszam, to ten film... O przewadze kartki i papieru nad komputerem, pozbywaniu się imion i nazwisk oraz wiewiórce, która była aktorką z reżyserem "Zera" - Pawłem Borowskim rozmawiał Tomasz Bielenia.

Kiedy na konferencji prasowej po pokazie "Zera" w Gdyni padło pytanie o inspirację Twojego filmu, odpowiedziałeś lapidarnie - "kartka i papier".

Paweł Borowski: Nie lubię pisać w komputerze. Lubię czuć materiał, czuć to, że trzymam w ręku ołówek. To jest dla mnie bardziej naturalne. Poza tym wydaje mi się to bardziej namacalne. Teraz, kiedy piszę już następny scenariusz, zauważyłem, że pracuję w ten sposób, że oprócz głównego pomysłu robię masę notatek pobocznych. Piszę to prozą, rodzajem strumienia czy zlewu.

Reklama

Takie literackie podejście do kina...

Paweł Borowski: To jest inny rodzaj kontaktu, niż z ekranem monitora. Poza tym z takim zeszytem można się gdzieś położyć albo pójść na spacer. To też jest coś innego.

Więc na początku był tylko zestaw krótkich opowiastek?

Paweł Borowski: Na początku był ogólny pomysł na całość czyli na formę, która jest tutaj bardzo ważna. Ta zbiorowość [w filmie występuje kilkudziesięciu bohaterów] była od początku. Potem trzeba było to nasycić tzw. "mięsem" - zmierzyć się z poszczególnymi historiami, z ich dramaturgią oraz z tym na jakim poziomie umowności pozostać.

Co czujesz jak słyszysz, że nakręciłeś Altmanowski film?

Paweł Borowski: Można pewnie wysnuć więcej podobnych porównań. U Altmana, którego zresztą bardzo cenię, wątki dzieją się symultanicznie, w "Zero" poruszamy się bezustannie do przodu. Ta konstrukcja jest skądinąd treścią tego filmu.

Pytam się o Altmana, bo to jest takie oczywiste skojarzenie. Ale "Zero" wydało mi się czymś zgoła odmiennym od "Na skróty" czy choćby "Magnolii" Paula Thomasa Andersona. Tamte filmy zmierzają linearnie do pewnej narracyjnej kulminacji. U Ciebie jednak nie ma na końcu gradobicia, tylko historia zatacza koło. Wraca do punktu wyjścia. I wydało mi się, że Twój film jest w pewnym sposób dziecięcy, że ma coś w rodzaju upiornej bajki (była taka wyliczanka-wierszyk: "Wpadł pies do kuchni..."). Tak samo jak bohaterowie - na potrzeby scenariusza - mają takie wykreowane imiona trochę jak ze świata Tima Burtona...

Paweł Borowski: Barczysty Biznesman lub Niechlujny Tłuścioch? To w pewien sposób funkcja porządkująca. Ale tez jest tak, że jak widzimy kogoś na ulicy, czy w knajpie, kto przykuwa naszą uwagę, to od razu staramy się go jakoś określić, nazwać. Taki pierwszy moment czy wrażenie spotkania.

Domyślam się, że strasznie ciężko znaleźć obsadę filmu, w którym nie ma wiodącej głównej roli. Jakim kluczem kierowałeś się przy castingu - poza Robertem Więckiewiczem nie ma w "Zerze" "gwiazd" polskiego kina? Czy konstruując, pisząc, pewne postaci, myślałeś już o konkretnych aktorach?

Paweł Borowski: Tak naprawdę to myślałem o bohaterach. Część aktorów przeszła dość sporą metamorfozę fizyczną by zmieścić się w wymyślonych przeze mnie postaciach. Niektórzy dostali wąsy, inni brody a jeszcze inni długie włosy których poskąpiła im obecnie natura. Olbrzymia w tym zasługa Lilki Gałązki odpowiedzialnej za charakteryzację. Ten archetypiczny, umowny świat wymagał takiego podejścia. Takie być może są stereotypy współczesności.

Wydaje mi się, że ważnym elementem "Zera" jest oryginalna koncepcja czasu. Twoi bohaterowie próbują ten czas cały czas oszukać, lecz to samo robisz Ty z widzem. Droga, którą przeprowadzasz nas przez ta historię przy pomocy kamery też jest rodzajem gry, zabawy. Ale i pomysł na organizację przestrzeni jest w Twoim filmie interesujący, bo ona - podobnie jak bohaterowie - jest programowo anonimowa.

Paweł Borowski: Bardzo mi zależało, żeby było to coś w rodzaju ikony miasta, żeby nie kojarzyło się z żadną konkretną miejscowością. Dlatego kręciliśmy "Zero" w dwóch miastach (Warszawie i Łodzi), dopiero na etapie postprodukcji wzbogacaliśmy ten krajobraz. Dodawaliśmy budynki, którzy w rzeczywistości nie było, raz zdarzyło się też, że coś tam usunęliśmy.

To już zasługa studia Platige Image?

Paweł Borowski: Tak, to była bardzo ważna rzecz. Tak jak pozbyłem się imion i nazwisk, tak zależało mi, żeby te miejsca też były bezimienne. Żeby dać odczuć widzowi, że ta opowieść mogłaby się wydarzyć wszędzie. I nigdzie.

Czy nie bałeś się, że odarcie tej historii z konkretu "tu i teraz", pozbawi ją takiej zwyczajnej ludzkiej emocji? Sprawi, że ten dystans będzie zbyt chłodny by emocjonalnie zaangażować widza w te mini-opowieści?

Paweł Borowski: Usłyszałem już takie opinie, a zresztą sam tak myślę, że "Zero" jest rodzajem przypowieści. Umownej, poniekąd stereotypowej i banalnej, na tyle na ile banalne jest nasze życie i sytuacje w których uczestniczymy lub o których wiemy. To jest takie zwyczajne, normalne i wszystkim znane, że w zasadzie można powiedzieć, że nic się nie stało. A wręcz, jak to ktoś powiedział, stało się zero.

Muszę zapytać o wiewiórkę, którą widzimy w jednej ze scen "Zera". Była prawdziwa, czy stworzona przez Platige Image?

Paweł Borowski: Wiewiórka była prawdziwa. Były, zdaje się, dwa duble tego ujęcia i ona w każdym dublu dokładnie wykonała tą samą rzecz. Dokładnie w momencie, w którym powinna to zrobić. To było nieprawdopodobne... Najśmieszniejsze jest to, że ona była strasznie niesubordynowana na próbach. W pewnym momencie podjąłem decyzję, że jednak kręcimy, bo nie ma na co czekać. Ona chyba wtedy "poczuła" kamerę i zrobiła dokładnie to, czego chciałem.

Muzyka do "Zera" to jedna z najoryginalniejszych ścieżek dźwiękowych, jakie ostatnio słyszałem w kinie. Jest dla mnie taką niteczką, na którą nanizane są - jak koraliki - te wszystkie mikro-zdarzenia. Skąd pomysł na Adama Burzyńskiego i kto wpadł na to, żeby muzyka do "Zera" zbudowała została w formie gitarowego akompaniamentu?

Paweł Borowski: To że to ma być muzyka gitarowa i że ma posiadać taki a nie inny charakter, to był mój pomysł. W związku z tym, że znamy się z Adamem od dawna - on zaczął pracować nad muzyką na rok przed zdjęciami - od początku podskórnie czułem, że będzie ona pełnić bardzo ważną rolę w tym filmie. Kiedy przystąpiłem do montażu zależało mi żeby mieć tę muzykę. Nie po to, żeby "pod nią" montować, ale żeby złapać melodię tego filmu, wczuć się w jego rytm. Jestem bardzo zadowolony z tego co Adam zrobił.

To Twój pierwszy pełnometrażowy film. Czujesz się w ogóle debiutantem?

Paweł Borowski: Czuję się jak dziecko. To co dzisiaj przeżyłem [rozmawialiśmy po seansie "Lasu" Piotra Dumały - przyp. red.]... nie wiem co powiedzieć. Wierzę w kino.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Zero | Paweł Borowski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy