Reklama

Tomasz Karolak: Wszystko przyszło do mnie samo

Tomasz Karolak jest nie tylko jednym z najbardziej lubianych aktorów komediowych, ale także wokalistą i reżyserem. W serialu "rodzinka.pl" przez ponad dziesięć lat, wspólnie z Małgorzatą Kożuchowską, stworzyli najpopularniejsze, serialowe małżeństwo Boskich. Mimo rozpoznawalności i ugruntowanej pozycji zawodowej aktor nie boi się startować w castingach. Przyznaje też, że miał w życiu sporo szczęścia i zdradza, co teraz jest dla niego najważniejsze.

Tomasz Karolak jest nie tylko jednym z najbardziej lubianych aktorów komediowych, ale także wokalistą i reżyserem. W serialu "rodzinka.pl" przez ponad dziesięć lat, wspólnie z Małgorzatą Kożuchowską, stworzyli najpopularniejsze, serialowe małżeństwo Boskich. Mimo rozpoznawalności i ugruntowanej pozycji zawodowej aktor nie boi się startować w castingach. Przyznaje też, że miał w życiu sporo szczęścia i zdradza, co teraz jest dla niego najważniejsze.
- Wchodzę w taki wiek, że zaczynam dostawać bardziej zróżnicowane propozycje - mówi Tomasz Karolak /AKPA


Najczęściej gra pan w komediach. Nigdy nie kusiło pana, żeby zostać gangsterem, który biega z bronią po ulicy?

Tomasz Karolak: - Takie przygody już mi się zdarzały [uśmiech - przyp. red.]. Wiele lat temu zagrałem w serialu kryminalnym "Determinator". Nie wiem, co przyniesie mi życie, tym bardziej teraz. Na pewno jesienią pojawię się w dwóch filmach, w których zagram kompletnie inne role niż dotychczas. Pierwszy z nich to film "Banksterzy" opowiadający o aferze z kredytami frankowymi, a drugi "The end", który jest filmem o celebrytach w sieci. Jest on bardzo mocną satyrą naszego środowiska, a szczególnie ludzi, którzy nie potrafią żyć bez skierowanych na siebie reflektorów i kamer, choćby tych instagramowych. Widocznie wchodzę w taki wiek, że zaczynam dostawać bardziej zróżnicowane propozycje [uśmiech - przyp. red.].

Czy może pan żyć bez instgramowej rzeczywistości?

Reklama

- Instagram jest zdumiewający w swej esencji. Za jego pośrednictwem można przekazać wiele informacji. Używam go głównie do dzielenia się wiadomościami o charakterze zawodowym, ale są ludzie, którzy pokazują na Instagramie niemal wszystko. Jest to bardzo ciekawe socjologiczne zjawisko, nie mówiąc już o tym, że po publikowanych postach można analizować, czy ktoś ma dobry humor czy zły. Pierwszy mój profil na Instagramie miał ponad 200 tys. obserwujących. W pewnym momencie poczułem się jego niewolnikiem i prześladowało mnie poczucie, że cały czas powinienem dzielić się nowymi zdjęciami. Zlikwidowałem tamte konto i teraz posiadam profil, który ma nieco ponad 60 tys. obserwujących.

Nie lubi pan dzielić się prywatnym życiem?

- Robię to niechętnie. Oczywiście, gdy jesteśmy dumni z dzieci lub podróży chcemy podzielić się tym szczęściem ze światem. Znam ludzi, którzy w ogóle nie mają Instagrama i żyją. W związku z tym, że występuję w komercyjnych produkcjach często jestem proszony by podzielić się informacjami o danym filmie na moich social mediach. Media społecznościowe stały się znakiem dzisiejszych czasów, ale uważam, że powinny istnieć jakieś granice.

Jest pan znanym i rozpoznawanym aktorem. Nadal bierze pan udział w castingach, czy propozycje spływają do pana same?

- Nawet na poziomie aktorów, którzy dostają role bez castingów bardzo często organizowane są konkursy, chociażby tylko po to, by sprawdzić czy wybrana osoba pasuje do swojego filmowego partnera lub partnerki. Przystępuję do nich. Jestem aktorem, człowiekiem, który wykonuje wolny zawód. Nigdy nie wiadomo co przyniesie przyszłość, dlatego zawsze wszystko zaczynam od początku. Nie widzę powodu, żeby nie przyjść na casting i nie spróbować swoich sił, zwłaszcza jeśli zaproszenie wysyła ceniony reżyser.

W osiągnięciu tej uznawanej pozycji wśród polskich aktorów dużo zawdzięcza pan szczęściu?

- Czasem po wypowiedziach znajomych na mój temat mam wrażenie, że faktycznie miałem dużo szczęścia. Wynika to z tego, że akceptuję wszystko, co do mnie przychodzi, nie buntuję się i o nic nie walczę. Jestem aktorem, który nigdy nie miał zrobionych przyzwoitych zdjęć, żadnego portfolio, agenta. Wszystko przyszło do mnie samo. I to jest moja życiowa filozofia. Chyba dlatego jestem uważany za człowieka, który jest obdarzony szczęściem. Czy tak faktycznie jest? Tego nie wiem, nie analizuję. Popełniłem w życiu błędy, jak każdy, ale wciąż jestem otwarty na to, co może mnie spotkać.

Miał pan też szczęście w miłości?

- Miałem. Byłem w paru związkach, które na danym etapie mojego życia dużo mi dały i ja też dużo dawałem z siebie. Teraz posiadam rodzinę i najważniejsze dla mnie moje dzieci i Wiolka.

Ostatnio wokół Teatru IMKA, którego jest pan dyrektorem, zrobiło się nie lada zamieszanie. Jaką przyszłość ma przed sobą IMKA?

- Teatr IMKA z początkiem października rozpoczyna swoją działalność pod nowym adresem, na ulicy Kocjana 3 na Bemowie. Wychodzimy z centrum miasta, ale nie na długo, żeby w zupełnie innej atmosferze przystąpić do nowego sezonu - z większą uwagą i energią skupioną na artystycznej formie teatru. Ulica Kocjana mimo, że znajduje się w Warszawie, to położona nieco na uboczu, ale już niebawem będzie dojeżdżało tam metro. Obecnie w budynku, w którym będzie mieścił się teatr trwa bardzo poważny remont.

W nowej komedii "Szczęścia chodzą parami" wciela się pan w szefa biura projektowego, który nie sprawia wrażenia miłej osoby, takiej, którą widzowie od razu polubią. Musi pan jakoś tej postaci bronić?

- Absolutnie! Nie jestem aktorem, który broni postaci. Jeżeli mam zagrać człowieka złego albo który ma sprawiać takie wrażenie, nie bronię się przed tym, bo po to przyjmuję tę rolę. Norbert jest nieporadnie nieprzyjemny, dlatego jest niegroźny. To człowiek zazdrosny, homofobiczny, nietolerujący lepszych od siebie. Posiada cechy, które nam Polakom są bardzo dobrze znane. On nie stanowi dużego zagrożenia. Widzowie powinni raczej patrzeć na niego z uśmiechem pobłażania, ponieważ jest to postać podkręcona komediowo.

Rozmawiała Barbara Skrodzka/AKPA

AKPA
Dowiedz się więcej na temat: Tomasz Karolak
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy