Reklama

Tom Wlaschiha: Przy "Grze o tron" i "Przekraczając granice" ekipy pracują równie ciężko

Tom Wlaschiha - aktor urodzony w Niemczech, który dał się poznać jako jeden z bohaterów serialu "Gra o tron" - gra jedną z głównych ról w kryminalnej produkcji "Przekraczając granice". Trzeci sezon serialu pojawi się na kanale AXN - odcinek pierwszy stacja wyemituje w poniedziałek, 12 października.

Tom Wlaschiha - aktor urodzony w Niemczech, który dał się poznać jako jeden z bohaterów serialu "Gra o tron" - gra jedną z głównych ról w kryminalnej produkcji "Przekraczając granice". Trzeci sezon serialu pojawi się na kanale AXN - odcinek pierwszy stacja wyemituje w poniedziałek, 12 października.
Tom Wlaschiha na planie serialu "Przekraczając granice" w 2013 roku, w Monako /AFP

Serial "Przekraczając granice" ("Crossing Lines") opowiada o pracy Międzynarodowego Biura Kryminalnego (ICC), elitarnej jednostki policji, ścigającej przestępstwa na terenie całej Europy. Zadaniem europejskiego odpowiednika FBI jest doprowadzić przed oblicze sprawiedliwości najgroźniejszych międzynarodowych kryminalistów.

Sześć miesięcy po wydarzeniach z finału drugiego sezonu serialu, Michel Dorn (Donald Sutherland) reaktywuje komórkę ICC po zaginięciu jednego ze swoich prokuratorów. W trzecim sezonie do zespołu dołączą: ekspert od porwań Marco Constante (w tej roli znany z "Ostrego dyżuru" Goran Visnjic), wybitna detektyw o szwedzko-amerykańskich korzeniach, Carine Strand (znana z serialu "Lost: Zagubieni" Elizabeth Mitchell), a także londyński policjant Luke Wilkinson (Stuart Martin).

Premiera trzeciego sezonu serialu "Przekraczając granice" odbędzie się w poniedziałek, 12 października, na kanale AXN. Tymczasem o tej europejskiej produkcji opowiada Tom Wlaschiha, aktor znany z serialu "Gra o tron", który w "Przekraczając granice" wciela się w Sebastiana Bergera. "To świr technologiczny, zajmuje się komputerami, rozwiązuje internetowe łamigłówki" - mówi o swym bohaterze aktor.

"Przekraczając granice" to coś odświeżającego dla widzów. Akcja rozgrywa się w kilku europejskich krajach i tam też serial, który jakością nie odbiega od wysokobudżetowych amerykańskich produkcji telewizyjnych, jest kręcony. Jak pan sądzi, czy europejscy producenci stworzą więcej tego typu produkcji?

Reklama

Tom Wlaschiha: - Zdecydowanie tak. Ten projekt jest bardzo interesujący z wielu powodów. Po pierwsze, tak będzie wyglądać przyszłość europejskich produkcji telewizyjnych. Ani Niemcy, ani Polacy, ani Francuzi nie są na tyle bogaci, aby móc samodzielnie sfinansować produkcję wysokobudżetowego serialu telewizyjnego. Państwa europejskie będą musiały stworzyć wspólny budżet, aby zapewnić wysoką jakość produkcji, która umożliwi konkurowanie z Amerykanami. Po drugie, coraz łatwiej gra się w języku obcym. Nie to co dziesięć, czy dwadzieścia lat temu. W tamtych czasach, zagraniczny akcent utrudniał zdobycie roli w innym państwie. Nie było takich ról. Całe szczęście to naprawdę szybko się zmienia. Tak szybko, jak zmienia się rzeczywistość nas otaczająca.

- W Berlinie, a pewnie i w Warszawie, jest wielu obcokrajowców, którzy mają różne zawody. Takie po prostu jest dziś życie. Ludzie podróżują. Przeprowadzają się. Zmieniają nie tylko miasta, ale i państwa. Czasem więcej niż raz, czy dwa razy w życiu. Bardzo ważne jest to, że twórcy serialu oddali to w produkcji telewizyjnej. Nie trzeba nawet tłumaczyć, dlaczego postać z Włoch mieszka - dajmy na to - we Francji. To dziś powszechne. To właśnie coś, za co tak bardzo uwielbiam Europę. Można wskoczyć w samolot i znaleźć się w godzinę, czy w półtorej w zupełnie innym państwie i zupełnie innej kulturze. Europa jest tak niesamowicie bogata i różnorodna. Dlaczego nie wykorzystać tego w telewizji?

Czy chciałby pan zostać w Europie i pracować tu, czy rozważa pan karierę w Stanach Zjednoczonych?

- To się przydarza, albo nie. Chyba nie można tego wymusić, czy zaplanować. Naprawdę uwielbiam kręcić w Europie. Uwielbiam też grać w moim ojczystym języku. Uwielbiam odwiedzać Anglię, choćby dlatego, że mieszkałem przez kilka lat w Londynie, gdzie zrealizowałem kilka wspaniałych projektów. Jeżeli nadarzy się okazja w Ameryce, to oczywiście się tym zajmę. Nigdy bym się nie przeprowadził do Hollywood, zatrudnił jako barman i próbował "zakręcić się za jakąś rolą". Uważam, że to rzadko się udaje...

Powiedzmy sobie szczerze - to już nie jest pana przypadek. Po "Grze o tron" stał się pan dość rozpoznawalny.

- Tak, zauważyłem [śmieje się]. Otrzymuję znacznie więcej ofert pracy. Ostatnio mogę wręcz odrzucać propozycje, a to wspaniałe uczucie. Nie dalej jak pięć lat temu, to ja głównie czekałem na telefon od agenta z ofertą.

A propos "Gry o tron", czy praca przy tak ogromnej produkcji różni się bardzo od pracy przy "Przekraczając granice"?

- Najpierw opowiem, co obie produkcje mają ze sobą wspólnego. Aktorzy i ekipa filmowa w obu przypadkach pracują równie ciężko. Nie jest łatwo nakręcić dwanaście odcinków w trzy miesiące - a tak jest w przypadku "Przekraczając granice". Z drugiej strony, "Gra o tron" jest oczywiście ze trzy, może cztery razy większa od "Przekraczając granice" i jest jednocześnie kręcona w czterech różnych państwach. Dla mnie - jako aktora - największą różnicą pomiędzy obiema produkcjami jest to, że "Gra o tron" to serial fantasy, osadzony w realiach średniowiecznych - wszyscy jesteśmy poprzebierani, mamy peruki itd., a "Przekraczając granice" to serial o czasach współczesnych i prawdziwym życiu.

Co pan woli?

- Szczerze mówiąc, nie mam preferencji. Lubię próbować różnych rzeczy, dlatego zostałem aktorem. Najszczęśliwszy jestem, gdy mogę na przemian wcielać się w rolę kostiumową i dramatyczną.

W "Przekraczając granice" miał pan podobno duży wkład w rozwój granej postaci.

- Tak i to jest właśnie fajne w byciu jedną z głównych postaci przez długi czas. Miałem szansę rozwinąć moją postać znacznie bardziej, niż byłoby to możliwe w przypadku dziewięćdziesięciominutowego filmu. Miałem po prostu znacznie więcej czasu. To już trzeci rok przy "Przekraczając granice" i zapewniam, że producenci byli zawsze otwarci i prosili mnie o pomysły na graną postać. Oczywiście nie wszystko mogło trafić do scenariusza, ale w kreatywny sposób łączono to, co wymyślili scenarzyści, na co wyrazili zgodę producenci, lub co odrzucili oraz co aktorzy dodali od siebie. Według mnie taki model zawsze sprawdza się najlepiej.

A jak pan wzbogacił swoją postać?

- Cóż, na początku wszystko było jasne: jestem Sebastian Berger, człowiek od technicznej roboty, zajmuję się komputerami, rozwiązuję internetowe łamigłówki. Osobiście zawsze interesowały mnie postaci z pewnymi problemami. To powoduje, że postać jest naprawdę interesująca i że dany serial mnie wciąga. Zaproponowałem producentom, że skoro to "świr technologiczny", spędzający większość czasu przed komputerem, powinniśmy dodać coś, dzięki czemu postać stałaby się ciekawsza - powinien robić coś nielegalnego. W pierwszym sezonie miał problemy z hazardem. Przyznam, że chciałbym pójść w tym kierunku jeszcze dalej. To jednak jest serial kryminalny, więc przede wszystkim trzeba rozwiązać zagadkę - nie ma tu zbyt wiele miejsca na wątki osobiste.

Domyślam się, że nie ma pan zbyt dużo wpływu na fabułę pisaną dla pana postaci w "Grze o tron".

- To dla mnie zupełnie inny projekt. W "Przekraczając granice" jestem głównym bohaterem, a w "Grze o tron" - jedną z setek postaci.

Co myśli pan o rewolucji zachodzącej w telewizji? Na przykład o tym, że seriale stały się bardziej popularne od filmów?

- Uważam, że amerykańska branża filmowa przez ostatnie dziesięć, czy piętnaście lat wykonała kawał dobrej roboty, rozwijając ambitne seriale, w których kładzie się nacisk na poziomą oś prowadzenia narracji. Jest im łatwiej, bo w Stanach produkcją tych świetnych seriali zajmują się głównie kanały z platform kablowych. Nie obchodzi ich oglądalność tak bardzo, jak stacji europejskich, których istnienie uzależnione jest od liczby widzów. Kanały amerykańskie produkują programy po angielsku, a to wiele zmienia. Z łatwością mogą sprzedawać swoje produkty na rynkach światowych, dlatego w ich zasięgu są większe budżety. Będąc aktorem, doceniam to, że mogę rozwijać swoją postać nie przez dziewięćdziesiąt minut, ale przez całe godziny. Myślę, że to właśnie dlatego wiele aktorów, którzy do tej pory występowali tylko w filmach, próbują teraz sił w serialach. Jakość również jest niesamowita. Pod względem zdjęć nie ma żadnej różnicy między filmem, a choćby odcinkiem "Gry o tron". To było nie do pomyślenia czterdzieści lat temu.

To bardzo ciekawe, że według pana europejskie produkcje nie mają wciąż szans z amerykańskimi. Czy w pana ocenie, ta sytuacja może się zmienić w najbliższej przyszłości?

- Europejscy producenci zdecydowanie się starają. Mogę głównie wypowiadać się na temat Niemiec, bo nie znam sytuacji w innych państwach aż tak dobrze. Niemieccy producenci starają się, ale jeżeli powstaje serial po niemiecku, to rynek jest zbyt mały, by go sprzedać. Według mnie, sieci publiczne boją się spadku oglądalności. Dlatego wybierają produkcje "bezpieczne", a nie ciekawe. Przegrywają i tak, bo w dzisiejszych czasach młodych ludzi nie interesuje już oglądanie programów telewizyjnych, np. w środę o 20:00. Telewizja, jaką znaliśmy do tej pory zniknie i jest to nieuniknione. Stawianie na "bezpieczeństwo" i staranie się zadowolić wszystkich to nie jest skuteczny sposób na dzisiejsze problemy. W czasach zachodzących obecnie dużych zmian, odrobina więcej odwagi ze strony producentów, a zwłaszcza nieco więcej kreatywności, dałyby lepsze rezultaty.

Rozmowa przeprowadzona z Tomem Wlaschihą w kwietniu 2015 roku, w Chorwacji, podczas kręcenia zdjęć do serialu "Przekraczając granice". Materiał publikujemy dzięki uprzejmości kanału AXN.


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Gra o tron
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy