Reklama

Szybkość, z jaką zmienia się świat

Z Kenem Loachem współpracuje już od siedmiu filmów. Za scenariusz ostatniego - "Polak potrzebny od zaraz" - Paul Laverty otrzymał nagrodę na zeszłorocznym festiwalu w Wenecji. Utytułowany scenarzysta w rozmowie z Tomaszem Bielenia opowiedział po co kręcić społecznie zaangażowane kino, dlaczego niepokoi go kierunek, w którym zmierza świat i dlaczego uważa, że Hollywood to nuda.

Chciałem zacząć od tytułu. Czy "It's a Free World..." to pański pomysł?

Paul Laverty: Pamiętam, że zanim obejrzałem pierwszą montażową wersję filmu, miałem w głowie wiele pomysłów na to, jak nazwać ten scenariusz. Oglądając film po raz pierwszy, zapadł mi jednak w pamięć fragment dialogu między główną bohaterką Angie a jej wspólniczką Rose. "To wolny świat. Rób, co chcesz"- mówi Angie. Poczułem wtedy, że ta linijka dobrze oddaje to, z czym chciałem się w tym filmie zmierzyć.

Oczywiście ten tytuł ma ironiczny i sceptyczny wydźwięk. "To wolny świat. Rób co chcesz". Przecież to nonsens. Zdawałem sobie sprawę z jego prowokacyjności.

Reklama

Wie pan jaki tytuł wybrał polski dystrybutor? "Polak potrzebny od zaraz".

Paul Laverty: Chyba pan żartuje... "Polak potrzebny od zaraz"? To nie do pomyślenia! Rozumiem dystrybutorów, którzy ponoszą finansowe ryzyko i próbują jakoś sprzedać film, ale ten tytuł nie ma wiele wspólnego z tym, o czym traktuje ten obraz. Brzmi jak jakaś parodia...

Porozmawiajmy więc lepiej o samym filmie. Na samym początku seansu - zwłaszcza w sekwencji katowickiej - nie mogłem pozbyć się wrażenia, że oglądam film dokumentalny. Jak przygotowywał się Pan do napisania tej historii?

Paul Laverty: Po tym jak zrobiłem irlandzki film, którego akcja rozgrywa się w latach 20. XX wieku (poprzedni film Kena Loacha "Wiatr buszujący w jęczmieniu" - przyp.red.), miałem ochotę na bardziej współczesną, jednak nie mniej istotną historię.

Punktem wyjścia było dla mnie odczucie niesamowitej szybkości, z jaką zmienia się współczesny świat. Zacząłem od wyjazdu do północnej Szkocji, gdzie przeprowadziłem szereg rozmów z ludźmi z Europy Wschodniej, którzy przyjechali tu zbierać truskawki lub pracować w supermarketach. Zjeździłem też wielkie skupiska miejskie - Birmingham, Londyn...

Co z tego wyniosłem, to że ten anglosaski system wcale nie jest najlepszy pod słońcem, mimo że tak właśnie uważają ekonomiści. Cała Europa kopiuje jednak brytyjski system deregulacji (zmniejszenie oddziaływania państwa na ekonomiczną sferę kraju -przyp.red.), uważając go za najlepszy, co według mnie jest nieprawdą.

Skąd polski wątek w scenariuszu?

Paul Laverty: Po prostu zacząłem zbierać historie, które mogłyby obalić ten mit. Rozmawiając ze zwykłymi pracownikami uświadomiłem sobie, jak bardzo są wykorzystywani. I to niesamowite spotkanie w Birmingham z dwudziestoma robotnikami z Polski. Opowiadali mi jakich nadużyć dopuszczają się wobec nich pracodawcy, że nie dostają pieniędzy, że nie zagwarantowano im odpowiednich warunków akomodacyjnych, jak niebezpieczna jest praca, którą wykonują. Jedna nieprawdopodobna historia za drugą.

Zdałem sobie sprawę, że 150-letnia tradycja ustawodawstwa pracy - że to w praktyce nie istnieje. Niby świat się zmienia na lepsze: ludzie zarabiają coraz więcej pieniędzy, podnosi się poziom życia - ale zapominamy jakie są koszty.

Mógłbym opowiedzieć o wiele bardziej przerażające historie, zdecydowałem się jednak na bardziej przyziemną. Dlatego na bohaterkę wybrałem samotną matkę - Angie - na własnej skórze doświadczającej niesprawiedliwości, która jest udziałem wielu nielegalnych imigrantów, starających się o pracę na Wyspach.

Dlaczego zdecydował się pan opowiedzieć tę historię z jej punktu widzenia, a nie spojrzeć na nią oczami imigrantów?

Paul Laverty: Oczywiście imigracja to wielki i nie mniej ważny temat. Chciałem jednak w tym filmie powiedzieć coś bardziej uniwersalnego odnośnie zmian w rozwoju współczesnego świata, których jesteśmy świadkami.

Jeśli spojrzy się na ojca Angie - to człowiek, który najprawdopodobniej spędził 35 lat w jednej pracy. Ma stałą płacę, należy do związku zawodowego. O jego godności nie decyduje bogactwo, lecz praca. Ma silnie zakorzenione poczucie solidarności - nie tylko ze swoimi najbliższymi, rodziną, lecz także z grupą współpracowników. I człowiek ten uświadamia sobie, że jego córka, kilkadziesiąt lat później, żyje w zupełnie innym świecie. Ona nie może czuć się bezpiecznie, ona żyje w wiecznym strachu o to, co będzie jutro.

Ludzie, którzy są pomysłowi i ambitni, mogą być też bardzo niebezpieczni. Chciałem przyjrzeć się złożoności tego problemu, nie chciałem ograniczać się do krytyki systemu pracy. Chciałem zobaczyć moją bohaterkę jako element długiego łańcucha podwykonawców. Podam przykład: supermarkety zawierają umowy z rolnikami - ustalają kwoty, które rolnicy dostana za dostarczane produkty. Jednak wszystko to zbudowane jest według tak restrykcyjnych kryteriów, że rolnicy, chcący zarobić coś na tej transakcji, mają tylko jedno wyjście - wziąć tanią siłę roboczą. Jeśli spojrzymy na sytuację Angie, zobaczymy cały łańcuch ekonomicznych powiązań, definiujących współczesny świat. Wydaje mi się to bardziej interesujące, niż tylko pokazanie ofiar tych gospodarczych mechanizmów.

Jest pan z wykształcenia prawnikiem, jednak film "Polak potrzebny od zaraz" postrzegam raczej jako socjologiczną diagnozę. Jest ona mroczna i bardzo pesymistyczna, nie pozbawiona jednak nadziei w człowieka. Z jednej strony ekonomia, z drugiej człowieczeństwo. Czy między tymi dwoma biegunami rozgrywa się dramat współczesnego człowieka?

Paul Laverty: Jeśli spojrzeć na współczesny świat - nigdy jeszcze władza i pieniądz nie były tak silnie skoncentrowane. To jest wprost nie do pomyślenia, jak wiele zasobów znajduje się w tak niewielu rękach. Brzmi to trochę jak science-fiction, ale ja tego nie wymyśliłem. Jeśli spojrzy się na statystki ekonomistów, pojmie się, że jest na świecie z 500 osób, które ma do dyspozycji tyle samo zasobów, co połowa ludzkości. Problemem jest więc, jak zdemokratyzować władzę i pieniądze. To nie jest takie proste - starałem się dać to do zrozumienia w filmie. Wszyscy przecież korzystamy z supermarketów, ale nie zastanawiamy się nad tym, dlaczego te produkty są takie tanie. Że gdzieś - na przykład w Bangladeszu - ktoś dostaje za swoją pracę marne 10 centów.

Chciałem na koniec zapytać pana o stosunek do hollywoodzkiego kina. W kontekście tego, co pan powiedział i w opozycji do filmów, które pan napisał - Hollywood wydawać może się jednym wielkim kłamstwem.

Paul Laverty: Nie oglądam zbyt wielu filmów, nie mam jednak wątpliwości, że w Stanach Zjednoczonych są też wyśmienici filmowcy. Nie jestem jednak zainteresowany tym, co potocznie określa się mianem Hollywood. To bardzo nudna, czarno-biała wizja świata. Zawsze bierze mnie na śmiech, kiedy Amerykanie powtarzają, że kino jest dla nich jedynie rozrywką - większość hollywoodzkich produkcji traktuję bowiem jako kino polityczne.

Oczywiście uogólniam, ale zazwyczaj bohaterami amerykańskich filmów są bogaci, biali ludzie, którzy podbijają świat lub rozwiązują najbardziej palące jego problemy, wykorzystując w tym celu swoje bogactwo. Zawsze wiem, jak to się skończy, dlatego jedyne słowo, które przychodzi mi na myśl, gdy słyszę Hollywood - to nuda.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy