Reklama

Stefan Pawłowski: O niego się nie martw

Już niedługo wrócą do nas w trzecim sezonie bohaterowie produkcji "O mnie się nie martw". Czy przystojny mecenas Kaszuba i wcielający się w niego aktor mają ze sobą dużo wspólnego? O czym marzy i jak wyobraża sobie idealny związek każdy z nich?

Już niedługo wrócą do nas w trzecim sezonie bohaterowie produkcji "O mnie się nie martw". Czy przystojny mecenas Kaszuba i wcielający się w niego aktor mają ze sobą dużo wspólnego? O czym marzy i jak wyobraża sobie idealny związek każdy z nich?
Marzenie Stefana Pawłowskiego? Zagrać w remake'u "Potopu" /AKPA

Wygląda na to, że w serialu dorobi się pan od razu całej rodziny!

Stefan Pawłowski: - No, tak się chyba zapowiada, choć jeszcze do końca tego nie wiem. Ale to będzie rodzina, której Marcinowi zawsze brakowało. Po pierwsze - był jedynakiem; po drugie - miał bardzo zapracowanych rodziców, ciągle w rozjazdach. A w czasie jego studiów wyjechali na stałe.

Czy "Kaszuba mecenas" znajdzie w sobie tyle siły woli, by oprzeć się wpływom ojca, który zostanie jego szefem?

- Mamy kilka mocnych scen. Ojciec, czyli Marek Kaszuba, grany świetnie przez pana Krzysztofa Stelmaszyka, rządzi w kancelarii twardą ręką. To senior do tej pory wytyczał szlaki życiowe Marcina, m.in. zdecydował, że syn ma iść na prawo, bo to jest jedyna słuszna droga. I Marcin do pewnego momentu nią podążał, ale odkąd się wyzwolił, ani myśli nadal wysłuchiwać rozkazów.

Jak pan sądzi, czy w prawdziwym życiu są możliwe takie związki, jak Igi i Marcina?

- Sam się nad tym czasem zastanawiam. Nie jestem specjalistą, jeśli chodzi o związki i miłość, ale wydaje mi się, że ilu jest ludzi na ziemi, tyle może być relacji. I o tym, czy miłość jest ślepa, czy nie, czy idzie w parze z sercem, czy z rozumem, można rozmawiać godzinami. Scenariuszy na ten temat powstała niezliczona ilość, a w życiu... Obiło mi się o uszy, że istniały romanse typu szlachcic i dziewczyna z ludu (śmiech). Tu mamy podobną sytuację. Myślę, że jest to możliwe. Nie wiem, czy ja byłbym w stanie być w takim związku, czy nie. Ale znam też pary, które były dobrane jak w korcu maku, a tu nagle bach i koniec. Więc nie ma na to reguł.

Reklama



Jakie kobiety pan lubi, słodkie i uległe czy spontaniczne i porywcze jak Iga?

- Myślę, że takie, które mają swoje pasje i zainteresowania, a także własne zdanie. Które wiedzą, czego chcą od życia. I nie mam tu na myśli kobiet, które dążą do celu po trupach. Ale takie, które nie są kulą u nogi, bluszczem. Ja ogromnie cenię sobie wolność, to ważna wartość w moim życiu pod wieloma względami, także np. politycznym i religijnym, więc powinna to być osoba, która umiałaby to uszanować i dla której też byłoby to ważne. I tej niezależności proszę nie mylić z brakiem wsparcia, rozmowy, pomagania sobie, wspólnego tworzenia. W związku powinno być jak w prawdziwej przyjaźni. Nie mam wielu przyjaciół, ale tych, których mam, niezwykle cenię za to, że w każdej chwili mogę na nich liczyć. I nie jest to okraszone jakąś wymuszoną zależnością w rodzaju "dlaczego się nie odzywasz?". Powiem szczerze, że tego się właśnie nauczyłem od kilku przyjaciół.

Prywatnie jest pan również tak elegancki jak mecenas Kaszuba?

- To najbardziej zależy od pogody i humoru. Ogólnie raczej noszę się na luzie. Chodzi o to, żeby się dobrze czuć. Nie przeglądam non stop magazynów modowych i nie rozważam zestawu ubrań czy butów, jaki włożę dziś czy jutro. Na zakupy chodzę rzadko i kupuję hurtowo to, czego mi potrzeba.

Przywiązuje pan dużą wagę do savoir vivre’u?

- Tak, przywiązuję. Nie mówię, że to mój dekalog, ale jestem wdzięczny dziadkom i rodzicom za tę wartość. Podstawowe zasady mam we krwi. Np. zawsze otwieram drzwi kobietom, bo ja po prostu bardzo je szanuję. Są wspaniałe, skomplikowane, często ich nie rozumiem, ale szalenie lubię ich towarzystwo. Nie ma nas bez nich i ich bez nas.

Jakie są pana marzenia?

- Pragnieniem najbliższym realizacji jest wyprawa rowerowa do Stambułu, ale o dalszych mógłbym gadać i gadać. Co do spraw zawodowych: uwielbiam kino historyczne. Jeżeli robiono by remake "Trylogii", to moim marzeniem byłoby tam zagrać. Nie śmiem powiedzieć, że Bohuna. Albo młodego pana Nowowiejskiego. W "Potopie" moglibyśmy z moim bratem Józefem wcielić się w młodych Kiemliczów (śmiech). Reasumując: dostałem prezent od losu w postaci tego, co robię teraz. Ogromnie się cieszę, że od razu po szkole wskoczyłem w tak ciekawy projekt. Co będzie dalej, Bóg tylko wie. Natomiast jeśli miałbym pójść w totalną abstrakcję, hmmm... Wychowałem się na literaturze i filmach indiańskich. Chciałbym więc zagrać w produkcji o Indianach - jest taka fantastyczna trylogia "Złoto Gór Czarnych". Tylko wiadomo, że raczej musiałby to być film amerykański. Chciałbym też zobaczyć różne miejsca w Stanach związane z tym tematem.

Skąd się wzięły imiona pana i pańskiego brata? Dość rzadko spotykamy wśród młodych ludzi Stefanów i Józefów...

- Nie wiem dokładnie, jak było z moim rodzeństwem, ale ja zawdzięczam imię znajomości rodziców z kardynałem Stefanem Wyszyńskim.

Katarzyna Sobkowicz

Telemax
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy