Reklama

"Staram się nie powtarzać"

Alan Parker to bardzo niepozorny reżyser. Jego kariera filmowa jest dość nierówna. Sir Alan ma jednak na swoim koncie prawdziwe majstersztyki sztuki filmowej. "Midnight Express", "The Wall", czy "Ptasiek" mają zapewnione zaszczytne miejsce w historii kina. Brytyjski rezyser był gościem Warszawskiego Festiwalu Filmowego, gdzie zaprezentowane zostały dwa jego klasyczne filmy: "The Wall" z muzyką zespołu Pink Floyd oraz "The Commitments". Organizatorzy festiwalu potraktowali zaproszenie Parkera symbolicznie; wszak to jego "Ptasiek" zwyciężył w pierwszym plebiscycie publiczności warszawskiej imprezy w 1984 roku.

Reklama

Z Alanem Parkerem rozmawiał i przysłuchiwał się jego spotkaniu z publicznością Tomasz Bielenia.

Jak scharakteryzowałby Pan swoje filmy?

Alan Parker: Zawsze starałem się robić różne rzeczy. Rozpocząłem zabawę z filmem od dwóch tak różnych filmów, że w pewnym sensie stało się to dla mnie wyzwaniem. Pomyślałem, że tylko w ten sposób będę mógł uzyskać twórczą świeżość - robiąc za każdym razem zupełnie inny film. Krytycy filmowi lubią takie generalizacje, uwielbiają wrzucać reżyserów do przegródek, bo to im ułatwia sprawę. Zawsze starałem się uniknąć zaszufladkowania. Poza tym nie umiałbym w kółko opowiadać o tym samym i w ten sam sposób, bo zanudziłbym się na śmierć.

Jaki film ze swojej filmografii lubi Pan najbardziej?

Alan Parker: Zazwyczaj, gdy udzielam wywiadów staram się promować swój ostatni film, więc odpowiadam, że moim najlepszym filmem jest ten ostatni. Ale tak poważnie, to bardzo trudno jest mi wskazać mój ulubiony film. Bardzo lubię "Shoot the moon", który odniósł najmniejszy sukces ze wszystkich moich filmów, a który prawdopodobnie jest najlepszym obrazem jaki zrobiłem.

Czego nauczyła Pana realizacja reklamówek telewizyjnych?

Alan Parker: W latach 60. i 70. brytyjski przemysł filmowy był dosyć depresyjny. Robienie reklam było jedynym sposobem na jakąkolwiek pracę filmową. W ten sposób ja i Riddley Scott mogliśmy uczyć się kina - realizując reklamówki telewizyjne. Dziś już, oprócz serwisów informacyjnych, nie oglądam telewizji. Jak jestem zapraszany do jury konkursów na najlepsze reklamy, zawsze myślę; "Po cholerę mnie wybrali, przecież ja w ogóle nie oglądam reklam?!"

Którego ze współczesnych reżyserów ceni Pan najbardziej?

Alan Parker: Wielkim podziwem darzę Kena Loacha, zresztą to u jego boku zaczynałem karierę filmową. Nadal uwielbiam to, co robi. Jego filmy przybliżają mnie do poznania drugiego człowieka i nie znam innego reżysera na świecie, który robi to tak perfekcyjnie jak Loach.

Jaka jest obecna sytuacja kina brytyjskiego?

Alan Parker: Tradycyjnie brytyjskie kino było finansowane przez wsparcia rządowe i podatki. Te ulgi zostały w zeszłym roku zniesione i nie wprowadzono na ich miejsce żadnych nowych, co wprowadziło zamieszanie. Z tego powodu filmy robione w Wielkiej Brytanii, jak np. Harry Potter, mogą wkrótce zmienić miejsce swojej produkcji. Nikt już nie zrobi takich filmów w Anglii. Problem w tym, że pomimo tego, że mówimy po angielsku i robimy filmy po angielsku, to zawsze zdominowani byliśmy przez kino amerykańskie. Nie ma czegoś takiego jak brytyjski przemysł filmowy, bo zawsze stoją za nim amerykańskie pieniądze.

Ale istnieje przecież kino europejskie...

Alan Parker: Kino zdominowane jest przez kinematografię amerykańską. Jest to smutne, bo 20 lat temu było o wiele więcej europejskich filmów pokazywanych w Londynie. Jestem członkiem Europejskiej Akademii filmowej i co roku dostaję to wielkie pudło z europejskimi filmami, tak że mogę być jednak na bieżąco.

Nie jestem nacjonalistą, więc nie ma dla mnie różnicy czy oglądam brytyjskie, czy polskie kino. W filmie chodzi o komunikowanie się.

Czy kino europejskie potrafi nawiązać kontakt z widzami?

Alan Parker: Poważnym problemem kina europejskiego jest to, że ludzie, z wielu różnych powodów, nie chodzą na nie do kina. Z kolei kino amerykańskie posiada ogromną widownię, ale nie mówi nic istotnego. Zajmuje się bardziej sprzedażą filmów, nich ich oglądaniem. Zajmuje się kreowaniem nierealnego świata, a nie dostarcza nam wiedzy o świecie, w którym żyjemy.

Jak zaczął Pan karierę filmowca?

Alan Parker: Zacząłem jako pisarz. Zostałem reżyserem w momencie, w którym napisany przeze mnie scenariusz napisał kto inny (śmiech).

Proszę opowiedzieć o okolicznościach przyjęcia Pańskiego filmu "Midnight Express" i reakcji tureckich władz na ten obraz?

Alan Parker: Kiedy film pojawił się w dystrybucji, władze tureckie chciały zablokować "Midnight Express". Nie przyniosło to żadnych efektów, a film odniósł sukces. Ciągle są ludzie, których wyobrażenie Turcji zostało ukształtowane przez wizje zawarte w filmie "Midnight Express". Więc chyba film ten nie pomógł Turcji w jej aspiracjach o członkostwo w Unii Europejskiej.

Kiedy wypełnia się te ankiety, w których podane są powody, dla których Turcja nie powinna przystąpić do Unii Europejskiej, gdzieś na 7. miejscu widnieje tytuł "Midnight Expresss". Ale jak już Turcy wejdą do Unii, nie upłynie 10 lat jak zapomną o tym filmie.

Czy nakręciłby Pan jeszcze taki film jak "The Wall"?

Alan Parker: "The Wall" był bardzo oryginalnym filmem jak na tamte czasy. Starałem się opowiedzieć historię tylko za pomocą obrazów i muzyki a trzeba pamiętać, że film powstał zanim jeszcze mieliśmy MTV. Nadal myślę, że ważne jest, by historię w filmie opowiadać tylko przy użyciu obrazu i muzyki. Wydaje mi się jednak, że teraz taki film by nie powstał, byłby po prostu za drogi. Wtedy pozwolono nam na jego realizację, bo płyta Floydów sprzedawała się bardzo dobrze. To przecież jeden z najlepiej sprzedających się albumów w historii muzyki.

Podobno Roger Waters nie był zadowolony z tego filmu. Mówił, że jest zbyt mroczny...

Alan Parker: Roger Waters jest trochę szalony. Wydaje mi się, że przechodził przez wiele terapii. Dziwię się, że nie podoba mu się ten film, bo jest jedną z najbardziej depresyjnych postaci jakie znam. Myślę, że film jest dość dokładnym odwzorowaniem muzyki na płycie Pink Floyd. Roger Waters, z tego co słyszałem, staje się coraz milszym człowiekiem, więc pewnie dlatego film podoba mu się coraz bardziej.

Czy ma Pan pomysł na następny film?

Alan Parker: Ciężko jest mi powiedzieć jaki będzie mój następny film. Obecnie łatwiej byłoby mi nawet powiedzieć, że nie nakręcę filmu, niż że go zrobię. Ale obiecałem już kilku osobom film w następnym roku, więc pewnie go nakręcę. Mam nadzieję, że mi się to uda.

Proszę opowiedzieć o filmie o Juriju Gagarinie, do którego realizacji się Pan kiedyś przymierzał.

Alan Parker: Od trzech lat usiłuję zrealizować ten projekt. Z powodów technologicznych, będzie to kosztowny film i ciężko będzie zdobyć na niego amerykańskie pieniądze, bo ten zły wygrywa (śmiech).

Myślę, że to świetna historia o wieśniaku, który zostaje wybrany do lotu kosmicznego. Problem polega na tym, że chodzi o Rosjanina, a nie o Amerykanina.

Jak wyglądała współpraca z Peterem Gabrielem przy filmie "Ptasiek"?

Alan Parker: Współpraca z Peterem była niezwykła. Moim pomysłem - i naciskałem na to - było to, żeby te stare kawałki trochę poprzerabiać, wycisnąć z nich to, co mi się najbardziej podobało. Z tego punktu widzenia były to bardzo kreatywne ćwiczenia. A Gabrielowi wyszedł świetny soundtrack. Metoda, którą posłużyliśmy się przy realizacji ścieżki dźwiękowej do "Ptaśka" została zresztą później skopiowana w setce innych filmów.

W Pana filmach widać szczególne uwrażliwienie na muzykę. Co łączy Pana filmy muzyczne?

Alan Parker: Za każdym razem staram się robić coś innego, aby się nie powtarzać. Tak jest też w przypadku moich filmów muzycznych, które tak naprawdę są zupełnie różne. "Evita" to opera, "The Wall" film z obrazami i muzyką- bez dialogu, "The Commitments" to dramat, który przypadkowo zawiera w sobie tyle muzyki. Myśle, że nie należy oceniać moich filmów zbyt powierzchownie.

Twórczość jakiego polskiego reżysera ceni Pan najbardziej?

Alan Parker: Zazwyczaj, gdy ktoś pyta mnie o polskie kino, odpowiadam: Kieślowski; gdyby ktoś zapytał o węgierskie, powiedziałbym: Szabo. Są to oczywiste odpowiedzi, bo wszyscy widzieliśmy te filmy. Osobiście uważam, że bardzo ważne jest, by każdy kraj potrafił wyrazić się poprzez kino. Byłoby bardzo smutne, jeśli kino ujednoliciłoby się i stworzyło coś w rodzaju kina unijnego, na wzór Unii Europejskiej. Nie jestem ekspertem i nie widziałem wielu filmów, więc nie czuję się kompetentny do udzielenia odpowiedzi na to pytanie.

Współpracę z jakim aktorem wspomina Pan najchętniej?

Alan Parker: W pamięci najbardziej zostają ci, o których chciałoby się zapomnieć. Ale miałem dużo szczęścia i aktorzy, z którymi współpracowałem byli dla mnie łaskawi. Są amerykańskie gwiazdy, z którymi bardzo trudno się pracuje, i po zakończeniu zdjęć nie chce się ich więcej widzieć.

A Madonna?

Alan Parker: Madonna na planie "Evity" bardzo ciężko pracowała, jest bardzo profesjonalną aktorką. Z wszystkimi na planie była skonfliktowana, ale dla mnie była łagodna. Ktokolwiek inny, zapytany o to samo, odpowiedziałby, że to był koszmar. Ale ja mogę powiedzieć o niej same dobre rzeczy. Poza tym Madonna mieszka teraz w Londynie, więc wpadamy na siebie od czasu do czasu.

Niektórzy reżyserzy starają się zaprzyjaźnić z aktorami. Dla mnie jest to po prostu praca, nie wybywamy razem na miasto. Poza tym bardzo rzadko pracuję z jakimś aktorem kolejny raz.

Jak skomentowałby pan przyznanie nagrody Nobla Haroldowi Pinterowi, który przecież też pracował jako scenarzysta filmowy (głównie z Josephem Losey'em)?

Alan Parker: Myślę, że byłem równie zaskoczony jak on sam. To naprawdę utalentowany człowiek. Ale naprawdę nie wiem, co oznacza nagroda Nobla. To trochę tak, jakby dostać gwiazdę hollywoodzką na Bulwarze Sław. One też kosztują 10 tys. dolarów. Po prostu jestem podejrzliwy w stosunku do grupy osób, która decyduje, że ta, a nie inna osoba powinna dostać nagrodę. Jedynym znaczeniem nagrody Nobla jest to, że się dostaje pieniądze. Po prostu kolejna nagroda.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Alan Parker
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy