Reklama

Siekierą i kamerą

"Siekierą i kamerą" - tak Wojtek Smarzowski ("Dom zły", "Róża") nazywa sposób, w jaki realizuje filmy. Jego najnowszy obraz - "Drogówka" (w kinach od 1 lutego) - to historia kryminalna rozgrywająca się w środowisku warszawskich policjantów.

Skąd się wzięła "Drogówka?

Wojtek Smarzowski: - Jakieś 15-20 lat temu formatowałem pierwsze odcinki telewizyjnego programu "Drogówka". Siedziałem na tylnym siedzeniu radiowozu i filmowałem policjantów w trakcie ich pracy. Dostawałem najlepszych na komendzie. Pomyślałem wtedy, że ten język i ten świat jest bardzo energetyczny filmowo i tak zaczął kiełkować pomysł, żeby zrobić film, którego bohaterami byliby policjanci drogówki. Później chciałem zrobić film o korupcji i - nie wiadomo dlaczego - jakoś te tematy mi się połączyły.

Reklama

Początkowo ten film funkcjonował pod tytułem "7 dni".

- Od zawsze miała być "Drogówka". Żeby uprościć pewne sytuacje zmieniłem tylko tytuł na czas realizacji zdjęć. Założyłem, że jeśli urzędnik dostanie scenariusz pt. "Drogówka", to być może będzie chciał go przeczytać i będziemy mogli mieć problemy z uzyskaniem zgody na kręcenie w poszczególnych obiektach, na zamykanie ulic itd. Tak naprawdę jednak nikogo nie oszukałem, bo scenariusz był ten sam, nic nie wymieniłem poza tytułem. Ten zabieg zwyczajnie uprościł wszystkie procedury; dla mnie w głowie to zawsze była jednak "Drogówka".

Współpracowaliście z policją?

- Mieliśmy opiekę policyjna, bo musieliśmy blokować ulice. Byli też policjanci, którym dawałem do przeczytania tekst scenariusza do konsultacji, potem oglądali pierwszą "okładkę". Chciałem się upewnić, że nie zrobiłem żadnych merytorycznych błędów. Wspominam tę współpracę wzorowo.

To chyba pierwsza główna rola Bartłomieja Topy w kinie.

- A kto grał główną rolę w "Domu złym"? Arek Jakubik, Marian Dziędziel, czy może Kinga Preis?... Z Bartkiem pracuję już od dłuższego czasu. Było "Wesele", jeszcze wcześniej zrobiliśmy teatr "Kuracja"... Jakoś zawsze było mi blisko do Bartka.


W "Drogówce" zobaczymy też grupę aktorów, którzy zagrali u pana po raz pierwszy. Chodzi mi o Julię Kijowską, Adama Woronowicza i Izabelę Kunę.

- Wszyscy zawsze mi mówią, że otaczam się grupą "swoich" aktorów. To chyba nic nowego. Reżyserzy często współpracują z tymi samymi aktorami. To pytanie wynika też być może stąd, że moje filmy nie są kameralne, zawsze rozgrywają się na paru planach, w związku z czym częściej mogę korzystać z tych samych aktorów i pewnie stąd takie wrażenie. Jest jednak jeszcze bardzo wielu aktorów, z którymi chciałbym pracować i właśnie teraz przyszedł czas na Julkę Kijowską, Izabelę Kunę i Adama Woronowicza. Dodam, że ta współpraca spodobała mi się do tego stopnia, że w filmie, który teraz kręcę - adaptacji "Pod Mocnym Aniołem" Jerzego Pilcha - również się pojawią.

Chyba nigdy montaż nie grał w pana filmie tak pierwszoplanowej roli. Od pierwszego ujęcia widz doświadcza montażowej gęstości "Drogówki".

Montaż zawsze był dla mnie ważny. To jest jeden z trzech elementów, które pozwalają mi pracować nad filmem - pierwszy to scenariusz, drugi dobór aktorów, trzeci - właśnie montaż. Wydaje mi się, że montaż w "Weselu" i w "Domu złym" też był intensywny. Ważny był również w "Róży", choć to zupełnie inna historia. A z "Róży" tak naprawdę wynikła "Drogówka". Chodziło o to, że po takim statecznym filmie jakim jest "Róża" chciałem zrobić coś skrajnie innego i być może to jest kwestia odreagowania; taka współczesna, zwariowana historia, wydaje mi się też, że świeża formalnie. Gdybym nie zrobił wcześniej "Róży" to "Drogówka" wyglądałaby zupełnie inaczej.

- Mówiąc o kwestii formalnej, nie do przeoczenia jest również bogactwo sposobów, w jakich filmuje pan swoich bohaterów. To było już w scenariuszu, czy wpadł na to operator Piotr Sobociński jr?

- Jeżeli widziałeś film, to wiesz, że ten a nie inny sposób filmowania był wpisany w historię, w scenariusz. Piotrowi zawdzięczam zaś to, że się nie przestraszył, że rzucił się na główkę do pustego basenu. Można było ten film zrobić tak, żeby zarejestrować wszystko po bożemu - dobrą kamerą - a potem degradować niektóre fragmenty. On od razu zgodził się na to, że to co ma być zrobione porządnie - jest porządnie, a to co ma być degradowane - będzie zrobione tymi kamerami, które mamy w kieszeni: telefonami, kamerami przemysłowymi oraz innymi nośnikami. Wpłynęło to oczywiście na sposób opowiadania. Filmując telefonem w 30 sekundach można zawrzeć bardzo dużo ujęć, z dużą kamerą bylibyśmy nieźle ugotowani a sama opowieść byłaby przedstawiona w bardziej tradycyjnej formie.

Aktorzy sami kręcili sceny z komórek?

- Zdarzało się. W tym filmie jest bardzo dużo ujęć, w związku z czym jest także wielu operatorów. Często aktorzy sami się filmowali i te ujęcia dokładaliśmy później w montażu.

Gdy dziennikarze pytają pana przy premierze kolejnego filmu, żeby spróbował pan dookreślić go gatunkowo, pan ciągle powtarza, że nakręcił komedię romantyczną . W "Drogówce" elementów komediowych jest jednak chyba więcej niż w pana poprzednich filmach.

- "Drogówka" ma bardzo podobną konstrukcję do "Wesela", czy "Domu złego". Na początku jest część komediowo-obyczajowa, która stopniowo przechodzi w kryminał. Gdybym musiał jakoś sklasyfikować ten film, to właśnie tak by to wyglądało: historia kryminalna z rozbudowanym komediowo-obyczajowym początkiem. Tak samo skonstruowane jest "Wesele"... W pewnym momencie przestajemy się rechotać z tych ludzi na weselu i powinna przyjść jakaś refleksja.

W "Drogówce" kryminalny aspekt historii do końca przeplata się jednak z wątkami komediowymi. Chodzi mi głównie o epizody bohaterów Arkadiusza Jakubika i Eryka Lubosa.

- Rzeczy tragiczne obok komicznych - to mi się generalnie podoba. Uważam, że takie jest życie i przynajmniej ja takie zderzenia lubię w kinie, a na ile one są energetyczne - to już widzowie sami sobie odpowiedzą.


W związku z użyciem "zdegradowanego" obrazu "Drogówka" zbliża się wizualnie do kina dokumentalnego. W tym kontekście zasadne staje się pytanie o prawdziwość zdarzeń przedstawionych na ekranie.

- Sposób filmowania odnosi się do dokumentu. Oczywiście, że szukamy tzw. szeroko rozumianej prawdy i to się automatycznie przekłada na taka a nie inną formę, czyli na sposób filmowania. Natomiast jeśli chodzi o moje osobiste doświadczenia, to jak najbardziej są w tym filmie zawarte, oczywiście nie z programu "Drogówka", tylko z własnych przygód, z opowieści moich znajomych, troszkę poczytałem... Moja praca polega trochę na tym, że ładuję głowę różnymi zdarzeniami i sytuacjami, które w momencie, kiedy piszę historię, jakoś wyskakują spod czapki a ja je składam w taki swój filmowy świat. Hibernuję pewne zdarzenia, nawet z dzieciństwa, a potem je wykorzystuję.

Muzyka Mikołaja Trzaski. Czy tylko ja nie zwróciłem na nią uwagi w trakcie seansu? Usłyszałem ją dopiero jako tło napisów końcowych...

- Sam sobie na to musisz odpowiedzieć. Dla mnie ważne jest, żeby poszczególne elementy, które składają się na film, nie wybijały się na plan pierwszy, tylko stanowiły całość. Muzyka Trzaski idealnie wpasowała się w akcję - kiedy trzeba, zaczynamy jej słuchać, na początku w ogóle jej nie ma. Z Mikołajem pracuję już któryś raz i wydaje mi się, że bardzo dobrze się rozumiemy. Lubię taką schowaną muzykę... Tak samo z aktorami. Nigdy nie szukam liderów, tylko zespołu. I taki mam.

Główny bohater - bo od pewnego momentu ten film jest filmem bohatera Bartłomieja Topy - przypomina mi Serpico z filmu Sidneya Lumeta. A jeśli chodzi o wrażenia na poziomie obrazu, to pomyślałem o "Nieodwracalnym" Gaspara Noe - chodzi mi głównie o klimat sekwencji realizowanych w klubach nocnych. Jakie filmy pan ogląda i czy coś z tych seansów przeniknęło do "Drogówki"?

- Oba filmy, o których mówisz, znam. W żaden sposób nie wpłynęły one natomiast na to, jak wygląda "Drogówka" . Prędzej szukałbym jakichś skojarzeń - ale to nie są bezpośrednie inspiracje - w "Ściganym" z Harrisonem Fordem czy "Złym poruczniku" Abla Ferrary. Tak naprawdę jednak to wszystko już gdzieś było. Pozostaje tylko kwestia sposobu, kontekstu oraz intensywności wykorzystania kinematograficznych nawiązań.


- Kino które lubię, to są filmy takich trochę poetów, trochę porąbańców. Szukam kina autorskiego, lubię Bélę Tarra, lubię Kim Ki-duka, Michalea Haneke... To są reżyserzy, których filmy oglądam z przyjemnością. Historii, które oni opowiadają, ja sam nie potrafiłbym wymyślić. Lubię tę sytuację, kiedy jestem schowany, jestem widzem, patrzę i przeżywam, wchodzę w jakiś inny świat, a potem wracam do swoich historii, które opowiadam siekierą i kamerą.

Po "Weselu" na kolejny pana film czekaliśmy aż 5 lat. Pana ostatnie obrazy - "Róża", "Drogówka" i "Anioł" - powstają właściwie jeden po drugim.

Rzeczywiście, moja - nie chcę mówić "kariera" - powiedzmy "działalność zawodowa", nabrała w ostatnim czasie tempa. Z filmu wchodzę w film. Wiem, że taka sytuacja już się pewnie nie powtórzy. Po tych kilku filmach myślę o zrobieniu sobie przerwy. Muszę się skupić, odreagować , przygotować się do filmu o rzezi wołyńskiej, bo taki mam teraz w głowie. Już piszę scenariusz, ale wiem, że po pierwsze będę potrzebował sporo czasu, żeby zorganizować pieniądze na ten film, po drugie - ja też potrzebuję jakiegoś wyciszenia. Cieszę się jednak z tego, że mam ciągłość pracy i że zrobiłem trzy filmy pod rząd. Przedtem czekałem długo, teraz poszło za szybko. Wyszło na remis.

"Drogówka" - warto zobaczyć? Dołącz do dyskusji na forum!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy