Reklama

Sebastian Fabijański: Jestem bezpośredni

Pokazał, na co go stać w serialu „Belfer” i nowym „Pitbullu”. Teraz oglądamy go w „Pakcie”.

Pokazał, na co go stać w serialu „Belfer” i nowym „Pitbullu”. Teraz oglądamy go w „Pakcie”.
Sebastian Fabijański /Piotr Andrzejczak /MWMedia

Jak się pan czuł w roli młodego szefa sztabu wyborczego, któremu marzy się kariera?

Sebastian Fabijański: - Patryk pełni niewdzięczną funkcję. Nawet na chwilę nie może się zdekoncentrować. Zawsze stoi z boku, ale jest kluczowym ogniwem układanki. Dba o wszystko, gdyż w kryzysowym momencie musi zachować chłodną głowę. Kalkuluje, kombinuje, manipuluje, walczy o czysty przekaz. Jednak nie zawaha się, gdy trzeba grać nieczysto.

Co pan pomyślał po przeczytaniu scenariusza?

- Świat polityki jest mi bardzo daleki. Krzysztof Majchrzak powiedział, że moje hasło to: "dymać dyplomację". Miał na myśli, że w relacji z drugim człowiekiem cenię sobie prawdę. Tego nie znajdziemy w polityce, w której liczą się spryt, umiejętność lawirowania i owa dyplomacja. Politycy nie walczą o szlachetność, prawdę, tylko o sprawy, które mają do załatwienia. Jestem bezpośredni, co cenię sobie u innych. Niestety, coraz rzadziej się z tym spotykam, bo ludzie nie chcą brać odpowiedzialności za swoje czyny. Wolą prześlizgiwać się przez życie. Nie wypowiadają głośno swoich opinii, nie bronią ich.

Czyli politykiem nie mógłby pan być.

- Nie mógłbym być też prawnikiem i bronić pedofila, o którego winie byłbym przekonany.

Reklama

Jak szukał pan emocji, które widzimy na ekranie? Non-stop oglądał pan informacje, śledził wydarzenia w parlamencie?

- Przed wejściem na plan mocno interesowałem się naszą sceną polityczną, ale szybko mnie to zniesmaczyło, wywoływało niepotrzebną agresję i przestałem oglądać wiadomości. Te wszystkie fałszywe uśmiechy, gesty, słowa zaczęły mnie przerażać. Jestem na to zbyt wrażliwy. Ale było to ciekawe zadanie aktorskie, bo zacząłem zastanawiać się, jak ja, Sebastian Fabijański, zachowałbym się w okolicznościach, z jakimi musiał zmierzyć się Patryk.

"Pakt" ma świetną obsadę: Dorociński, Preis, Dębicki. Podpatrywał pan, jak pracują bardziej doświadczeni?

- Nie dzielę aktorów na doświadczonych i niedoświadczonych. Kunszt polega na tym, żeby postawić się w pozycji niewiedzy i dopiero na planie, w obecności kolegów, wspólnie coś budować. Pracowałem przy filmie Filipa Bajona "Kamerdyner". Grałem z Januszem Gajosem. To niesamowity facet i aktor. Gdy poprosiłem o dubla, Janusz powiedział do reżysera: jeśli chłopak chce zrobić to lepiej, pozwólmy mu. Nie dyktował warunków, nie ignorował, tylko współpracował. Był otwarty, rzeczowy, zauważał innych. Też chcę taki być.

Jest pan na prostej wznoszącej. Rola w "Pitbullu" jest znakomita, zapada w pamięć.

- To była fascynująca praca, która pochłonęła mnie bez reszty. Nie mogłem się doczekać kolejnego dnia na planie. Remek to czarny charakter, gangster z cukrzycą i zaburzeniami emocjonalnymi. Moje wcześniejsze filmy nie miały sukcesów frekwencyjnych, choć artystycznie były niezłe. Zagrałem też w serialach o żołnierzach i strażakach. Inne propozycje odrzucałem, bo czułem, że to nieodpowiedni kierunek. Nie zależało mi na popularności, tylko na tym, by robić rzeczy, które będą w zgodzie ze mną.

Trudno sobie wyobrazić, że pierwowzór Cukra istnieje.

- To zlepek kilku postaci. Poznałem niektórych, ale to całkiem normalni faceci. Wymyśliłem, że Cukier ma poruszać się i mówić jak Tom Waits, że jest zafascynowany filozofią Schopenhauera. Długo nie mogłem z tego wyjść. Ta rola wykończyła mnie emocjonalnie.

Jest pan przygotowany na popularność?

- Staram się być asertywny, nie sądzę, by coś mi zawróciło w głowie. Marzę, by grać z taką samą żarliwością i pasją jak teraz. Chciałbym też mieć oddźwięk publiczności, że ludziom podoba się to, co robię. Wtedy czuję się potrzebny.

Małgorzata Pyrko

Super TV
Dowiedz się więcej na temat: Sebastian Fabijański
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy