Reklama

Romantyczny chuligan

Często gra twardych facetów, podoba się kobietom i ma swój zespół rockowy. Wystąpił w takich filmach, jak "Katyń", "Świadek koronny", "Ciacho" czy "Skrzydlate świnie". W debiucie reżyserskim Cezarego Pazury, zatytułowanym "Weekend", Paweł Małaszyński wciela się w postać gangstera Maksa.

Aktor przyznaje, że bardzo rzadko używa dublerów i nie potrzebuje żadnych prób, aby zagrać scenę akcji. Wyjaśnia, dlaczego "Weekend" może kojarzyć się z "Pulp Fiction" Quentina Tarantino i zdradza, za co kocha Jana Frycza. Zapewnia również, że każdy z nas, "chociaż raz w życiu chciałby spędzić taki weekend".

Kim jest Maks?

- Krótko, zwięźle i na temat. Maks to twardy facet z zasadami. Ja na niego mówię, podobnie zresztą jak Czarek, "romantyczny chuligan", któremu nadchodzący weekend przewrócił życie do góry nogami.

Reklama

Kim jest z zawodu?

- Maks jest byłym żołnierzem Czerwonych Beretów, chociaż nie opowiadamy historii jego życia. Opowiadamy stricte trzy dni z jego życia. Maks jest zakochany w Mai, która dwa lata temu nagle zniknęła, nie wciągając go w swoje kłopoty. Ona też jest Nikitą, twardą kobietą. To są takie jednoosobowe wszechstronne sekcje bitewne, to znaczy - są wyszkoleni w posługiwaniu się bronią palną, nożem, walkach wręcz w różnych stylach. Są w stanie poradzić sobie w każdej sytuacji. Maks wykonuje brudną robotę dla Szefa. A tak jak powiedziałem wcześniej - nadchodzący weekend przewróci jego życie do góry nogami, a w szczególności jedna kobieta, Maja, w której jest zakochany od niepamiętnych czasów.

Maja jest płatnym zabójcą?

- Tak samo jak Maks jest jednoosobową wszechstronną sekcją bitewną. Oni są wyszkoleni do bycia najlepszymi w walce. Nie opowiadamy w filmie, gdzie się tego nauczyli. Po prostu posiadają pewne zdolności bitewne, których nie posiadają inni bohaterowie i inni ludzie dookoła.

Maję i Maksa łączy tylko waleczność?

- Maks cały czas bardzo ją kocha. Nie może o niej zapomnieć. Cały czas ją widzi. Oni tak naprawdę są parą, tylko przeciwności losu nie pozwalają im być razem. Do momentu feralnego weekendu, kiedy niespodziewanie w tryby akcji wpada Maja.

Maks i Gula są partnerami?

- Maks i Gula to są bracia. Są totalnym przeciwieństwem. Gula jest młodszy od Maksa o mniej więcej osiem, dziesięć lat. Nie znamy historii ich życia, nie pokazujemy ich dzieciństwa. Wiemy tylko, że przez wiele lat opiekował się nimi Szef. I tak naprawdę on nauczył ich wszystkiego, jest dla nich drugim ojcem. Maks i Gula to dwie krople nitrogliceryny. Maks jest twardym facetem z zasadami, który bardzo rzadko się uśmiecha, lubi dobrze się ubrać, dobrze zjeść i jest zakochany w jednej kobiecie. Gula natomiast to straszny erotoman. Facet, który ma ADHD. Najpierw robi, potem myśli i to jest jego największy problem. Ale te przeciwieństwa w pewien sposób się uzupełniają. Czarek Pazura pracując z nami starał się, żeby było je widać.

Czy oni mają wroga? Jaką funkcję pełni postać grana przez Frycza?

- Nie, absolutnie, są pewne zasady w tej historii. Zasady pomiędzy Gulą, Maksem, a Szefem. Pomiędzy Gulą, Maksem, a Komisarzem. Pomiędzy Maksem, a Mają. Komisarz nie jest dla nich wrogiem. Jest dla nich taką kulą u nogi. Pojawia się nieoczekiwanie.

Maks i Gula są więc przestępcami?

- Nie. Z Czarkiem nie nazywamy ich ani przestępcami, ani gangsterami. Są to młodzi ludzie, którzy lubią łatwo żyć. Nazywam ich chuliganami.

Jaki jest Cezary Pazura jako reżyser?

- Dziwna historia jest z tym "Weekendem" dlatego, że scenariusz pierwszy raz przeczytałem mniej więcej cztery lata temu. Dostałem go od Czarka Pazury na planie drugiej części "Oficera". Podszedł do mnie w przerwie między ujęciami i powiedział: "Mam dla ciebie scenariusz, chcę żebyś zagrał główną rolę, to jest mój debiut reżyserski". Powiedziałem: "To super, ale najpierw chciałbym to przeczytać". Przeczytałem i byłem zachwycony. Ja lubię taką konwencję. Zabawę w kino.

- Czarek Pazura jako reżyser jest fantastyczny. Może dlatego, że sam jest aktorem i wie jak rozmawiać, pracować z aktorem. On przede wszystkim słucha, słyszy każdy fałsz. Często mówię, że Czarka można by zmultiplikować i zagrałby w tym filmie każdą postać. Jest fenomenalnym, uzdolnionym, wszechstronnym aktorem. Pracuje się z nim rewelacyjnie. Czarek cały czas jest z nami, krąży, niczego nie odpuszcza, zajmuje się nawet statystami. Ale przede wszystkim cały film ma ułożony w głowie. Fantastyczny człowiek.

Czy to jest film tylko dla facetów?

- Absolutnie nie. Nie robimy czegoś nowego, nie robimy kina moralnego niepokoju, robimy czystą, fajną, dynamiczną rozrywkę. I myślę, że zarówno kobiety, jak i mężczyźni będą się na tym filmie świetnie bawić.

Jesteś świetnie przygotowany fizycznie, kaskadersko i choreograficznie...

- Ten typ tak ma. Ja nie potrzebuję żadnych prób. Zrobiłem już tyle filmów akcji w swoim krótkim życiu zawodowym i tyle razy pracowałem z kaskaderami, że oni znają moje umiejętności i wiedzą, co potrafię.

Miałeś w tym filmie dublera?

- Nie. Ja bardzo rzadko używam dublerów, chyba że się boję czegoś zrobić. Wszystkie choreografie walk, które widzimy w filmie, to jestem ja. Ale oczywiście trzeba oddać hołd kaskaderom, którzy zrobili rewelacyjne chorografie. One, co jest fantastyczne, były przygotowane dużo wcześniej. To była tylko kwestia spotkania się dwie godziny przed daną sceną i nauczenia się ich szybko. A z tym nie mam problemów, podobnie jak z obsługą broni. Więc moje przygotowanie do tego filmu było absolutnie żadne.

Wiedząc, że to jest konwencja lekko komediowa grasz inaczej?

- Tak, jak mówiłem my się bawimy konwencją. Gram po prostu twardego faceta. Jest to pewien schemat. Jestem taką kulą, wokół której krążą wszystkie postaci. I jeszcze jedno. To, że się mówi komedia sensacyjna wcale nie oznacza, że trzeba grać śmiesznie. Dlatego, że każdą komedię trzeba grać, jak dramat i miejmy nadzieję, że widz zobaczy sceny akcji i pomyśli: "Kurczę, to my też w Polsce potrafimy zrobić takie sceny?".

Tak po amerykańsku?

- Tak, i Czarek tego nie ukrywa. Zrobił taki film, jaki się robi w Ameryce. Naprawdę. Dba o niego, jest to jego dziecko, jego debiut i stara się, żeby to wyszło jak najlepiej.

Masz jakąś anegdotę z planu?

- Była na przykład taka scena, w której po raz pierwszy spotykam się z Młodą, czyli z dziewczyną Guli. Nie mogłem wtedy kompletnie wypowiedzieć zdania: "Jeżeli jest niepełnoletnia, to jest nielegalna". Było chyba dziesięć dubli, mówiłem: "Jeżeli jest niepełnosprawna, to jest nieletnia", "Jeżeli jest nieletnia, to jest niepełnosprawna", itd.

Co powiesz o Młodej?

- Muszę powiedzieć, że robi wrażenie, w szczególności w tej scenie, w której siedzi z rozchylonymi udami. Człowiek zapomina o bożym świecie. Takie było założenie Czarka. Jest fantastyczna. Na początku jej nie poznałem, teraz wygląda zupełnie inaczej, dojrzalej. Przede wszystkim jest piękną, młodą kobietą i zagrała epizod fantastycznie. Jej kwestie typu "Długo się znacie?" przejdą do historii.

Kogo gra Jan Frycz?

- Janek Frycz to jedyny w swoim rodzaju i urodzaju komisarz. Fantastyczny aktor, zawsze jak z nim gram, przyglądam się, jak on gra i zapominam o tym, co ja mam zagrać. Jest wielkim aktorem. Uwielbiam Janka i jego postać komisarza. Ubóstwiam jego dociekliwość.

Można powiedzieć, że "Weekend" to polskie "Pulp Fiction"?

- Jest to pewna konwencja, pewien styl, pewna zabawa. "Weekend" może się kojarzyć z Quentinem Tarantino i jego "Pulp Fiction". Nie robimy nic odkrywczego. Chcemy, żeby to kino podobało się widzom, żeby pomyśleli: "My też możemy zrobić takie kino". A uwierzcie mi, chcielibyście chociaż raz w życiu spędzić taki weekend.

A oto, co o filmie "Weekend", w ubiegłym roku podczas rozmowy z INTERIA.TV, powiedział Paweł Małaszyński:

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Paweł Małaszyński | tarantino | debiut | aktor | kino | Pulp Fiction | film
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy