Reklama

Robert Moskwa: Sumy, o których piszą gazety, są nieprawdziwe

Przed nami ostatni w tym sezonie odcinek "M jak Miłość". Robert Moskwa, czyli serialowy Artur, opowiada o kulisach swojej pracy: komu zrobił psikusa i dlaczego trudno było całować się na planie.

Przed nami ostatni w tym sezonie odcinek "M jak Miłość". Robert Moskwa, czyli serialowy Artur, opowiada o kulisach swojej pracy: komu zrobił psikusa i dlaczego trudno było całować się na planie.
Robert Moskwa /AKPA

Czy Maria (Małgorzata Pieńkowska) zamieszka z Arturem?

Robert Moskwa: - Z tego, co pamiętam, bo te sceny nagrywaliśmy już jakiś czas temu, to przed wakacjami widzowie się tego nie dowiedzą. Mój bohater zaproponuje jej przeprowadzkę, ale otrzyma od ukochanej wymijającą odpowiedź.

Bilski (Zbigniew Stryj) zostanie zatrzymany przez policję. Zobaczymy go jeszcze?

- Tak. We wrześniu emitowane będą odcinki, w których Marysia odwiedza Roberta w więzieniu.

Jest zatem szansa, że Rogowscy znów będą razem?

- Tego nie mogę zdradzić. W pewnym sensie wróciliśmy do punktu wyjścia, Artur ponownie musi się starać, by pozyskać względy ukochanej. Tak jak na początku ich znajomości, gdy żył jej pierwszy mąż (Cezary Morawski). Teraz Rogowski ma kilka atutów - łączy go z Marysią mała Basia (Maja Wudkiewicz) i wiele dobrych wspomnień. Ale czy to wystarczy? Czas pokaże. Ja bardzo lubię, gdy scenarzyści komplikują losy naszych bohaterów. Wtedy mam co grać.

Od niemal 12 lat pracuje pan w "M jak Miłość"...

- Znam ludzi, którzy są w związku małżeńskim od ponad 50 lat i się ze sobą nie nudzą. A my spotykamy się przez 6 dni w miesiącu. Trudno więc powiedzieć, że dużo razem przebywamy. Nie ma jak się sobą zmęczyć. Bardzo lubię czas spędzony na planie. I nie mówię tu tylko o kolegach i koleżankach aktorach, ale też o ekipie technicznej. Są naprawdę fantastyczni. Nieustannie dbamy także o to, by nam się nie nudziło. Żartujemy, robimy sobie dowcipy...

Podzieli się pan taką historyjką?

- Graliśmy scenę, w której Teresa Lipowska odwiedza mnie i moją serialową żonę. Wychodząc, zabiera ze sobą torbę. Ze względu na odpowiedni plan musieliśmy to ujęcie kilka razy powtarzać. A ja za każdym razem podczas przerwy ukradkiem dokładałem jej do tej siatki po dwie pomarańcze. Znudzony oczekiwaniem na efekt psikusa, wsunąłem jej tam 8-kilogramowy żeliwny przycisk. W końcu zauważyła. Wszyscy się śmialiśmy.

Reklama

Odcinek, którego długo pan nie zapomni...

- Pierwszy pocałunek Artura i Marysi. Miało być romantycznie przy świetle księżyca. Czekaliśmy na odpowiednią scenerię kilka godzin, dopiero około 23 było na tle czego grać. Problem w tym, że jednocześnie na dworze zrobiło się minus kilkanaście stopni. Myślałem, że zamarzam. W takich warunkach naprawdę trudno wykrzesać z siebie gorące uczucie i namiętność.

Jest pan utytułowanym karateką. Lubi pan wykorzystywać swoje umiejętności przed kamerą?

- Oczywiście, takie zdjęcia zawsze promują ten sport. Dodatkowo sprawia mi to ogromną satysfakcję.

Mimo sprawności fizycznej korzysta pan czasem z pomocy kaskaderów?

- Tak. Na przykład, gdy kręciliśmy ujęcie, w którym Teresa (Dominika Łakomska) próbowała potrącić samochodem Marysię, a mój bohater usiłował temu zapobiec. Patrząc, jak dublerzy rzucają się pod koła auta, miałem ciarki i przyznam - cieszyłem się, że nie muszę tego robić. Gdybym był dwadzieścia lat młodszy, pewnie sam bym spróbował to zagrać.

Jest pan członkiem aktorskiej reprezentacji w piłce nożnej. Planujecie jakieś mecze?

- Cały czas gramy. Niedawno zremisowaliśmy z Arkonią Szczecin. W czerwcu mamy zaplanowane spotkania z lokalnymi klubami w Giżycku, Gnieźnie oraz Oświęcimiu.

Będzie pan oglądał Euro?

- Tak, ale nie jestem zapalonym kibicem, dla którego wszystko przestaje się liczyć podczas rozgrywek.

Mocno angażuje się pan w różne akcje charytatywne. Z jakiego powodu pan to robi?

- Muszę wyjaśnić od początku. Nie zajmuję się tylko aktorstwem. Jestem również trenerem biznesu i rozwoju osobistego. W związku z tym współpracuję z różnymi firmami, m.in. z jedną, która zajmuje się pomaganiem ludziom poszkodowanym w wypadkach. Na początku chciałem po prostu sprawdzić, czy to, co znam w teorii, sprawdzi się również w praktyce - czy uda mi się wesprzeć osoby niepełnosprawne. Okazało się, że moje metody działają. A ja mogę choć trochę poprawić życie tych ludzi. Dlatego staram się pojawiać tam, gdzie mnie potrzebują.

Oprócz pracy w serialu prowadzi pan także szkołę karate, projekty biznesowe. To tak zwany plan B? A może legendy o zarobkach aktorów są przesadzone?

- Ludzie są zaszokowani, gdy słyszą, jak wysoką stawkę otrzymują artyści za jeden dzień zdjęciowy. A prawda jest taka, że po pierwsze - sumy, o których piszą gazety, są nieprawdziwe. Zazwyczaj nasze wynagrodzenie jest dużo niższe. Po drugie, takich dni zdjęciowych w miesiącu jest kilka albo nie ma ich wcale... A zarabiać jakoś trzeba. Poza tym zawsze wiedziałem, że chcę "żyć" z mówienia do ludzi. Prowadząc szkolenia, czuję się tak, jakbym stał na scenie. Mam tam taki mały monodram.

M. Ustrzycka

Kurier TV
Dowiedz się więcej na temat: Robert Moskwa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy