Przemysław Sadowski: Znana twarz się przydaje

Przemysław Sadowski /Natasza Młudzik / TVP /East News

Nadmierna popularność na wakacjach bywa męcząca. Jest jednak nieoceniona w urzędach czy w kontaktach z policją.

"Niania w wielkim mieście" to nie tylko serial rozrywkowy, ale i poradnik dla rodziców.

Przemysław Sadowski: - Rzeczywiście, Polsat trochę podkrada misyjność telewizji publicznej. Po przeczytaniu scenariusza pomyślałem, że ma on sporą wartość edukacyjną. Nawet jeśli nie bezpośrednio, bo przecież nie chodzi, żeby zrobić materiał publicystyczny, to może ktoś się nad tym zastanowi, może komuś pomoże to w relacjach z dzieckiem.

Czasem myślę, że kiedyś dzieciństwo było prostsze: na naukę chińskiego rodzice nie pchali, bawiło się na podwórku...

- Każdy kij ma dwa końce. Porównywałem moje dzieciństwo z tym, jakie mają moje dzieci. My mieliśmy prościej, ale przez to, że nie było wtedy tylu różnych możliwości. We wszystkim trzeba znaleźć złoty środek. Fantastyczne, że mój syn ma basen pod nosem, na który może chodzić. Ja nie mogłem trenować tenisa, bo były chyba dwa korty tenisowe w Białymstoku i na dodatek daleko od domu.

Poza tym rodziców często nie było na to stać.

- Pewnie tak. Ale z drugiej strony były różne możliwości, np. szkolny klub sportowy, w którym trenowałem i piłkę ręczną, i lekkoatletykę. Ale już na lekcje gry na instrumencie rodzice musieli mnie wozić do centrum. Nie było tak, że ktoś przyjeżdżał i uczył mnie, zwłaszcza że nie mieliśmy pianina w domu. Miałem rozrysowaną na kartce klawiaturę i tak zapamiętywałem, gdzie jakie dźwięki leżą. Dopiero po jakimś czasie rodzice kupili mi używany instrument.

Niesamowite. Musiał mieć pan dużą chęć do nauki.

- Tak, ale zacząłem się uczyć za późno, bo w wieku 13 lat. Zaliczyłem 4 lata ogniska muzycznego i już dalej nie poszedłem, bo zająłem się teatrem. A wracając do głównego wątku, to ja się cieszę, że teraz dzieciaki mają tyle możliwości.

Spore znaczenie ma też dziś kwestia bezpieczeństwa.

- Teraz 10-letnie dzieci mają telefony komórkowe. Gdy mój syn jedzie sam rowerem do szkoły, to mówię: przyślij mi SMS, że dojechałeś. Spotkaliśmy się na Wilanowie, uwielbiam tę dzielnicę, wspaniale mi się tutaj mieszka. Przypominam sobie jednak z rozrzewnieniem, że gdy byłem mały, łaziliśmy w Białymstoku bandą po całym osiedlu, wchodziliśmy wszędzie, znaliśmy wszystkich z całej dzielnicy. Teraz osiedla są grodzone. Mieszkamy po dwóch stronach ulicy i się nie znamy. Nie podoba mi się to. Poza tym jest to złudne poczucie bezpieczeństwa. Kiedy kupiłem nowe auto, następnego dnia na parkingu podziemnym ukradziono mi z niego radio. My oczywiście w "Niani..." nie wchodzimy głęboko w pewne sprawy, bo nie jest to ponure kino artystyczne, a produkcja rozrywkowa.

Reklama

Jak się pracuje z dziećmi?

- Ciężko. Są aktorzy, którzy nigdy z dziećmi i zwierzętami nie grają. I nic dziwnego, bo cokolwiek by człowiek zrobił, dziecko zawsze jest naturalne i bardziej interesujące. Tak samo pies.

Znana twarz pomaga w życiu?

- Nawet pani się nie spodziewa, jak wiele osób nie ma żadnego problemu, żeby podejść i poklepać mnie po ramieniu jak znajomego. Bo znają mnie z ekranu. Są plusy dodatnie i ujemne tego zawodu. Popularność bywa męcząca, gdy chce się mieć odrobinę prywatności, np. podczas wakacji, ale jest i pomocna - w urzędach, przy spotkaniu z policją czy w szpitalu, zawsze, kiedy trzeba coś załatwić, to znana twarz, nie ukrywajmy tego, pomaga.

Bywa to też zawód ryzyka, bo można się przewrócić, gdy się idzie na szpilkach. Jak to się panu przydarzyło.

- Czy wiedziała pani, że statystycznie najwięcej wypadków zdarza się na scenie? Nie w górnictwie czy hutnictwie, a na scenie czy planie filmowym. Oczywiście zwykle nie są to tragiczne zdarzenia. Rzadko są śmiertelne, ale złamań, zwichnięć czy skręceń jest dużo. Już parokrotnie doznałem kontuzji w pracy. Najbardziej niefortunny był wypadek w czasie spektaklu "Kochanie na kredyt". Potknąłem się o stolik z przezroczystej pleksi i złamałem rękę w łokciu. Straszny ból, w pierwszej chwili nie wiedziałem, co się stało. Pierwszy raz w życiu miałem coś złamane.

Przerwaliście przedstawienie?

- Jakoś dokończyłem ten spektakl. Jeśli człowiek spojrzy na to z boku, to uzna za totalny idiotyzm, że aktor czy tancerz jako jedyni pracownicy na świecie po takim wypadku nie przerywają pracy. Kręciliśmy w Łodzi "Komisarza Aleksa", ja gościnnie wystąpiłem w którymś odcinku i też się wtedy wywaliłem na dachu, zdarłem sobie łapę o papę, którą był pokryty dach. Było to bardzo nieprzyjemne, przyjechała karetka, zbadali mnie, na szczęście obyło się bez złamania. Kiedyś myślałem, że jestem nieśmiertelny, ale z wiekiem widzę coraz wyraźniej, że człowiek jest kruchy. Po złamaniu ręki miałem takie myśli: ile spektakli muszę odwołać, ile pieniędzy nie zarobię i co mam teraz zrobić, żeby zapewnić byt rodzinie? To jest przerażające.

Ile jest pan w stanie poświęcić dla roli?

- Ja chętnie bym poświęcił bardzo dużo. Tylko niech ktoś da mi taką szansę, niech ktoś ode mnie tego wymaga! W Polsce aktorzy obsadzani są głównie "po warunkach". U nas jest tak, że jak się wpadnie w jakąś szufladę, to ciężko z niej wyjść. Reżyserzy albo nie mają wyobraźni, albo możliwości, żeby np. powiedzieć mi: stary, mamy zdjęcia za pół roku, zrób przez ten czas coś ze sobą, utyj, schudnij... Raz chyba tylko Borys Szyc do "Wojny polsko-ruskiej" miał dość długi okres przygotowań i mógł chodzić na siłownię, bo musieli zrobić z niego twardziela, co się udało. Każdy z aktorów marzy o czymś takim.

- Zwykle jednak jest tak, że dostaję propozycję roli i słyszę, że za miesiąc zaczynamy zdjęcia. Przez miesiąc człowiek nie zrobi nic. Wszystko jest na ostatnią chwilę, na łapu capu, bo nigdy nie wiadomo, czy będą pieniądze, czy nie, która telewizja zapłaci... A potem się nas porównuje z aktorami hollywoodzkimi, którzy robią dwa filmy w roku, przez pół się przygotowują i przez trzy miesiące kręcą. Dlatego, nawiązując do naszej "Niani...", przy niskim nakładzie środków, jakie mieliśmy, po tym, co zobaczyłem na ekranie, uważam, że zrobiliśmy fajny i przyjemny serial. Nie ma wstydu.

Iwona Leończuk

TV14
Dowiedz się więcej na temat: Przemysław Sadowski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy