Reklama

Przemysław Babiarz: Byłoby wspaniałe, gdyby Kamil zdobył złoto

Już 8 lutego rozpoczynają się zimowe igrzyska olimpijskie w Pjongczang. Przemysław Babiarz opowiada o szansach medalowych polskiej ekipy na olimpiadzie. Jakie dyscypliny sportu będzie komentował dziennikarz TVP?

Już 8 lutego rozpoczynają się zimowe igrzyska olimpijskie w Pjongczang. Przemysław Babiarz opowiada o szansach medalowych polskiej ekipy na olimpiadzie. Jakie dyscypliny sportu będzie komentował dziennikarz TVP?
Przemysław Babiarz igrzyska olimpijskie komentował już ośmiokrotnie /AKPA

Przemysław Babiarz pracuje w telewizji od ponad ćwierć wieku, igrzyska olimpijskie - letnie i zimowe - komentował już ośmiokrotnie. Zaczął od Nagano, potem był m.in. w Atenach, Vancouver, Londynie i Rio.

Zajmował się przede wszystkim lekkoatletyką i pływaniem, w zimie komentował biegi narciarskie i łyżwiarstwo figurowe. W Korei Południowej zadebiutuje jako komentator skoków narciarskich.

Jakie są pana nastroje przed rozpoczęciem igrzysk w Pjongczang?

- Są tak zmienne, jak wiatr na skoczniach narciarskich. Bo raz Kamil Stoch wygrywa w cudownym stylu Konkurs Czterech Skoczni, a chwilę później na mamuciej skoczni w Kulm nie jest już tak dobrze. Potem jedziemy na MŚ w lotach i jest historyczne srebro indywidualnie, a także brąz drużynowo. W Zakopanem najpierw mamy pierwsze zwycięstwo drużynowe na naszej ziemi. A następnego dnia lekka klapa, po tym jak Kamil nie zakwalifikował się nawet do drugiej serii. Oczywiście nie wynika to z jakieś fluktuacji formy Stocha, tylko z faktu, że skoki są dyscypliną bardzo wrażliwą na warunki zewnętrzne. System rekompensat za wiatr nie do końca jest w stanie wyrównać różnice w warunkach, w jakich skaczą poszczególni zawodnicy. I to głównie - a nie wahania formy Kamila - powoduje, że mam lekki niepokój. Czy uda się na igrzyskach w Korei wywalczyć wymarzone medale w skokach? Bo trzeźwo oceniając nasze szanse na sukces olimpijski, to jest oczywiste, że to właśnie podopieczni trenera Stefana Horngachera są najbliżej podium.

Reklama

Cztery lata temu zdobyliśmy cztery złote medale. Wydaje się, że powtórzyć wynik z Soczi będzie niezwykle trudno!

- Tamten start to był niezwykły zbieg okoliczności. Podobną, złotą zdobycz medalową, na letnich igrzyskach wywalczyliśmy ostatni raz w Sydney. Tam nawet było więcej tych najważniejszych krążków. Potem nigdy, nawet na letnich olimpiadach, nie udało się nam wywalczyć czterech mistrzowskich medali. O zimowych igrzyskach nawet nie ma co wspominać. W całym XX wieku zdobyliśmy na zimowych olimpiadach tylko cztery medale i tylko jeden złoty! Po triumfie Fortuny w Sapporo czekaliśmy 30 lat na podobny sukces. Tymczasem dwa ostatnie igrzyska to dla nas dwie magiczne, medalowe szóstki. Powtórzyć taki wyczyn teraz będzie ekstremalnie trudno. Nawet gdyby udało się zgarnąć wszystko, co do zdobycia jest na skoczniach, są to dopiero trzy złote medale. A gdzie szukać kolejnych? Oczywiście jest Justyna Kowalczyk, która ma najwięcej medali w historii naszych występów na zimowych igrzyskach, a w Korei powalczy o szósty. Polka to wielka klasa i doświadczenie, ale na razie nic nie wskazuje na to, że włączy się do wyścigu o podium. Ja wprawdzie wierzę w Justynę, mam do niej wielki szacunek i sentyment, ale realnie rzecz biorąc trudno na to liczyć. Jeśli zdobyłaby medal, byłaby to bardzo przyjemna niespodzianka. Trzeba też wspomnieć biathlonistki. Może Weronika Nowakowska? Tyle tylko, że specyfika biathlonu jest dosyć ciekawa. Ciężki bieg, a podczas strzelania ręce drżą... Jest też łyżwiarstwo szybkie, ale Zbyszek Bródka nie jest już w takiej formie jak w Soczi.

Jednak na ostatnich zawodach Pucharu Świata w Erfurcie był już blisko podium.

- Oczywiście będę mocno za niego trzymał kciuki, żeby mu się udało. Ale na razie niewiele wskazuje na to, aby ponownie stanął na olimpijskim podium. Dlatego po zsumowaniu tej całej wyliczanki myślę, że trzeba bardzo delikatnie oceniać nasze medalowe szanse w Pjongczang. Po prostu cieszmy się z każdego sukcesu, jak gdyby było to złoto.

Mamy też takie nasze ciche nadzieje, jak Natalia Maliszewska w short tracku.

- Widziałem kiedyś takie zdarzenie w Salt Lake City. Sytuacja na torze była klarowna - czołówka daleko z przodu, a za nimi jechał Steven Bradbury. I nagle wszyscy jego rywale wywróci li się. Australijczyk jadąc spokojnie i na luzie zdobył złoto. Widać zatem, że w short tracku element przypadku jest bardzo ważny. To jest niewielka przestrzeń i są ogromne prędkości. Dlatego też nie zamierzam odbierać nadziei naszej zawodniczce. Taka niespodzianka też jest możliwa.

Czego mogą się spodziewać nasi sportowcy w Korei? Jakiej atmosfery?

- Myślę, że bardzo dobrej. Korea to kraj, który chce pokazać światu swoje najlepsze oblicze. To państwo, które wybiło się do czołówki światowej w przeciągu dwóch ostatnich pokoleń. Jednocześnie chce też pokazać, że jest krajem, który ma wielkie zdolności organizacyjne i że potrafi przyjąć gości z całego świata. Korea to kraj niezwykle ambitny i wierzę, że wszyscy sportowcy będą się tam doskonale czuli.

Jak na razie mamy dobre wspomnienia z Korei. W końcu rok temu w próbie generalnej na skoczni najlepszy okazał się Maciej Kot.

- To był wielki sukces naszego skoczka, nawet jeśli brakowało kilku zawodników z czołówki. Czy w jego przypadku zadziała formuła, że historia lubi się powtarzać? A może inne porzekadło - że nic dwa razy się nie zdarza? Zobaczymy. Ja sam mam też inne wspomnienia z Korei. W 2002 roku pojechaliśmy tam na MŚ w piłce nożnej. No i szału nie było. Dwie przegrane i zwycięstwo w meczu o honor z USA. Tak zakończył się nasz udział na mundialu. Byłem tam też na mistrzostwach świata w lekkiej atletyce w Daegu. Zdobyliśmy wtedy jeden złoty medal. Wywalczył go Paweł Wojciechowski i była to wspaniała sprawa, ponieważ pamiętam, że nasz zawodnik o mały włos nie spóźniłby się na te zawody. Ale dojechał i pięknie wygrał. Z drugiej strony w Daegu przeżyliśmy rozczarowanie występem Tomka Majewskiego i Piotra Małachowskiego.

- Jest jeszcze inna strona medalu, jeśli chodzi o Koreę. Tamtejsza kuchnia jest sporym wyzwaniem dla przyjezdnych. Pierwsza trudność polega na tym, że nie zawsze menu jest po angielsku. Jeśli mamy wybierać danie, nie znając miejscowego języka, nie jest trudno o zabawną wpadkę. Pamiętam moją pierwszą przygodę w restauracji w Daegu. Zobaczyliśmy jak ktoś obok zamawia na dużym półmisku danie, które wyglądało apetycznie. Wydawało nam się, że to kurczak w panierce. Na migi wytłumaczyliśmy kelnerowi, że chcemy to samo. I okazało się, że były to kurze łapki! Twarde i strasznie ostre, nie dało się zjeść tej potrawy. Więc na takie niespodzianki kibice, którzy wybiorą się do Pjongczangu, muszą być przygotowani. Oczywiście na stołówce olimpijskiej jedzenie będzie standardowe.

Które zawody będzie pan komentował? Łyżwiarstwo figurowe i co jeszcze?

- Od tego sezonu skoki narciarskie stały się dyscypliną, którą komentuję. Te zawody mają być naszym głównym daniem podczas tej olimpiady. Pokażemy nie tylko konkursy, ale także kwalifikacje, może i sesje treningowe. Więc będzie przy tym całkiem sporo pracy. Do tego dochodzą uroczystości otwarcia i zamknięcia, które już od kilku igrzysk robimy razem z Włodzimierzem Szaranowiczem i Piotrem Sobczyńskim.

Życzymy zatem, aby pana komentarz przyniósł naszym skoczkom dużo szczęścia i żebyśmy mogli usłyszeć głośny okrzyk: - Mamy złoooooooto!

- To byłoby wspaniałe, gdyby Kamil zdobył nawet jedno złoto. A gdyby obronił oba mistrzowskie krążki... Nikomu w historii nie udało się tego dokonać. Jednak skoro Kamil zrobił coś unikatowego, czyli wygrał dwa razy z rzędu Turniej Czterech Skoczni, to czemu teraz miałby nie dokonać kolejnego kosmicznego wyczynu w Pjongczangu?

Rozmawiał Piotr Wójcik

To i Owo
Dowiedz się więcej na temat: Przemysław Babiarz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy