Reklama

\"Potrzeba zerwania i zostawienia wszystkiego\"

"Ma niewątpliwy talent". Za swój debiutancki obraz "Dotknij mnie", nakręcony w duecie z Ewą Stankiewicz, została uhonorowana w 2003 roku na festiwalu w Gdyni nagrodą za najlepszy film konkursu niezależnego. Jej pierwszy samodzielny obraz, "Teraz ja", przyniósł jej dwa lata później nagrodę za najlepszy debiut reżyserski na tym samym festiwalu. W międzyczasie Anna Jadowska ukończyła kurs scenariuszowy w Szkole Wajdy, a jej najnowszy scenariusz "Z miłości" - opowiadający o polskim przemyśle porno - wygrał w prestiżowym konkursie Hartley-Merril. Z kolei film "Teraz ja", opowiadający o podróży przez Polskę młodej kobiety, Hanki (Agnieszka Warchulska), po blisko rocznym oczekiwaniu trafia wreszcie do naszych kin.

Reklama

O tym, że kino kobiece to nic nie znacząca etykietka, o problemach z Polskim Instytutem Sztuki Filmowej oraz o inspirującej roli Szkoły Wajdy, w rozmowie z Emilią Chmielińską opowiedziała Anna Jadowska.

Co jest interesującego w pomyśle, aby rzucić wszystko i uciec jak najdalej od świata?

Anna Jadowska: Myślę, że w takim pomyśle wszystko jest ciekawe - bo nie wiadomo, co człowieka czeka. Ta ciekawość tego niespodziewanego, nieoczekiwanego, jest chyba najbardziej pasjonująca. Myślę, że w każdym człowieku, nawet takim głęboko zasiedziałym w kapciach przed telewizorem, jest gdzieś ukryta potrzeba zerwania i zostawienia wszystkiego.

Czasem tak się dzieje: niektórzy ludzie się na to zdobywają - co ma czasem negatywne skutki- a niektórzy siedzą tak do końca życia i tylko czasem wrzeszcząc na męża, czy na żonę mówią, że go kiedyś zostawią, ale nie robią tego.

Czy bohaterem pani filmu mógłby być mężczyzna?

Anna Jadowska: Moim zdaniem jak najbardziej mógłby to być facet, który wychodząc po paczkę papierosów, zostawia żonę bez słowa. I wiem, że w Polsce jest tak, że to częściej faceci zostawiają w ten sposób kobiety, niż kobiety mężczyzn.

Czy zgodzi się pani z tezą, że "Teraz ja" to kino kobiece?

Anna Jadowska: Ja bardzo nie lubię określenia "kino kobiece", dlatego że przy tym filmie pracowało też wielu facetów. Filmu nie da się zrobić samemu. Oczywiście pewnie bardziej jest to kino kobiece dlatego, że ja - reżyser - jestem na pewno kobietą, Agnieszka Warchulską - jest główną bohaterką i pewnie przez to jest to w jakimś stopniu kino kobiece.

Jednak teza, że jest to kino kobiece czy też nie, nie jest najważniejszą rzeczą, jaką powinno się mówić i wiedzieć o tym filmie.

"Teraz ja" to pani pierwszy samodzielny film fabularny, a jego scenariusz powstawał w ramach programu scenariuszowego w Szkole Wajdy. Na ile idea "zespołów filmowych" (bo Szkoła Wajdy zdaje się być powrotem do tego sposobu pracy) wydaje się pani pomocna w pracy młodego reżysera?

Anna Jadowska: Mnie się wydaje, że jest to bardzo pomocne. Na początku robienia filmów - mówię tutaj tylko i wyłącznie o sobie - bo pewnie każdy ten mechanizm ma inaczej ustawiony - trzeba znaleźć w sobie takich paru krytyków, którzy z różnych stron ten scenariusz, pomysł na ten scenariusz, oglądają. Jeżeli się nie ma tego mechanizmu jeszcze w sobie wypracowanego, to wtedy dobrze jest posłuchać, co mówią na ten temat mądrzejsi, ci - którzy mają większe doświadczenie.

Te warsztaty, jakie ja przeszłam u Wajdy, mimo że oczywiście nie wszystkie sugestie brałam pod uwagę, wykorzystywałam tylko to, co wydawało mi się istotne - pozwoliły mi wypracować w sobie mechanizm krytyczny. Te warsztaty są bardzo pomocne i uczą też wiary we własny pomysł i dają siłę do bronienia własnego pomysłu. Jednak przede wszystkim trzeba umieć walczyć o projekt, trzeba wiedzieć, dlaczego zależy nam na tym projekcie.

Któremu z polskich reżyserów najwięcej pani zawdzięcza jako reżyserka?

Anna Jadowska: Wydaje mi się, że na mojej drodze nauki w szkole, bardzo otworzył głowę mi profesor Wojciech Marczewski. Dostałam od niego jakiegoś "kopa" , który pozwolił mi uwierzyć, że to, co kombinuję i to, co myślę, jest najważniejsze, a nie jakieś zewnętrzne uwagi.

"Teraz ja" ma bardzo niehollywoodzką fabułę. Czy miała pani gotowy scenariusz, czy aktorzy improwizowali swe partie bezpośrednio na planie?

Anna Jadowska: Scenariusz mieliśmy gotowy. Oczywiście były w nim miejsca na improwizację i na zmiany dialogów. Nie jestem reżyserką, która aptekarsko łączy to, co było w scenariuszu, z tym co ma być na planie . I z pewnością nie jest to hollywoodzka produkcja, bo zrobiliśmy ją pod Łodzią - a ja nie jestem z Kalifornii, tylko spod Oleśnicy.

Pani film "Teraz ja" dość długo czekał na swoją premierę kinową. Jak pani na niego patrzy po tak długim okresie, jaki minął od czasu jego nakręcenia?

Anna Jadowska: Szczerze mówiąc to nie patrzę, nie oglądałam tego filmu od dosyć dawna. Zazwyczaj ciężko przeżywam projekcję, a potem czekam na jakiś dobry moment, w którym go sama ponownie obejrzę. Myślę, że źle się stało, że ta premiera jest tak późno. Bardzo żałuję, że nie poszło to za ciosem - kiedy film był pokazywany na festiwalu filmowym w Gdyni, czy w Warszawie.

Jednak dystrybutor, firma SPI, czekała na pieniądze od Instytutu Sztuki Filmowej - dostało je dopiero niedawno i w związku z tym premiera może odbyć się dopiero teraz.

W zeszłorocznej rozmowie z INTERIA.PL wspomniała pani o dwóch projektach filmowych: scenariuszu "Z miłości", o polskim porno biznesie, oraz historii o łódzkim małżeństwie, które zabiło swoje dzieci. Na jakim etapie znajdują się teraz prace nad tymi filmami? Czy może pracuje pani nad czymś innym?

Anna Jadowska: Problem polega na tym, że nie dostaliśmy na film "Z miłości" pieniędzy od Instytut Sztuki Filmowej i dowiedzieliśmy się o tym kilka tygodni temu. Dla mnie to wielkie rozczarowanie, bo byłam przekonana, że je dostaniemy. Tym bardziej, że scenariusz dostał nagrodę Hartley-Merril.

Teraz producent wymyśla jakiś plan awaryjny - zobaczymy. Trudno mi powiedzieć w tej chwili, czy coś z tych planów wyjdzie.

W międzyczasie podjęła się pani reżyserii pierwszych czterech odcinków serialu "Królowie śródmieścia". Skąd pomysł na działalność telewizyjną?

Anna Jadowska: Bardzo chciałam spróbować swoich sił w pracy nad serialem. Poza tym przewaga tego projektu nad każdym innym serialem polegała na tym, że ja go zaczęłam robić. Całe formatowanie, praca przygotowawcza, szukanie aktorów - należało do mnie. I to jest duży przywilej, że nie weszłam w coś, gdzie musiałabym przybijać kolejną pieczątkę, tylko sama sobie wszystko układałam.

Jak się pani odnalazła na planie serialu? Jacek Borcuch po kilku odcinkach "Magdy M." i nieporozumieniach z producentem, zrezygnował z pracy nad tym serialem. Czy praca w telewizji jest do pogodzenia z ambicjami reżysera kinowego?

Anna Jadowska: Praca nad tym serialem to było dla mnie duże wyzwanie. Ten serial nie był taki typowy - z kuchni do pokoju, rozmowa przy stole itd. W nim jest dużo ruchu. Bohaterami są kurierzy rowerowi. Myślę, że ten serial będzie miał zupełnie inny charakter, niż te klasyczne polskie seriale.

"Teraz ja" weźmie udział na festiwalu w Moskwie. To pierwszy międzynarodowy pokaz pani filmu?

Anna Jadowska: Tak, pierwszy. Jestem bardzo ciekawa, jak ten film zostanie przyjęty w Rosji, bo to kinematografia z wielką tradycja, do której u nas w łódzkiej szkole bardzo często się ludzie odwołują. Wiem, że szefem jury tej sekcji, w której my jesteśmy, jest Peter Zelenka, którego bardzo lubię, i którego filmy mają ogromną siłę i w taki bardzo fajny, współczesny sposób opowiadają o ludziach w moim wieku.

Trudno mi jednak przewidzieć, jak mój film zostanie odebrany na tym festiwalu, Na nic się nie nastawiam.

Skąd - pani zdaniem - bierze się mała siła przebicia polskich filmów za granicą?

Anna Jadowska: Problem polega na tym, że każdą rzecz, przedmiot, zjawisko trzeba po prostu wypromować. Wielcy europejscy reżyserzy mają swoich agentów, świetnych dystrybutorów, znakomity PR. Uważam, że w Polsce tego brakuje.

Nic się nie bierze z kosmosu. Żeby coś stało się modne, znane - wiele osób musi nad tym ciężko pracować. W Polsce tak się nie dzieje, a przede wszystkim brakuje na to pieniędzy.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Anna Jadowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy