Reklama

Podręcznikowy przykład związku kazirodczego

- Ciekawym doświadczeniem było spotkanie z profesorem Lwem Starowiczem, któremu pokazaliśmy scenariusz z prośbą o ocenę. Podręcznikowy przykład związku kazirodczego! - odparł. Reżyser "Bez wstydu" Filip Marczewski w rozmowie z Tomaszem Bielenia tuż po światowej premierze filmu na krakowskim festiwalu Off Plus Camera opowiadział, co jest interesującego w erotycznej relacji brata i siostry.

"Bez wstydu" - debiut fabularny Filipa Marczewskiego - będzie walczył o Złote Lwy na 37. Gdynia Film Festival. Główne role w filmie zagrali Mateusz Kościukiewicz i Agnieszka Grochowska. Film jest rozwinięciem głośnej etiudy "Melodramat" opowiadającej o erotycznej fascynacji brata i siostry, za którą Marczewski w 2006 roku nominowany był do studenckiego Oscara.

Głównym bohaterem "Bez wstydu" jest Tadek (Kościukiewicz), który przed zakończeniem roku szkolnego przeprowadza się do swojej siostry, Anki (Grochowska). Odkrywa, że kobieta, którą kocha nad życie, związana jest z żonatym mężczyzną.

Reklama

Akcja filmu rozgrywa się w ciągu kilkunastu upalnych letnich dni na Dolnym Śląsku na tle rywalizującej ze sobą społeczności Romów i podnoszących głowę polskich neofaszystów.

Twój debiutancki film "Bez wstydu" to rozwinięcie tematyki, którą poruszałeś w wielokrotnie nagradzanym krótkim metrażu "Melodramat". Po co wróciłeś do historii kazirodczego związku brata i siostry?

Filip Marczewski: - Jak robimy krótkie formy, zazwyczaj tylko dotykamy interesujących nas rzeczy. Po jednym z pierwszych zagranicznych pokazów "Melodramatu" spotkałem się z czeskim reżyserem Janem Sverakiem, który zasiadał w jury festiwalu, na którym "szedł" mój film. Podszedł do mnie na bankiecie i powiedział, że według niego to jest temat na film pełnometrażowy. "Gdybym był tobą, na pewno bym ten film zrobił" - zachęcał mnie. Na początku podchodziłem do tego z rezerwą, ale później wspólnie ze scenarzystą Grzegorzem Łoszewskim zaczęliśmy dochodzić do wniosku, że to jednak dobry pomysł. Pełen metraż daje możliwość bardziej dogłębnej eksploracji tematu, zwłaszcza jeśli pamiętamy, że pierwowzór miał ledwie 15 minut.

Jest więc impuls, żeby robić z tego duży film. I wtedy zaczynasz rozglądać się za scenarzystą. Dlaczego Grzegorz Łoszewski [ "Komornik", "Handlarz cudów"]?

- Grzegorz Łoszewski wydaje mi się jednym z najciekawszych polskich scenarzystów... Ja się do Grzegorza zgłosiłem trochę wcześniej, jeszcze w trakcie pracy nad "Melodramatem". Spotkałem go na jakiejś konferencji, przedstawiłem się, powiedziałem, że jestem reżyserem i zaproponowałem współpracę. Odpowiedział, że jest mu bardzo miło, ale bardzo dziękuje, jest zajęty... Jakiś czas później zasiadał w jury jakiegoś festiwalu, gdzie zobaczył film i zadzwonił do mnie mówiąc, że w zasadzie to możemy porozmawiać. Tak się zaczęła nasza współpraca.

Pierwsza scena "Bez wstydu". Mateusz Kościukiewicz przeciska się przez pociągowy korytarz, uciekając przed goniącym go konduktorem. Plecak na ramieniu, skok z pociągu... Myślę sobie - Zbyszek Cybulski!

- Ciekawe... W ogóle nie myśleliśmy w tych kategoriach. Myślę jednak, że jakby to usłyszał Mateusz, byłby zadowolony.

Ciekawe... Te asocjacje wydawały się to tak oczywiste, bo dodatkowo bohater Kościukiewicza pojawia się w "Bez wstydu" w podobny sposób jak postać z "Salta" Konwickiego, że zakładałem świadome nawiązanie do postaci Cybulskiego.

- Nie, nie było to moją intencją. Jeśli mowa o pierwszej scenie... Po prostu chciałem wymyślIć coś, co dobrze rozpocznie ten film. Wiedziałem, że to nie może ruszyć zbyt szybko, ten film potrzebuje czasu na rozpędzenie. Był więc taki żwawy początek, a potem wyhamowanie.

Słyszałem, że dałeś rolę Mateuszowi Kościukiewiczowi nie zobaczywszy filmu "Wszystko co kocham" Jacka Borcucha, w którym po raz pierwszy mogliśmy oglądać go na dużym ekranie.

- To było tak, że szukałem chłopaka do tej roli, byłem na jakiejś dokumentacji a moja żona zobaczyła w Gdyni "Wszystko co kocham" i po projekcji zadzwoniła do mnie mówiąc, że zobaczyła w tym filmie chłopaka, którego koniecznie muszę poznać. Że się będzie nadawał do tej roli. Dodała też, że nie mniej zajmujące od samego występu w filmie było to, jak się zachowuje prywatnie. Wtedy skontaktowałem się z Mateuszem, przyjechałem do Krakowa i przekonał mnie do siebie.

- Mateusz ma w sobie jakąś siłę, jest niejednoznaczny; wydawało mi się, że to świetny punkt wyjścia do postaci z mojego filmu, która nie powinna być ani za silna, ani za słaba. To bardzo skomplikowany bohater. A Mateusz potrafił się w nim odnaleźć.

Jego aktorstwo jest w "Bez wstydu" mocno temperowane, niemal cały czas trzymane w ryzach. Właściwie tylko w jednej scenie jego bohater wybucha.

- Pracowaliśmy z Mateuszem nad tą rolą na długo zanim weszliśmy na plan. Omawialiśmy dokładnie cały scenariusz i wydało nam się, że to "mniej zamiast więcej" może być właśnie siłą tej postaci. Chcieliśmy uniknąć rysowania mocną kreską, chcieliśmy wyjść poza oczywistości.

Agnieszka Grochowska?

- Jest zupełnie inna niż w dotychczasowych rolach, prawda? Staraliśmy się ją zmienić. Sama mówiła, że nigdy nie była tak w kinie ubierana. Jeszcze przefarbowane włosy. Długo nad tym pracowaliśmy i to zaprocentowało na planie. Mogliśmy niektóre rzeczy, które wydawały się okropnie trudne, bardzo szybko nakręcić...

Co jest dla ciebie, jako reżysera, ciekawego w erotycznej relacji brata i siostry?

- To jest z jednej strony historia kazirodczego związku. Myślę jednak, że dotykam tu naprawdę szerszego problemu. Nie trzeba być w kazirodczym związku, żeby zacząć się zastanawiać nad wyborami, których dokonywaliśmy w życiu pod presją społeczno-obyczajowych oczekiwań.

- Strasznie łatwo przychodzi nam osądzanie innych ludzi. To jest chore, to jest zboczone! Nie myślimy o tym, że to mogą być samotni, zagubieni ludzie, którzy nagle spotykają kogoś, kto ich rozumie, kto o nich dba. Pytanie jest takie: czy zawsze należy ich potępiać? Zastanówmy się nad tym.


Twój film przypomniał mi trochę obrazy Aleksandra Sokurowa. Jego "Matka i syn", czy "Ojciec i syn" także, często na granicy tabu, próbują dotrzeć do sedna rodzinnych relacji.

- Bardzo łatwo, mając na warsztacie taki temat jak kazirodczy związek brata i siostry, można ulec pokusie wywołania skandalu. To jest taki społecznie nośny problem! Ciekawszym wydawało mi się jednak, żeby przyjrzeć się tym ludziom od wewnątrz. Pójść w stronę emocji, a nie skandalu. Raczej psychologiczny portret, niż społeczna analiza.

- Ciekawym doświadczeniem było spotkanie z profesorem Lwem Starowiczem, któremu pokazaliśmy scenariusz "Bez wstydu" z prośbą o ocenę. Podręcznikowy przykład związku kazirodczego! - odparł. Tak to właśnie wygląda - dodał. Powiedział mi też, że w swojej pracy tygodniowo spotyka się z dwoma-trzema podobnymi przypadkami. Zaskakująco dużo, prawda? Nam się wydaje, że ten problem praktycznie nie istnieje. Otóż istnieje, tylko ludzie się tak strasznie boją, tak strasznie to ukrywają.

Ktoś jeszcze weryfikował psychologiczne prawdopodobieństwo tej historii?

- Pracując nad scenariuszem próbowaliśmy oczywiście dotrzeć do osób, które pozostają w takich związkach. Oficjalnie nam się to nie udało. Niemniej albo podejrzewaliśmy, albo ludzie nam podpowiadali, że jacyś ludzie żyją w kazirodczej relacji. Podsuwaliśmy im wtedy scenariusz albo próbowaliśmy z nimi rozmawiać; wtedy najczęściej mówili, że znają takich ludzi - nikt się nie przyznał - i że to właśnie tak wygląda.

Akcja "Bez wstydu" rozgrywa się w Wałbrzychu. Kręciłeś już w tym mieście krótki dokument "Bieda-ziemia". Dlaczego Wałbrzych?

- To było miejsce, które bardzo dobrze znałem. Znałem ludzi, osiedle romskie, które odgrywa pewną dramaturgiczną rolę w "Bez wstydu", naprawdę tam istnieje. Parę lat przed zdjęciami już się zapoznawałem z ludźmi, którzy potem wystąpili w filmie. Oni potem pomagali robić castingi. Duża część Romów, którzy występują w "Bez wstydu", to są ludzie, którzy tam mieszkają.

- Poza tym Wałbrzych wydawał mi się miejscem, w którym wyostrzone są pewne rzeczy. Tam rzeczywiście są Romowie. Tam rzeczywiście na ulicach spotyka się grupy skinów. Wybór miejsca miał duże znaczenie na rozwój tej historii. Nie pozostawaliśmy ślepi i głusi na otoczenie, w jakim rozgrywać się będzie "Bez wstydu". Razem z operatorem jeździłem na dokumentacje, potem ze scenarzystą to oglądaliśmy, pewne rzeczy były wprowadzane celowo, bo wiedzieliśmy, że właśnie tam będziemy to wszystko kręcić.

- Praca nad tym filmem trwała bardzo długo. Sam scenariusz powstawał prawie 4 lata. Było wiele wersji.

Skoro mowa o scenariuszu... Dawno nie słyszałem tak autentycznych, bliskich życia dialogów. Kto miał ucho do uchwycenia tych niuansów potocznej mowy?

- Grzegorz Łoszewski jest osobą, która jest bardzo wyczulona na dialog. To, co proponował, już było dobre. Z drugiej strony przyszli aktorzy i przez kilka miesięcy siedzieliśmy nad scenariuszem, oni gadali tym tekstem. Jak coś im nie pasowało, to podrzucali swoje propozycje, ja to spisywałem, potem powstawała kolejna wersja dialogów. Znowu to było przetwarzane z aktorami i znowu kolejna wersja dialogów. Cały czas pracowaliśmy nad tym, żeby to było jak najbardziej prawdziwe, żeby oni mówili tak, jak te postaci powinny mówić. Robiliśmy wszystko, żeby uniknąć fałszu.

Klimat tego filmu tworzy muzyka Pawła Mykietyna. W niezwykle sugestywny sposób oddaje ona ciążący nad tą historią upał. Dlaczego Paweł Mykietyn?

- Lepkość, pot naszych bohaterów mówi coś o świecie, o którym opowiadamy. Bardzo zależało mi na tym, żeby to Paweł napisał muzykę, bo uważam go za fantastycznego kompozytora. Odezwałem się do niego z propozycją, ale był zajęty. Udało mi się namówić go na jakąś projekcję, ale jeszcze przed seansem mówił, że nie ma czasu. Ustaliliśmy jedyny możliwy termin, obejrzał film, po czym stwierdził, że jednak ma czas... Wspaniała była ta współpraca, bo Paweł podsyłał pewne propozycje, miał świetne pomysły na podkreślenie rzeczy, które są ważne w filmie. Od razu zaznaczył: "tu nie może być za dużo muzyki". Rzeczywiście, jak się ogląda "Bez wstydu" to tej muzyki za dużo nie ma, a jednak jest niezwykle ważna.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy