Reklama

Osiągnąć poetyckość

Luc Besson przyjechał do Polski w związku z promocją swojej najnowszej produkcji "Artur i zemsta Maltazara". W rozmowie z Pawłem Budzińskim francuski twórca rozmawiał m.in. o ekologicznym kontekście swego nowego dzieła, pracy nad animowaną produkcją i dziecięcych odbiorcach jego filmów.

"Artur i zemsta Maltazara" to bardzo ładna i mądra opowieść o tym, że człowiek powinien odnosić się z szacunkiem do przyrody, że jesteśmy od niej zależni. Czy moja interpretacja jest według Pana właściwa?

Luc Besson: Tak, jak najbardziej!

Rzeczywiście tak jest?

Luc Besson: Ma pan jakieś wątpliwości? Tak, to główne założenie tego filmu. Chociaż nie, głównym założeniem jest dostarczenie widzowi rozrywki, dziecięcemu widzowi oczywiście. To wielka przygoda, ale twórca takiego filmu musi pamiętać, że mówi do dzieci, a z dziećmi trzeba zawsze postępować bardzo ostrożnie, bo wykazują one tendencję do wierzenia we wszystko. Ostrożnie podchodzę więc do wszystkich idei, które przekazuję w tym filmie. Bardzo ważne jest wpoić dzieciom, że wszyscy potrzebujemy się nawzajem. Czasami myślimy, że zwykły, mały robaczek jest niczym - ale od tego robaczka może zależeć życie jakiejś rośliny, a ta roślina z kolei może ocalić twoje życie. Musimy być więc ostrożni w tej kwestii.

Reklama

Czy to miłe uczucie, przekazywać dzieciom tak mądre i głębokie nauki?

Luc Besson: Przede wszystkim to odpowiedzialność. O dorosłych tak naprawdę nie musisz się martwić. Widz dorosły myśli, co chce; film może mu się podobać lub nie; dorosły ma konkretny punkt widzenia. W przypadku dzieci sprawa jest bardziej skomplikowana, ponieważ dzieci wierzą twórcy i zwracają uwagę na wszystko. Bardzo uważałem podczas pracy nad tym filmem.

Czy w takim razie szacunek dla przyrody jest także swego rodzaju pańską filozofią życiową?

Luc Besson: Bardziej skłaniałbym się ku odpowiedzi, że z czasem coraz wyraźniej zaczynam zdawać sobie sprawę z tego, że nie szanujemy przyrody. Przede wszystkim nie szanujemy siebie nawzajem - na świecie żyje miliard niedożywionych ludzi, a reszty świata jakoś specjalnie to nie obchodzi. To samo dotyczy świata przyrody i postawy istot ludzkich w stosunku do tego świata: jesteśmy najlepsi, jesteśmy numerem jeden. Z tym jednak wiąże się pewien obowiązek. Skoro jesteś numerem jeden, to na tobie spoczywa największa odpowiedzialność, bo ty jesteś najsilniejszy. Tych, którzy mają większą władzę, dotyczy też większa odpowiedzialność. Gatunek ludzki jest "władcą świata". Musimy więc zasłużyć sobie na tę pozycję i ostrożnie obchodzić się z innymi mieszkańcami tej planety. Na tej samej planecie żyje również mrówka, to także jej środowisko, dotyczy to każdego drzewa, dosłownie wszystkiego? Bądźmy więc ostrożni i postępujmy rozważnie, to wszystko, czego tak naprawdę nam potrzeba.

Czy po takich filmach, jak "Leon zawodowiec" czy "Piąty element", reżyserowi ciężko jest przestawić się na tworzenie animacji? Przecież to zupełnie inny target?

Luc Besson: Za każdym razem, kiedy robię jakiś film, staram się podróżować w różne miejsca. Od "Leona..." po "Wielki błękit", od "Wielkiego błękitu" po "Joannę d'Arc" i "Piąty element" - za każdym razem mogę mówić, że to nowy i to zupełnie nowy świat. Kiedy w swojej twórczości doszedłem do etapu "Artura?" i animacji oraz grafiki komputerowej, pomyślałem, że owszem, jest to coś nowego - ale w tym zawodzie zawsze spotykasz się z czymś nowym, jestem więc do tego niejako przyzwyczajony. Spotkałem po prostu wielu nowych ludzi, nowych przyjaciół. To właśnie jest dla mnie ekscytujące.

Kiedy zaczynałem pracę nad "Piątym elementem", nie miałem pojęcia o efektach specjalnych. Mogę tutaj przytoczyć zabawną anegdotę. Orson Wells, który jest bogiem w panteonie bogów kina, przyszedł na plan pierwszego dnia zdjęciowego swojego pierwszego filmu i zobaczył ogromną kamerę. Spojrzał w nią i powiedział do kierownika produkcji: "Nic nie widzę, nic nie widzę przez to ustrojstwo". A on odpowiedział: "Nic w tym dziwnego, bo patrzysz w licznik - obiektyw jest wyżej". A Welles na to: "Ach tak, teraz widzę!" A teraz proszę pomyśleć o jego późniejszych osiągnięciach.

Czy zatem spróbowałby pan porównać pracę nad animacją z pracą nad filmem takim, jak "Leon zawodowiec"?

Luc Besson: Akurat w przypadku "Artura?" dużą część mojej pracy stanowiło kręcenie "normalnego" filmu. Przez dwanaście tygodni pracowałem z aktorami - z Mią Farrow, Freddiem Highmorem. W przypadku sekwencji z animowanymi bohaterami, jak Selenia, brali w nich udział również aktorzy, każdego dnia poruszałem się więc w znajomej mi materii, jaką jest praca z kamerą, udzielanie aktorom wskazówek, próby uchwycenia ich emocji. Nie była więc to dla mnie jakaś wielka zmiana.

Inaczej było w przypadku drugiej części pracy nad filmem, gdy raz w tygodniu spotykałem się ze specjalistami od efektów komputerowych, a przez pozostały czas nie widziałem ich wcale, ponieważ wracali do studia, żeby pracować. Ta właśnie część była dla mnie dziwna, a praca posuwała się bardzo powoli. Ale kręcenie ujęć niczym praktycznie nie różniło się od standardowego filmu.

Powiedział pan, że w "Arturze i zemście Maltazara" zależało panu na przyspieszeniu akcji, ale i uczynieniu jej bardziej poetycką. Jak udało się Panu to osiągnąć?

Luc Besson: Tak naprawdę nie potrafię tego ująć w słowa. Poetyckości nie da się w żaden sposób wymusić, trzeba ją po prostu w jakiś sposób wykreować. Tak naprawdę nie myślałem o tym za dużo, nie zastanawiałem nad tym.

Ale udało się to panu.

Luc Besson: Tak, myślę, że mi się to udało. Myślę też, że młoda publiczność jest o wiele bardziej otwarta na poezję, niż przywykliśmy uważać. To wciąż dzieci - istoty młode, szczere, świeże, niewinne. Lubią poezję, lubią te opowieści, w których książę całuje księżniczkę - ja sam lubiłem właśnie takie historie, kiedy miałem osiem, dziewięć, dziesięć lat? W tym filmie zabawne jest to, że mamy do czynienia z dwoma światami: światem "prawdziwym", światem domu - i krainą Minimków. Zasadniczą kwestią było dla nas to, by w sposobie filmowania tych dwóch światów nie było widać żadnych różnic. Oba światy łączy osoba reżysera, a widz musi czuć, że te dwa filmowe światy składają się na integralną całość. To tak, jak z przebywaniem na pierwszym i drugim piętrze tego samego domu.

Bardzo ważne było to, byśmy filmowali krainę Minimków w taki sam sposób, jak realny świat. Nie chodzi o to, by wyczyniać cuda z kamerą, bo wiem, że mam do dyspozycji grafikę komputerową. Czasem da się zauważyć u filmowców tę tendencję. Czują, że są wolni, i dosłownie dostają skrzydeł: No to polatajmy! Ja starałem się zachować przy filmowaniu tego świata czystość i równowagę proporcji, tak, by widz wierzył, że te dwie krainy należą do jednego świata.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: luc besson
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy