Reklama

Nieustający debiutant

Jadł przeterminowane pralinki od Jana Pawła II, szuka na Youtube muzyki sprzed lat, by poczuć się młodo i jest zachwycony Afryką. Niedawno nagrywał w Kamerunie część ścieżki dźwiękowej do dokumentu "Jan Paweł II. Szukałem Was...", który 11 marca trafił do kin. Płyta z muzyką do filmu jest już w sprzedaży.

Czy jest pan wierzący?

- Nie ma dobrej odpowiedzi na to pytanie. Co chwila jest inaczej, wiara to poszukiwanie, nie stały stan ducha, tylko pewien ucisk, rodzaj zmagania z otoczeniem. Chciałbym być wierzący i często jestem. Można mnie też nazwać niewierzącym praktykującym.

Czy te zmagania i poszukiwania miały wpływ na muzykę, która stworzył pan do filmu "Jan Paweł II. Szukałem Was..."?

- W jakimś wymiarze pewnie tak. Napisałem muzykę do kilku filmów o papieżu, a w kilku innych moja muzyka była wykorzystywana. Dostałem nawet medal od Jana Pawła II za ścieżkę dźwiękową do "Całopalenia" Ewy Świecińskiej. Dałem wtedy papieżowi płytę i zapewniono mnie, że słuchał z zadowoleniem muzyki z "Prowokatora".

Reklama

Był pan na prywatnej audiencji u Jana Pawła II?

- Tak, ale to nie było specjalnie chwalebne spotkanie, bo papież nie czuł się już wtedy zbyt dobrze. Miałem poczucie, że zabieram temu człowiekowi święty czas i że to kolejne narażenie go na przykrości. Jesteśmy egoistami. Teraz już tak nie myślę, ale wtedy, gdy do niego szliśmy, z każdym krokiem miałem coraz cięższe nogi. Moja córka dostała od papieża pralinki, ale były przeterminowane.

Zjadła?

- Wszyscy zjedliśmy. Święcone pralinki to przecież rarytas. Otruci papieskimi czekoladkami bylibyśmy gwiazdami całej prasy światowej (śmiech).

Jest pan szczęściarzem, wielu ludzi marzyło o takim spotkaniu.

- Spotkamy go wszyscy na pewno. Kiedyś, może dziś, może za moment. Gdy umiera najbliższa osoba, nie odchodzi na zawsze, tylko na chwilę się rozstajemy. Może niekoniecznie trafię tam, gdzie papież, ale mam nadzieję, że chociaż przez chwilę go zobaczę.

Przez uchylone drzwi...

- Tak, z daleka (śmiech).

Jak pan wspomina pracę nad muzyką do filmu "Jan Paweł II. Szukałem Was..."?

- To był kompletny dom wariatów. Po pierwsze termin, który dostałem od produkcji, był dość gwałtowny. Pod koniec listopada dowiedziałem się, że w grudniu muzyka musi być gotowa na pokaz w Watykanie, a pod koniec grudnia okazało się, że mam jechać do Kamerunu i nagrywać. Nikt nigdy nie będzie wiedział, dlaczego akurat tam, ale wyszło coś absolutnie pięknego i zupełnie dla nas wszystkich zaskakującego. Dałem tylko tamtejszym muzykom tematy i opowiedziałem im o moim wyobrażeniu, jak to ma wyglądać, a oni zaproponowali swoją wariację. Potem dopisaliśmy w Polsce instrumentację symfoniczną i dograliśmy kilka instrumentów. Efekty są bardzo ciekawe.

Czy w nagraniach brali udział znani muzycy kameruńscy?

- Tam nie ma gwiazd, muzyków znanych w całym kraju. Ludzie żyją poza telewizją, radiem, internetem, bardzo często także elektrycznością i mają ze sobą dużo lepsze relacje niż my tutaj, w Europie. Niestety, cywilizacja białego człowieka zwyczajnie się rozpada. Dużo zrobiliśmy, żeby było nam wygodniej, a jest coraz mniej wygodnie. Łączy nas coraz mniej relacji, w kontaktach międzyludzkich króluje śmierć, wzajemne duchowe zabijanie.

- W Afryce są sami muzycy. Oni wszyscy grają, śpiewają. Muzyka jest dla nich rodzajem duchowości, oni poprzez nią się komunikują. Gdy Rafał Paczkowski nagrywał chór na patio, w pewnym momencie poprosił o ciszę, ale chór nie umilkł. Okazało się, że ludzie śpiewają z innych okolicznych miejsc. W Afryce muzyka jest wszechobecna. Byłem tam pierwszy raz i to na chwilkę, a wróciłem zachwycony. Dotknięty. Ale nie mówmy o Afryce, bo to temat rzeka, a my rozmawiamy o czymś innym.

Reszta muzyki do filmu powstała w Polsce?

- Tak, mieliśmy kilka sesji z orkiestrą, chórem i solistami. Nie spodziewałam się, że jeszcze kiedykolwiek w życiu będę miał tak komfortowe warunki pracy tu, w Polsce. Kiedyś to było normalne, ale dziś, w dobie dokładnego liczenia pieniędzy, napiętych terminów i zależności, taka relacja producentów i wykonawców to rzadkość. Trudno mi będzie wrócić do rzeczywistości, gdzie na porządku dziennym jest przegryzanie gardeł o każde skrzypce.

Trudniej nagrać muzykę do filmu o papieżu, niż do serialu kryminalnego? Różnica tematyki przekłada się na skalę trudności?

- Jestem nieustającym debiutantem. Każdy film to nowe wyzwanie, poszukiwania nowych rozwiązań, wprowadzanie nowych instrumentów. To wszystko jest wynikiem tego, że nie czuję się zawodowym muzykiem. Jestem muzykiem filmowym, opowiadam emocje. Każdy następny film jest próbą ich zdefiniowania. Opowiedzenia kolejnej historii poprzez moją muzyczność. Nie podchodziłem do tego filmu inaczej. To się tak ułożyło, z Kamerunem, z dogrywkami, że nagle wszystko zaczęło się budować w sposób, który zupełnie wymknął się planom czy kalkulacjom. Oczywiście, ponieważ termin był gwałtowny, pisałem muzykę odruchowo, tematy które przychodziły mi na myśl natychmiast musiały być zinstrumentalizowane. W jakimś sensie korzystaliśmy z naszych dotychczasowych doświadczeń. Kamerun wywalił wszystko do góry nogami, okazało się, że to nowe, niesłychanie piękne doświadczenie.

- Afrykanie nie są w stanie zagrać muzyki w tempie metrum parzystym na raz. Zrobili z tego wariację, która ma pulsację rytmiczną; trudno było odnaleźć klucz ich grania. Mój kolega, wybitny perkusista klasyczny w Polsce, próbował rozszyfrować ten rytm. Udało mu się, ale to nie było łatwe.

Jakich afrykańskich instrumentów używali podczas nagrań?

- Bębnów, shakerów oraz balafonu - bardzo starego instrumentu, pierwowzoru marimby. Dzięki temu instrumentowi i niewolnictwu, które przeniosło do Ameryki Północnej skalę muzyczną dokładnie z tego obszaru Kamerunu, gdzie nagrywaliśmy, narodziła się współczesna muzyka. Oni nie mogli zastosować swojej skali do naszej europejskiej i tak powstał blues, jazz czy Rock'n'Roll. A źródłem jest właśnie balafon. Niesamowite.

Ma pan ulubiony instrument?

- Mam, ale nie powiem jaki, bo to się zmienia (śmiech). Współpracuję regularnie z zespołem DesOrient. Współbrzmienie cymbałów, akordeonu, instrumentów perkusyjnych i kontrabasu, których używają, jest bardzo fajne.

Jakiej muzyki pan słucha?

- Synkretyzm muzyczny jest w tej chwili niezwykły i fantastyczny, powstają bardzo ciekawe utwory, ale człowiek chce się poczuć młodo i odruchowo sięga do muzyki sprzed lat. W zeszłym tygodniu znaleźliśmy z przyjacielem na Youtube niesamowite kawałki, między innymi Arethy Franklin, Charlie Parkera, Miles`a Davisa i innych wielkich jazzmenów. Ostatnio odkryłem też świetny gruziński zespół "The Shin". Bardzo duże wrażenie robi na mnie również Yasmin Levi, która śpiewa główne pieśni sefardyjskie.

Nocna podróż muzyczna z Youtube i butelką wina. Znam.

- Spędziliśmy tak dwa wieczory. Zabawa na pełny regulator. Czasami mam troszeczkę czasu, żeby posłuchać muzyki (śmiech).

Sąsiedzi nie walili w ściany?

- To było na wsi, na absolutnym odludziu. Tylko sarny mogły mieć zastrzeżenia, ale na szczęście nie protestowały.

Środowisko twórców muzyki filmowej w Polsce jest dość wąskie. Znacie się, lubicie?

- Mogę pochwalić się pewną epistolografią z panem Wojciechem Kilarem. I moim wielkim szacunkiem dla niego. Uważam jego muzykę za wielką. Nie ma słów, które mogłyby to oddać. Znam też Krzesimira Dębskiego; wielokrotnie z nim rozmawiałem. W tak zwanym okresie młodzieńczym, czyli w latach 70-tych, poznałem też Jana Kaczmarka. Z kompozytorów młodego pokolenia znam Pawła Mykietyna i Michała Zielińskiego, którego ostatnio spotkałem na stacji benzynowej na warszawskim Ursynowie.

Proszę mi powiedzieć na koniec, jak bardzo jest pan nieznośny podczas tworzenia muzyki?

- Jestem aniołem. Wszyscy mnie kochają. Gromada dzieci, żona wcale nie uciekła w popłochu...

A jak jest naprawdę?

- Trudno o tym mówić. Nie czuję i nie widzę, jak rujnuję relacje z ludźmi, ile w tym jest egoizmu, wykorzystywania innych, totalnego chamstwa. Potem wracam i zastanawiam się, jak mogłem coś takiego zrobić, ale za chwilę jest następne wyzwanie i tego się nie odkręca. Nie ma czasu i wygodniej o tym nie myśleć.

Dobrze, że ma pan wyrozumiałą, kochającą żonę.

- Nie ma wyboru, mamy ślub kościelny. Tu rozwodów nie ma (śmiech).

Rozmawiał: Kuba Zajkowski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Michał Lorenc | Paweł | Debiutanci | Jan Paweł II
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy