Reklama

"Nie przekraczam granicy dobrego smaku"

Andrzej Chyra "zgarnął" w 2005 roku wszystko, co było do zgarnięcia w polskim kinie - nagroda aktorska za rolę Lucjana Bohme w "Komorniku" na festiwalu w Gdyni, Orzeł - Polska Nagroda Filmowa - dla najlepszego polskiego aktora, do tego świetna drugoplanowa rola w filmie "Persona non grata"... W kwietniu 2006 roku do kin trafił film Marka Koterskiego, "Wszyscy jesteśmy Chrystusami", w którym w nieśmiertelną postać Adasia Miauczyńskiego popularny aktor wciela się do spółki z Markiem Kondratem. A czeka nas jeszcze "Palimsest" Konrada Niewolskiego" i "Samotność w sieci" Witolda Adamka.

Reklama

O tym, czy trudno jest zagrać pijanego mężczyznę, o "nieśmiałym" stosunku do swoich bohaterów oraz o flircie z kinem popularnym, Andrzej Chyra opowiada w rozmowie z Emilią Chmielińską.

Sam chciał pan zagrać u Koterskiego, czy po prostu dostał pan propozycję kolejnej roli?

Andrzej Chyra: Ja bardzo lubię i cenię filmy Marka Koterskiego. To jeden z najciekawszych reżyserów mówiących własnym, mocnym i wyrazistym językiem i - co istotne - robiący dorosły film. Jeśli zaś chodzi o rolę Adasia Miauczyńskiego w filmie "Wszyscy jesteśmy Chrystusami", to właściwie odbył się pewnego rodzaju casting, w którym wziąłem udział.

Potem upłynęło trochę czasu, zanim do mnie zadzwoniono. Nie ukrywam, że czekałem na ten telefon. I w ten oto sposób dostałem tę rolę.

Co zainteresowało pana w Adasiu Miauczyńskim?

Andrzej Chyra: Po pierwsze miałem chęć skonfrontowania się z postacią. Po drugie, to wyjątkowa literatura. Prawie na granicy terapii opowiada o problemie alkoholowym i nie zostawia żadnego niedomówienia w tej kwestii. W tym filmie, tak jak zawsze u Koterskiego, jest dokopywanie się w sobie do człowieka, który jest złożoną istotą i może być niezrealizowanym, uzależnionym i niesympatycznym.

Czy trudno jest zagrać pijanego mężczyznę?

Andrzej Chyra: Czy trudno? Z zagraniem każdej roli wiąże się jakaś trudność. Nie mogę powiedzieć, że to było jakoś szczególnie łatwe, ale z drugiej strony nie mogę też powiedzieć, że było to karkołomne. Chociaż akurat granie pijanego u Koterskiego jest rzeczą karkołomną, zwłaszcza, że forma rozpina się od jakiegoś realizmu do slapstiku. Ale ponieważ Marek Koterski nad tym wszystkim czuwa, więc to jest trochę z jednej strony taka jazda bez trzymanki, a z drugiej strony świadomość tego, że ktoś wie, jak ma to być zagrane i można mu zaufać.

Czy tytuł filmu Koterskiego mógłby brzmieć: "Z dziejów alkoholizmu w Polsce" [taki tytuł miała sztuka, którą Chyra wystawił w 1994 roku w teatrze "Stara Prochownia" - przyp.red.]? O czym tak naprawdę jest film "Wszyscy jesteśmy Chrystusami"?

Andrzej Chyra: Pewnie mógłby mieć taki tytuł, tylko wtedy ta historia by się spłaszczyła. A tutaj ta perspektywa pokazuje, że to jest obraz jakiejś drogi człowieka, która jest skonfrontowana z Drogą Krzyżową, z drogą Jezusa. I w związku z tym być może są stawiane w tym filmie jakieś radykalne tezy.

"Wszyscy jesteśmy Chrystusami" to poniekąd film o człowieczeństwie Chrystusa i o jakiejś świętości tkwiącej w nas wszystkich. Także o tym, że być może istnieje Opatrzność, która nam czasem pomaga, albo przynajmniej od czasu do czasu daje nam szansę skorzystania z niej.

Jak przygotowywał się pan do roli w filmie "Wszyscy jesteśmy Chrystusami"? Czy starał się pan naśladować Marka Kondrata z poprzednich wcieleń Adama Miauczyńskiego?

Andrzej Chyra: Oczywiście widziałem Marka w "Dniu świra", ale nie rozmawialiśmy o tym, jak zbudować tę postać. Nie próbowałem podrabiać Marka, ale chyba rozumiałem - tak mi się przynajmniej wydawało - materię, w której się poruszamy. A poza tym prowadził nas Marek Koterski, który jest bardzo precyzyjny.

Jaki jest pana stosunek do głównego bohatera, Adama Miauczyńskiego? On też, tak jak Lucjan Bohme z "Komornika", jest "bohaterem naszych czasów", jest jednak postacią o wiele bardziej tragikomiczną.

Andrzej Chyra: Ja mam w ogóle do swoich bohaterów taki - nazwałbym to - nieśmiały stosunek. Jeśli zaś chodzi o Adasia Miauczyńskiego, to patrząc z zewnątrz na tę postać, bardzo jej współczuję i w pewnym stopniu ją rozumiem. Myślę, że filmy Marka Koterskiego w jakimś sensie pomagają ludziom, bo odsłaniają w nich bardzo wstydliwe rzeczy. Mówią o tym wprost, bez kokieterii - ale też bez jakiejś chęci obrzydzenia.

Ja lubię tę swoją postać jako widz. Jednak kiedy oglądam ten film, to widzę niestety, czego bardzo żałuję, siebie i swoje zmagania z materią, a nie tak naprawdę postać. Chociaż akurat w przypadku tego filmu - może przez to, że ta rola jest rozbita na dwóch aktorów - lepiej do mnie dociera niż filmy, w których gram sam.

Nie boi się pan, że plakat filmu wywoła kontrowersje, a sam film obrazi czyjeś uczucia religijne?

Andrzej Chyra: Takie ryzyko z pewnością istnieje, dlatego że ludzie są dzisiaj jakoś szczególnie przewrażliwieni albo uczuleni na to, żeby szukać trochę dziury w całym. Myślę, że ten film jest bardzo głęboki i poważny. To nie jest film, który próbowałby szokować dla samej chęci szokowania. Ten film stawia bardzo trudne pytania - dotyka bardzo poważnych rzeczy, najistotniejszych, ociera się o śmierć. I nawet jeżeli bywa zabawny, sarkastyczny, groteskowy i śmieszny - to nie znaczy, że sam pozwala sobie w swojej intencji szydzić z kogoś, czy kogoś obrażać.

Być może ktoś poczuje się tym filmem, samym jego tytułem i plakatem obrażony, ale raczej wtedy, kiedy nie zrozumie lub nie będzie chciał zrozumieć, o czym tak naprawdę jest ten film. Patrząc na to, co ludzi obraża i jak tak naprawdę mechanicznie reagują na rzeczy, które się łączą z religią i jej symbolami, nie wykluczam tego, że ktoś poczuje się urażony.

Czego pan jako widz szuka w kinie?

Andrzej Chyra: Szukam w kinie dojrzałego mówienia czegoś o człowieku, tzn. nie uciekania w jakieś schematy, w powtarzanie za kimś, tylko raczej takiej próby rozgryzienia współczesnego człowieka. Szukam też zapomnienia w filmie, jakiegoś odbicia i emocji.

Uważam, że sztuka "resetuje" nasz umysł, emocje - robi z nimi coś takiego, że nie przeżywając osobiście wydarzeń przedstawianych w filmie, jednak doznajemy wstrząsu, który działa oczyszczająco.

Jest pan niezwykle zapracowanym aktorem. W tym roku na ekrany wejdą trzy filmy z pana udziałem - poza "Wszyscy jesteśmy Chrystusami" jeszcze "Palimpsest" i "Samotność w sieci". Nie boi się pan, że widz dozna "przesytu Chyrą"?

Andrzej Chyra: Boję się, ale liczę na zrozumienie ze strony widzów. Poza tym mam nadzieję, że te filmy będą przyzwoite, może nawet dobre. A co do tego przesytu, to myślę, że w porównaniu z częstotliwością pojawiania się aktorów w serialach, to wypadam bardzo słabo.

Co prawda, kiedy przychodzi festiwal Polskich Filmów w Gdyni i nagle ma się trzy filmy, to wtedy się wydaje, że rzeczywiście "ten jest prawie wszędzie". Mam nadzieję, że jeszcze nie przekraczam granicy dobrego smaku.

Czy mógłby pan opowiedzieć o filmach "Palimpsest" i "Samotność w sieci". W jakich bohaterów pan się wciela, o czym są te film?

Andrzej Chyra: W "Palimpseście" wcielam się w rolę policjanta, który ma kłopoty z rzeczywistością. Jednak nie będę opowiadał więcej, bo to jest thriller i nie chcę zabierać widzom przyjemności oglądania. Poza tym ja nie lubię opowiadać o swoich postaciach, wolę kiedy one same za siebie mówią. Staram się, aby przede wszystkim moi bohaterowie byli zrozumiali, żeby byli współcześni tzn. porozumiewający się takim językiem, takimi emocjami jakie są nam współczesne.

Jeśli chodzi o "Samotność w sieci", to jest to współczesny melodramat. Film oczywiście jest dużo skromniejszy, niż książka. Podejrzewam, że jej miłośnicy mogą być trochę zawiedzeni, nie znajdując w nim wielu wątków.

"Samotność w sieci" to nietypowy dla pana flirt z kinem popularnym.

Andrzej Chyra: Tak, ale postanowiłem zaryzykować. Poza tym czasem trzeba się o czymś przekonać na własnej skórze Tak jak w przypadku "Palimpsestu", który jest pewnym gatunkiem, thrillerem, tak w przypadku "Samotności w sieci" jest to moje spotkanie z kolejnym gatunkiem, tym razem melodramatem. Wydawało mi się, że w tej historii jest coś ciekawego, nawet dla samego aktora. Praca nad tym filmem była bardzo ciekawa także ze względu na podróże - zdjęcia kręcono w Paryżu, Berlinie i w Nowym Orleanie.

Nad czym pan obecnie pracuje?

Andrzej Chyra: W tej chwili czekam na to, co przyniesie los. Czekam na premiery, czyli "Wszyscy jesteśmy Chrystusami", "Palimpsestu" i "Samotność w sieci". Wróciłem też, po dwuletniej przerwie, do pracy w teatrze - dawnym Teatrze Rozmaitości. Rozpocząłem próby do „Don Giovanniego”.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy